Krótko o mnie:

avatar Ten blog rowerowy prowadzi monikaaa z miasteczka Legnica. Mam przejechane 30456.27 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 18.42 km/h i mam to gdzieś, jaka to średnia.
Więcej o mnie.

Moi realni lub wirtualni znajomi:

Dawno, dawno temu:

Wpisy archiwalne w kategorii

pow. 100 km

Dystans całkowity:3408.45 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:177:03
Średnia prędkość:19.25 km/h
Maksymalna prędkość:60.19 km/h
Suma podjazdów:22600 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:113.62 km i 5h 54m
Więcej statystyk
  • DST 117.80km
  • Czas 06:33
  • VAVG 17.98km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 1193m
  • Sprzęt Trek Dual Sport 2 (28")
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dookoła Okola

Piątek, 26 maja 2023 • dodano: 09.06.2023 | Komentarze 4

Ostatni raz w okolicach Okola byłam 8 lat temu, więc nadszedł czas na odświeżenie pamięci, jak trudny podjazd prowadzi w rejony tego szczytu. Przez okoliczne pagórki dojechałam do miejsca, gdzie ukazała się po raz pierwszy panorama Okola i jego okolic.



Po drodze trafiłam też na taką uroczą instalację ogrodową.



Przed podjazdem pod Okole zrobiłam sobie przerwę śniadaniową, a przy okazji wymiziałam miejscowego psiaka.



Po podjeździe na Okole nie miałam już sił na zdjęcia. xD Kolejne 15 km zjazdu zrekompensowało mi trudy podjazdu. :) Do domu miałam z wiatrem, więc dosyć sprawnie poszła mi droga powrotna, chociaż nie ustrzegłam się kilku małych kryzysów. Formy niestety brak, a trasa była - jak na moje obecne możliwości - wymagająca. Jakoś jednak wróciłam do domu i co najważniejsze - z bananem na twarzy. :)



Kategoria pow. 100 km


  • DST 107.00km
  • Czas 05:13
  • VAVG 20.51km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 491m
  • Sprzęt Trek Dual Sport 2 (28")
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wołów - Ścinawa

Poniedziałek, 29 sierpnia 2022 • dodano: 30.08.2022 | Komentarze 0

Weekend pogodowo był do dupy, co raczej pracujących od poniedziałku do piątku już nie dziwi. Od poniedziałku oczywiście lampa. Ogarnęłam więc na dzisiaj urlop i po śniadaniu ruszyłam w drogę. To pewnie jedna z ostatnich okazji w tym roku na dłuższą wycieczkę. Postanowiłam po dwóch latach wrócić na rewelacyjną ścieżkę rowerową z Lubiąża do Wołowa. W Lubiążu klasycznie krótki przystanek przy Opactwie Cystersów.





Po raz kolejny stwierdzam, że WJAZD NA ŚCIEŻKĘ W LUBIĄŻU JEST CHUJOWO OZNACZONY! O tym, że trzeba skręcić z drogi głównej na ścieżkę informuje nas znak wielkości dwóch dłoni, a chociaż przy samym wejściu na ścieżkę jest znak C-13/16 (droga pieszo rowerowa), to wejście jest totalnie zachaszczone i naprawdę ciężko się zorientować, że to tu. Zdjęć ze ścieżki nie wrzucam, bo zrobiłam to już tutaj.

Za Wołowem czekał na mnie najnudniejszy odcinek trasy. Obczaiłam jednak na mapie, że po kilku kilometrach można skręcić z głównej na jakąś wioskę - Dębno. Postanowiłam odbić, chociaż domyślałam, że trafię tam na bruk albo rozpadający się asfalt. Bingo - był bruk na wiosce, ale za wioską opadła mi kopara. Do kolejnej wioski - Tarchalic - zaprowadził mnie kilkukilometrowy asfalt, w bardzo dobrym stanie (!!!), biegnący centralnie przez środek lasu. To jakaś techniczna droga nadleśnictwa, dopuszczona do użytku publicznego - tak informują znaki. Ależ fantastyczna alternatywa dla wojewódzkiej drogi z Wołowa do Ścinawy! :O





W Ścinawie krótki odpoczynek nad Odrą i pojechałam dalej, już w kierunku Legnicy.



Za Parszowicami postanowiłam odbić w kierunku Lubina, żeby wrócić do domu z setką na liczniku. Odcinek z Parszowic do Niemstowa i sam Niemstów zniszczyły mi mózg. Kocie łby takie, że odechciewało się jazdy. :/ Potem z moim mózgiem nie było lepiej, bo kilkanaście kolejnych kilometrów jechałam pod bardzo mocny wiatr. Za Karczowiskami skończyła się moja wietrzna męka i jakoś dokulałam się do domu.

Generalnie, jako całość, wypad bardzo udany. :)



Kategoria pow. 100 km


  • DST 126.80km
  • Czas 06:45
  • VAVG 18.79km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 869m
  • Sprzęt Trek Dual Sport 2 (28")
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zamek Książ

Czwartek, 23 czerwca 2022 • dodano: 29.06.2022 | Komentarze 0

Ostatni raz byłam w Książu 7 lat temu. Ależ zleciało. :O Na miejsce dojechałam dokładnie taką samą trasą, jak poprzednim razem, gdyż omija ona ruchliwe drogi. Z domu wyruszyłam już o 6", tak aby zdążyć przed upałem. Na miejscu byłam tuż po 10".



Od razu wjechał lodzik, bo było już gorąco.



Potem wciągnęłam jeszcze pączka, nawodniłam się, chwilę pokręciłam się po terenie zamku, cyknęłam parę pamiątkowych fotek i czas było wracać już do domu, bo z każdą chwilą robiło się coraz cieplej.



W drodze powrotnej przez sporą część trasy towarzyszył mi Chełmiec.



Generalnie udało mi się wrócić do domu przed największym upałem, chociaż przez ostatnie dwie godziny jazdy zdążyłam się trochę podgotować. No i trzasnęłam najdłuższą traskę od 7 lat - właśnie od ostatniego wypadu do Książa.



Kategoria pow. 100 km


  • DST 104.10km
  • Czas 05:21
  • VAVG 19.46km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 439m
  • Sprzęt Trek Dual Sport 2 (28")
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrocławskie Święto Rowerzysty 2022

Niedziela, 5 czerwca 2022 • dodano: 07.06.2022 | Komentarze 2

Wróciłam na tę imprezę po 5 latach. Jak za każdym poprzednim razem - wymarzona pogoda, kilka tysięcy uczestników i mega pozytywna atmosfera.

Na miejscu startu parady spotkałam się z Darkiem i Beatą - dawno nie widzianymi znajomymi z BS-a. :)



Przed startem jeszcze parę kwestii organizacyjnych i po 12" ruszyliśmy w trasę.





Przejazd odbył się jednymi z głównych ulic Wrocławia i nie chcę wiedzieć jakie czułe słówka leciały w naszą stronę ze strony kierowców. xD











Parada zakończyła się przy Mostach Warszawskich, gdzie w nadbrzeżnym pubie można było uzupełnić kalorie.



Tam też pożegnałam się z Darkiem i Beatą i ruszyłam w drogę powrotną do Legnicy. Wysmażyło mnie na powrocie konkretnie, ale warto było, bo endorfinek starczy mi na dłuższy czas. :)





  • DST 100.50km
  • Czas 05:10
  • VAVG 19.45km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt Trek Dual Sport 2 (28")
  • Aktywność Jazda na rowerze

W okolice dolnośląskiej Fudżijamy

Środa, 11 maja 2022 • dodano: 07.06.2022 | Komentarze 0

Już od kilku dni zapowiadali na dzisiaj mega pogodę, więc wzięłam urlop i z samego rana wyruszyłam w dawno nie odwiedzane rejony. Przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów miałam ciągle pod górę, ale w końcu moim oczom ukazała się Ostrzyca Proboszczowicka.



Potem dalej w jej kierunku, w towarzystwie zapachu rzepaków i tak mijały mi kolejne kilometry. Tym razem już ciągle z górki. :)



W Pielgrzymce był mały przystanek na doładowanie kalorii. Nie mogło zabraknąć miejscowego żebraka.



A potem dalej ciągle w dół, z michą uśmiechniętą od ucha do ucha. :)



Kategoria pow. 100 km


pączki spalone :)

Sobota, 6 lutego 2016 • dodano: 06.02.2016 | Komentarze 5

Lampa od samego rana była przednia. Wręcz wiosenna, więc musiałam wykorzystać tak dobrą pogodę na maksa. Ostatni raz w Chełmach byłam dokładnie 2 miesiące temu i już mocno stęskniłam się za moimi ulubionymi pagórkami. :) Zaplanowałam standardową asfaltową pętlę po tych okolicach, bo w lasach jest mokro, a nie miałam najmniejszej ochoty na walkę z błotem.

Niech zima da już sobie spokój. Wiosno nadchodź!



Zaliczyłam pierwszy raz w tym roku Stanisławów. Z radiostacją jednak dałam sobie spokój, bo kiedy indziej będzie okazja do wpadnięcia tam. Na wzgórze Rosocha popatrzyłam tylko z dupy strony. ;)



Karkonosze pięknie mieniły się dzisiaj resztkami śniegu, ale fota nie wyszła zbyt dobrze, bo jak przyszło do focenia, to słońce schowało się za chmurami.



Z Kondratowa połatanym asfaltem dojechałam do Rzeszówka, potem do Świerzawy, dalej jeszcze bardziej połatanym asfaltem przebiłam się przez Dobków i w końcu wylądowałam w Siedmicy, gdzie za statyw posłużył mi kosz na śmieci. :P



Powrót do Legnicy przez Siedmicę i Paszowice. W drodze powrotnej odbiłam jeszcze na Jawor, bo zorientowałam się, że jeśli wrócę standardowymi wioskami, to zabraknie mi jakichś śmieciowych kilometrów do setki. A skoro już wypuściłam się w tak daleką trasę, to żal było nie wrócić do domu ze stówką na liczniku. Po powrocie do Legnicy okazało się, że odbicie na Jawor mało co pomogło. Pojechałam więc jeszcze na obwodnicę. Trochę się nakombinowałam, ale ostatecznie udało się przekroczyć te upragnione 100 km. :) Przed wycieczką obawiałam się, że nie dam rady kondycyjnie, ale ostateczne nie było źle. Mimo że samemu, to było bardzo fajnie. :)



Legnica - Babin - Kozice - Winnica - Krajów - Sichówek - Sichów - Stanisławów - Kondratów - Rzeszówek - Świerzawa - Stara Kraśnica - Dobków - Lipa - Nowa Wieś Mała - Siedmica - Paszowice - Jawor - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


  • DST 101.90km
  • Czas 05:24
  • VAVG 18.87km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 1139m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

wypad na 102 :) (Wojcieszów - Lipa)

Sobota, 24 października 2015 • dodano: 28.10.2015 | Komentarze 2

Z racji tego, że najprawdopodobniej nadarzyła się jedna z ostatnich (albo nawet ostatnia) okazji w tym roku do przejechania konkretnego dystansu, trzeba było godnie pożegnać się z tegorocznymi setkami. Postanowiłam połączyć asfalt z terenem, odkryć kilka nowych ścieżek i wykorzystać na maksa piękną pogodę.

Taka była dzisiaj lampa!!! :)



Temperaturka również była niczego sobie, więc jechało się baaaaardzo przyjemnie. :) W drodze na Górzec trafiłyśmy z Moniką na trening jakiegoś zawodnika przed rajdowymi ME w Szwajcarii. Fajnie było popatrzeć jak gościu grzał jakieś 100 km/h w miejscu, gdzie nikt normalny nie rozpędza się do 40-stki, bo łata goni łatę.



I tak sobie śmigał na Górzec tam i z powrotem. Ten trening chwilowo pokrzyżował nam plany wycieczkowe, bo okazało się, że zamknięto dla ruchu asfaltowy podjazd na Górzec. Po negocjacjach kierownik treningu pozwolił nam wbić się w lasy i dojechać do Pomocnego terenem. Mnie taki obrót sprawy w sumie spodobał się, bo wyglądające teraz przepięknie leśne szutry zrekompensowały bardziej wymagający podjazd.





Po wyjechaniu z lasu w Pomocnem odbiłyśmy na szuter prowadzący do Muchowa. Niedawno odkryłam, że jest takowy i okazało się, że stanowi świetną alternatywę dla asfaltowego dojazdu. Potem było szybkie pitu pitu przez Muchów i wylądowałyśmy przed Starą Kraśnicą. Zjazd do niej jest dosyć stromy, ale niestety połatany, więc zarządziłam odbicie na unijkę (tak nazywam polne szutry, które zostały niedawno zalane asfaltem) prowadzącą do Dobkowa. Unijka była bardzo dobrym wyborem, bo zjazd też był zacny, a i widoki były również niczego sobie. :)



Po odpoczynku w Starej Kraśnicy, udałyśmy się w stronę Wojcieszowa, gdzie w połowie miasteczka wbiłyśmy się ponownie w teren. Wyczaiłam na mapie leśne szutry, które prowadzą prawie pod samą Lipę, więc postanowiłam je sprawdzić, bo jakość asfaltu w Mysłowie (przez który dotąd dojeżdżałam do Lipy) pozostawia wiele do życzenia. Już po chwili okazało się, że był to bardzo dobry wybór, bo do lasu zaprowadziła nas urocza polna ścieżka.





A potem był już tylko 7-km podjazd, więc było trochę ciężko. :P Niemniej jednak wolałam męczyć się w takich okolicznościach przyrody, niż jechać dziurawym asfaltem przez Mysłów.







Cały terenowy odcinek z Wojcieszowa do wylotu na asfalt prowadzący do Lipy jest rewelacyjny. Piękne, dobrej jakości leśne szutry, które mogę polecić z czystym sumieniem. :) Po wyjeździe z lasu czekał na nas już powrót samymi asfaltami. Zjazd do Lipy jak zwykle wywołał u mnie dreszcze. I bynajmniej nie z zimna. :) Nowiuśki asfalt, ostro w dół - można poczuć wiatr we włosach. :)

W okolicach Słupa trafiły się jeszcze takie kolorystyczne okazy.





Tuż przed zachodem słońca temperatura zaczęła lecieć na łeb na szyję i od Warmątowic było już bardzo rześko. Do Legnicy udało nam się wrócić przed zmrokiem, więc idealnie wyrobiłyśmy się z czasem.

To był naprawdę fajny wypad - trasa urozmaicona, pogoda piękna, pykła setka. Mogę teraz spokojnie zapaść w rowerowy sen zimowy. :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Dobków - Stara Kraśnica - Wojcieszów - Lipa - Nowa Wieś Mała - Siedmica - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

P.s.

A w niedzielę pojechałam ze znajomymi w Rudawy Janowickie. Niestety nie było już takiej lampy jak w sobotę, ale i tak było warto pojechać, bo w Rudawach jest teraz jesienny boom kolorystyczny.

Postanowiłam zaprowadzić towarzystwo w najbardziej miejsca w Rudawach. Więc niżej mamy Sokolik widziany z Husyckich Skał.





Wdrapaliśmy się też na Krzyżną Górę.



Zachmurzenie spowodowało, że widoki nie powalały na kolana, ale i tak były piękne.





Następnie leśnymi szutrami udaliśmy się w kierunku Starościńskich Skał. Jak tak szliśmy tymi szutrami, to przypomniała mi się czerwcowa masakra podjazdowa. Niemniej jednak, fajnie było wrócić w te rejony i poznać je z pozycji piechura. :)



I wspomniane Starościńskie Skały.



W centrum Krzyżna Góra i Sokolik.



Wpadliśmy też na ruiny Zamku Bolczów.



W lesie było bajecznie!



Kolejny odcinek z cyklu: "Wiosna czy jesień?" :)





Na koniec traska z Rudaw.



To był fantastyczny weekend! Pogoda dopisała, maksymalnie nacieszyłam się piękną jesienią, a teraz leczę choróbsko, które w sumie już w piątek przypałętało się do mnie. W sobotę jeszcze trzymałam się, ale niedzielnym wypadem dokończyłam dzieła. :P

Kategoria pow. 100 km


  • DST 128.80km
  • Czas 06:41
  • VAVG 19.27km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 1073m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze

w poszukiwaniu złotego pociągu

Sobota, 3 października 2015 • dodano: 03.10.2015 | Komentarze 7

Powtórka wycieczki sprzed roku. I w sumie na tym mogłabym zakończyć wpis, bo trasa ta sama, zdjęcia podobne, więc cóż można nowego stworzyć? :P

W każdym razie postanowiłam dzisiaj zakończyć sezon długich wycieczek z przytupem. Padło na Zamek Książ, bo chciałam tam pojechać przy pięknej pogodzie jeszcze w tym roku (bo w zeszłym roku pogoda była zmienna, delikatnie mówiąc - szczegóły w zeszłorocznym wpisie). Pomimo prognozowanego na dziś bardzo mocnego południowego wiatru, zdecydowałam się pojechać na zamek tą samą trasą, jak ostatnio, gdyż wiedziałam czego mogę spodziewać się po drodze (czyt. gdzie i jakie będą podjazdy). Bardzo szybko przekonałam się o tym co znaczy świadome zapakowanie się na trasę pod paszczowiatr. Aż do Dobromierza moja średnia prędkość jazdy wynosiła jakieś 16 km/h. Po płaskim. Brawo ja! :D Motywacja do kręcenia w skali od 1 do 10 wynosiła jakieś -50. Pocieszałam się jednak tym, że za Dobromierzem skończą się nudne płaszczyzny i zaczną bardziej urokliwe odcinki.

W sumie to już przed Dobromierzem motywacja do jazdy wzrosła do 5/10, kiedy tylko na horyzoncie pojawiły się lokalne wzgórza.





Nad zalew w Dobromierzu tym razem nie zajechałam, bo wolałam więcej czasu spędzić przy zamku.



Tak jak wspomniałam wcześniej, za Dobromierzem zaczęły się ciekawsze odcinki - z podjazdami i zjazdami, ale co ważniejsze - w miarę osłonięte od wiatru, więc jechało się bardzo przyjemnie. Zwłaszcza do Cieszowa i dalej w kierunku Świebodzic, gdzie jechałam piękną, wiejską (i gładką!) drogą w towarzystwie coraz bardziej złocistych drzew.



Kiedy na horyzoncie pojawił się Zamek Książ, motywacja do jazdy wzrosła do 10/10. :)



No a jak moim oczom ukazał się fantastyczny widok na Świebodzice oraz Ślężę, Radunię i to trzecie coś, to już micha zaczęła mi się uśmiechać na całego i nie żałowałam ani jednego przejechanego metra pod wiatr. :)



W tę pędy pognałam do Świebodzic, pitu pitu przez miasto i dosyć szybko wylądowałam pod jednym z wejść na teren Książańskiego Parku Krajobrazowego.





Pod zamek wjeżdżałam czarnym szlakiem rowerowym, który stanowi wspaniałą alternatywę dla ruchliwej DK 35. Po drodze nawet pojawiły się widoczki.



Szlak, choć w całości prowadzi po starym, rozwalającym się asfalcie, to jest naprawdę przyjemny.





Tuż przed wjazdem na zamek znajduje się stajnia z ogierami (tak było napisane na tablicy informacyjnej). :P



I po 60 km walki z wmordęwindem, udało się dojechać pod zamek. :)





Po jedzonku i krótkim odpoczynku, zabrałam się za nadrabianie zaległości zdjęciowych z okolic zamku, gdyż w tamtym roku nie było na to czasu i trzeba było uciekać przed deszczem.













Niestety ogrody były dzisiaj zamknięte i bardzo żałowałam, że nie będzie dane mi ich zobaczyć.







Po obcykaniu zamku i tego co wokół niego się znajduje, podjechałam jeszcze na punkt widokowy, z którego roztacza się piękny widok na cały zamek.









Gdzieś między gałęziami przebijał się też widok na Wałbrzych.



Po 14" czas było zabrać się w drogę powrotną, bo nie chciałam jechać po zmroku. Z Książa zjechałam do Wałbrzycha. A tam jak zwykle króluje Chełmiec. Może kiedyś tam wpadnę. :)



Wałbrzych wykorzystał na maksa w celach autopromocyjnych tę aferę z pociągiem widmem - po drodze widziałam kilka banerów/reklam związanych z tym tematem.



Z Wałbrzycha pognałam w dół do Szczawna-Zdroju, a potem odbiłam na podjazd, który w zeszłym roku zmasakrował mnie na całego. Dzisiaj wiedziałam jak rozłożyć siły i co mnie czeka, więc nawet wyrwałam na nim KOM-a na Stravie. :) Dalszą część trasy stanowiła asfaltowa tułaczka po mniej lub bardziej gładkich wioskowych drogach. Co jednak najważniejsze - prawie cały czas było z górki i z wiatrem w plecy!!! To był balsam na moje sponiewierane wiatrem w pierwszej części wycieczki ciało. :)

W Sadach Dolnych pojawił się ciekawy pomnik.



A kiedy moim oczom ukazały się Chełmy, to od razu poczułam ulgę, że jestem już na swoich śmieciach. :)



Całościowo muszę stwierdzić, że pięknie dziś było!



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Przybyłowice - Stary Jawor - Jawor - Zębowice - Czernica - Gniewków - Dzierżków - Roztoka - Jugowa - Dobromierz - Cieszów - Świebodzice - Zamek Książ - Wałbrzych - Szczawno-Zdrój - Struga - Stare Bogaczowice - Sady Górne - Sady Dolne - Wolbromek - Kłaczyna - Celów - Wiadrów - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

p.s. pociągu niestety nie odnalazłam :(

Kategoria pow. 100 km


  • DST 104.10km
  • Czas 05:44
  • VAVG 18.16km/h
  • VMAX 46.70km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 1290m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze

wietrzna Lubiechowa, pizgawica na Kapelli

Niedziela, 26 lipca 2015 • dodano: 26.07.2015 | Komentarze 3

Wczoraj prognozy pogody były jasne - od około 11" full lampa. Więc zaplanowałam sobie porządną traskę, zaopatrzyłam się w prowiant i pół nocy nie spałam z wrażenia, nie mogąc doczekać się wycieczki. Po obudzeniu się załapałam dwa doły - pierwszego, bo okazało się, że nie będę mieć towarzystwa na wycieczce, drugiego po wyjrzeniu przez okno - na niebie zalegały ciężkie, brzydkie chmury. Przez kilkanaście minut zastanawiałam się czy realizować zaplanowaną trasę, czy poczekać, aż wypogodzi się i wyskoczyć na kilka godzin w Chełmy. Opcja druga wiązała się jednak z tym, że mogę nie dobić w tym miesiącu do łącznego dystansu 700 km, a bardzo mi na tym zależało, bo jeszcze nigdy tyle nie przejechałam w jednym miesiącu. Parę razy otarłam się o te 700, ale zawsze coś brakowało - w maju choćby 1,01 km. :( Ponadto chciałam już dzisiaj przebić cały zeszłoroczny dystans. Nie było innego wyjścia. Zjadłam śniadanie, ubrałam się jak na marcową pogodę i tuż po 8" wyszłam z domu.

Pizgało od samego początku jazdy. Wiatr był bardzo mocny, a do tego zimny. Nie jechało się fajnie. Nic, a nic. :( Cały odcinek z Kozic do Winnicy (3 km) przejechałam pod prąd, tzn. przy lewej krawędzi jezdni. Co chwilę boczne podmuchy wyrzucały mnie na środek jezdni. Zrobiło się niebezpiecznie, bo przez to wiatrzysko nie słyszałam czy coś jedzie za mną. Więc wolałam wpaść do rowu, niż pod auto.

Po zjechaniu do Winnicy, standardowo odbiłam na Krajów. A tam kolejny zonk - gdzieś 100 m przede mną na środku jezdni stał bezpański pies. Duży. Jak mnie zobaczył, to zatrzymał się i zaczął bacznie obserwować. A ja jego. I tak patrzyliśmy na siebie z 10 minut. W końcu postanowiłam ruszyć się w jego stronę i zobaczyć jak zareaguje. Zareagował jednoznacznie. Musiałam zawrócić i nadrobić drogi do Sichówka. Wolałam nie ryzykować ugryzienia.

Przy wyjeździe z Winnicy zatrzymałam się na przystanku, żeby zdecydować czy jadę dalej. Oto powód tego postoju.



Nawet jednego prześwitu błękitu. :( Całe niebo było zawalone ciężkimi, siwymi chmurami. Zmarnowałam pół godziny na tępe gapienie się w niebo i zastanawianie co robić. Złapałam kolejnego doła. Byłam sama, było zimno, wiał halny. Do celu daleko. Zajebiście! Trzeba było się w końcu na coś zdecydować. Postanowiłam więc, że dojadę do lotniska w Stanisławowie, skąd roztaczają się bardzo dobre widoki na Góry Kaczawskie i Karkonosze i tam zdecyduję co dalej. Prognoza pogody nadal pokazywała, że ma się rozpogodzić. Całkowicie jej zawierzyłam, chociaż wszelkie znaki na niebie nie zwiastowały słońca.

Totalnie zdołowana zimnem i halnym dojechałam w końcu do lotniska w Stanisławowie.



NOOOOOO NARESZCIEEEE!!!! Na mojej gębie pojawił się mega banan!!! :D :D :D Od razu zrobiło mi się raźniej, bo o wiele inaczej jedzie się w towarzystwie słońca. I nawet wiatr już mi nie przeszkadzał. :) Jednak, żeby nie było za dobrze, to do Świerzawy pogoda nadal była mega zmienna - raz świeciło słońce, raz nad moją głową przewalały się brzydkie chmury. Najważniejsze, że nic z nich nie padało.

W Świerzawie zrobiłam sobie dłuższą przerwę na jedzonko, bo nieuchronnie zbliżał się jeden z najtrudniejszych podjazdów w regionie.



Lubiechowa - mała urocza wioska, skąd dojeżdża się na Okole (na zdjęciu poniżej).



Już do Lubiechowej jedzie się lekko pod górę. Jednak zaraz po wjechaniu do wioski, zaczyna się to co "najlepsze". :) Początkowo wydaje się, że podjazd nie jest trudny. I tylko około 3 km? Łatwizna. :P

Jednakże z każdym metrem nachylenie robi się coraz większe. Na szczęście pojawiają się też widoczki, które rekompensują brak tlenu. :)



To ostatni kilometr podjazdu - człowiek jest już zmachany po pierwszych dwóch kilometrach, a ostatni jest na dobicie. Zdjęcie oczywiście spłaszcza podjazd.



Telefon pokazał mi maksymalne nachylenie 16,6%. Jak dla mnie - grubo. A za plecami nadal widoczki. No i w końcu wypogodziło się na całego. :)



Na szczęście na prawie całym podjeździe jest wylany nowy asfalt, więc jedzie się dosyć "przyjemnie". O podjeździe można poczytać tu albo tutaj.

Po podjeździe przez około kilometr pruje się w dół, potem końcówka podjazdu na Kapellę i w końcu moim oczom ukazał się widok, który zawsze rekompensuje wszelkie niedogodności na trasie.



Wiało niemiłosiernie, więc zrobiłam kilka zdjęć i zaczęłam zbierać się do drogi powrotnej. Jeszcze obowiązkowe zdjęcie na szczycie Kapelli...



...i ani się obejrzałam, a wylądowałam w Starej Kraśnicy. 10 km zjazdu - jeśli w końcu wyleją tam nowy asfalt, to będzie można puścić hamulce. Póki co, wolałam nie ryzykować, bo miejscami jest łata na łacie.

W Starej Kraśnicy postanowiłam odbić na Muchów i wrócić do Legnicy najkrótszą drogą. Ostatni rzut okiem na Okole, gdzie jeszcze niedawno wspinałam się.



No proszę jaka piękna pogoda! :) Miałabym mega ból dupy, gdybym została w domu albo zawróciła się z drogi.

Chełmy (na pierwszym planie) i Ślęża (w tle, w centrum).



I już coraz bliżej nudne niziny. Chociaż dzisiaj też ładne.



Do domu wróciłam, mimo wszystko, zadowolona z wycieczki. Pomimo początkowych dołów, ostatecznie było bardzo fajnie. Wyszły ładne zdjęcia, więc czego chcieć więcej? :P

Także, jakby to ująć. :) Jest troszkę więcej, niż połowa sezonu, a ja już pobiłam swój zeszłoroczny całkowity dystans. Jest dobrze! :) Oby tak dalej. I w końcu pękło te magiczne 700 km w jednym miesiącu...



Legnica - Babin - Kozice - Winnica - Sichówek - Sichów - Stanisławów - Kondratów - Rzeszówek - Świerzawa - Lubiechowa - Kapella - Radzyń - Janochów - Stara Kraśnica - Jurczyce - Muchów - Chełmiec - Piotrowice - Męcinka - Słup - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


  • DST 137.70km
  • Czas 08:24
  • VAVG 16.39km/h
  • VMAX 53.74km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2177m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rudawy Janowickie

Czwartek, 4 czerwca 2015 • dodano: 10.06.2015 | Komentarze 6

Na początek ostrzeżenie - będzie DUŻOOO ZDJĘĆ! Jednak już teraz mogę zdradzić, że była to najpiękniejsza pod względem widokowym wycieczka w tym roku, dlatego też nie miałam serca do brutalnego segregowania fotek.

Od jakichś dwóch lat w mojej głowie kiełkował pomysł na to, żeby pojechać na rowerze w Rudawy Janowickie. To przepiękne pasmo górskie, leżące w trójkącie pomiędzy Bolkowem, Kamienną Górą, a Jelenią Górą, jest wręcz stworzone do jazdy na MTB. Znajduje się tam mnóstwo leśnych ścieżek o różnym stopniu trudności - od lajtowych szutrów po trudne, kamieniste odcinki techniczne. Jednakże najważniejszym miejscem, dla którego warto odwiedzić Rudawy są dwa szczyty - Krzyżna Góra i Sokolik, znajdujące się tuż obok maleńkiej, uroczej miejscowości Trzcińsko. Z obu wzgórz roztaczają się przepiękne panoramy na okolice, więc na zasadzie chybił-trafił padło, że wdrapiemy się z Moniką na Sokolik. Już na wstępie uprzedziłam Monikę, że dzisiejsza wycieczka będzie ciężka, bo Rudawy to górki, góreczki, więc wskoczy nam "trochę" przewyższeń. No i było ciężko, ale o tym za chwilę. :)

Czy takie pola makowe podlegają pod jakiś paragraf? :) Bo o ile nie dziwi dzikie pole usłane tymi pięknymi kwiatami, o tyle takie makowe pole w mieście wywołuje mieszane uczucia. :P



W każdym razie maki były motywem przewodnim dzisiejszego wypadu. Pola aż kipiały od ich czerwieni. :) Do Słupa dojechałyśmy standardowymi wiochami, potem strzała na Górzec (przedsmaczek dzisiejszych górek), Pomocne i ani się obejrzałyśmy, a zmierzałyśmy już przepięknym leśnym odcinkiem w kierunku Lipy.



Tuż przed zjazdem do Lipy pojawiły się pierwsze na trasie widoczki.



A za Lipą czekał na nas kolejny dosyć mocny podjazd (rozwleczony). Na szczęście asfalt pachnie tam jeszcze świeżością, więc nawet "miło" ciśnie się pod górę.



Drzewa są w tym roku obłędnie zielone! Albo może jakoś wyjątkowo w tym roku zwracam na to uwagę? Zielenino trwaj! :)

Generalnie do Rudaw droga biegnie w stałym rytmie - podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Więc zaraz po podjeździe pędziłyśmy już w dół przez Mysłów. Tam trafił się pierwszy sklepik czynny na trasie. Była chwila przerwy na małe co nieco, bo wybierając się w podróż w Boże Ciało, trzeba liczyć się z tym, że otwarte sklepy będą co kilkadziesiąt kilometrów.

Po krótkim odpoczynku ruszyłyśmy w stronę Kaczorowa. A tam wiadomo co - podjazd. Niby gówno nie zbyt strome, ale mocno rozwleczone, więc dostałyśmy lekkiej zadyszki.

Do Janowic Wielkich poprowadził nas długi zjazd i po raz pierwszy naszym oczom ukazały się Rudawy Janowickie - na pierwszym planie Krzyżna Góra (po lewej) i Sokolik (po prawej), a w tle ledwo co widoczna Śnieżka.



Zaraz za Janowicami zjechałyśmy z asfaltów i wbiłyśmy się na polne drogi, prowadzące pod Sokolik.



Jeszcze przed wycieczką miałam w planie wbić się na oba szczyty Rudaw, ale im bliżej było nam do celu, tym coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że wystarczy nam wdrapanie się na jedno ze wzgórz. :)



Gdzieś nad Bobrem pasła się łaciata kózka. :)



Chwilę po wjechaniu do Trzcińska odbiłyśmy na żółty szlak prowadzący już na sam szczyt Sokolika. W Rudawach byłam tylko raz (na pieszej wycieczce), dlatego zupełnie nie orientuję się w tamtejszych szlakach. Naszym jedynym przewodnikiem była mapka w telefonie, ale niestety mapka nie pokazuje czy będzie ostro w dół czy wprost przeciwnie... Początkowo udawało nam się jechać. Co prawda powoli, ale zawsze to do przodu. :)



Po wjeździe do lasu zakończyłyśmy jazdę. Ścianka i korzonki to idealne połączenie dla rowerowych harpaganów. :D



Niemniej jednak spacer po lesie też jest przyjemny. :) Na szczęście po wspięciu się na szczyt ścianki można było wsiąść z powrotem na rower.



Dalej pojawił się lajtowy szuter - co prawda nadal pod górę, ale ważne, że dało radę jechać. Szczyt Sokolika też był coraz bliżej...



I nadal jadę. :)



Chwilę potem pojawiło się rozdroże - turyści poszli prosto, ale my z Moniką wpadłyśmy na "genialny" pomysł wjechania na najkrótszy szlak prowadzący na szczyt. Skoro szlak jest krótszy, to i na górze będziemy szybciej...

No proszę jaka urocza leśna dróżka - dlaczego turyści tędy nie poszli? :)))



No ok - zrobiło się pod górę, ale było wiadomo, że tak będzie. :)



Podprowadzanie rowerów też można było przewidzieć. :)



Po jakimś czasie znalazłyśmy się przy jednej ze ścianek wspinaczkowych, gdzie jedni dzielnie walczyli z grawitacją,



a drudzy ich asekurowali albo leniwie odpoczywali na łonie natury. :)



Ładne okoliczności przyrody, prawda? :) Piękne, ale jeszcze piękniejsze było to, że w tym miejscu rozpoczęła nasza rudawska masakra pieszo-rowerowa. Do pokonania zostało nam jakieś 100 metrów pod górę, ale było to chyba najcięższe 100 metrów w moim dotychczasowym życiu rowerowym - leśna ściana bez wydeptanej ścieżki, zasypana liśćmi i luźnymi, co rusz osuwającymi się kamieniami. Kto jako pierwszy wpadł na pomysł, żeby pójść na szczyt najkrótszą trasą? :P Nie było już sensu zawracać, bo przecież to "tylko" 100 metrów. Damy radę! :) Więc szłyśmy od drzewa, do drzewa, bo tak nas grawitacja ciągnęła w dół. Wnoszenie rowerów po schodach przy okazji wycieczki na Ostrzycę okazało się mega przyjemnym spacerkiem w porównaniu z tym pchaniem rowerów pod górę po liściach i kamieniach, gdzie co chwilę ślizgały nam się nogi. A jeszcze przed wycieczką Monika była "zawiedziona", że nie będziemy wnosić rowerów po schodach... :) Nie zrobiłam zdjęcia tego odcinka, bo bardziej byłam skupiona na tym, żeby nie zwalić się z rowerem gdzieś w leśną przepaść. :P

Po kilkunastu minutach męczarni w końcu wdrapałyśmy się pod szczyt Sokolika. Byłam tak wypruta, że ostatkami sił walnęłam banana do zdjęcia. No ale pamiątkowa fotka musi być porządna. :)



Po złapaniu oddechu jako pierwsza udałam się na platformę widokową znajdującą się na skałkach. Monika została na dole w celu przypilnowania rowerów.

Spodziewałam się mega widoków, ale co innego widzieć je na zdjęciach w internecie, a co innego na żywo. O żesz w mordę jeża!!! Warto było "trochę" się pomęczyć, żeby wejść na górę.



Powyżej panorama Gór Kaczawskich, poniżej Janowice Wielkie i pasmo Rudaw Janowickich.



A teraz wirtualnie obrócimy się w prawo wokół własnej osi. :) Na wprost Krzyżna Góra (drugi rewelacyjny punkt widokowy Rudaw), w tle Karkonosze.



Po lewej widoczna Jelenia Góra i część Gór Kaczawskich.



Góry Kaczawskie. Wieś widoczna w dole to Trzcińsko.



Dalej Góry Kaczawskie.



Janowice Wielkie w dole i tereny Rudaw.



Dalsza część Rudaw.



Mogłabym zamieszkać na tej platformie widokowej. :) Widokowa rewelacja do kwadratu! :)

Czas nas gonił, do domu daleko, więc po moim zejściu na dół, oczy widokami poszła cieszyć Monika, a po jej powrocie wyruszyłyśmy w drogę powrotną. Tym razem już bez "genialnych" pomysłów skrócenia sobie trasy poszłyśmy za turystami czerwonym szlakiem. Parsknęłyśmy śmiechem po wejściu na niego, bo okazało się, że to przejezdna, bardzo dobrze ubita leśna ścieżka, a nie jakaś hardcorowa ściana zasypana liśćmi i kamieniami.



W cywilizowany sposób elegancko zjechałyśmy sobie na Przełęcz Karpnicką, gdzie byłyśmy świadkami lądowania helikoptera LPR. Chwilę przed naszym wejściem na szczyt Sokolika ze skałek spadła jakaś dziewczyna... Przeżyła, ale nie wiemy czy odniosła jakieś bardzo poważne obrażenia. Smutne to, że ktoś idzie gdzieś realizować swoją pasję, a potem wystarczy chwila nieuwagi i klops gotowy.



A tam byłyśmy jeszcze kilkanaście minut temu. :)



Z Przełęczy Karpnickiej odbiłyśmy na niebieski szlak, biegnący przez całe Rudawski Park Krajobrazowy. Szutrowe miodzio!



Po jakimś czasie znowu zaczęły się podjazdy. :(



Na szczęście nasze podjazdowe męki w jakimś stopniu rekompensowały nam przebijające się przez drzewa widoki.



Żeby nie było za łatwo, to lajtowy szuter, po jakimś czasie zamienił się w kamienisty szlak. Oczywiście biegnący ostro pod górę. :)



A dalej ciągle pod górę - raz znowu szutrami, raz terenowymi ścieżkami, ale nieustannie było POD górę.



Przez większość trasy dawałyśmy z Moniką radę jechać, ale z płynności jazdy wtrącały nas betonowe, głębokie rynny. :/ Z każdym metrem narastała w nas wściekłość na te niekończące się podjazdy. Do tego nie orientowałyśmy się jak daleko jeszcze do cywilizacji, tzn. jakiejś asfaltowej drogi, najlepiej ze zjazdem. Leśne okoliczności były jednak przecudowne, więc starałam się jakoś odpędzać przytłaczające myśli o podjazdowej never ending story.



W KOŃCU! Po 7 km nastąpiła upragniona i od dawna wyczekiwana chwila - ZJAZD!!! :)



A jak po wyjeździe z lasu pojawiły się widoki, to humor momentalnie nam powrócił. :) Okazało się, że wdrapałyśmy się na Przełęcz Rędzińską. Wg Genetyka to jeden z najtrudniejszych podjazdów w Polsce. Mowa oczywiście o podjeździe asfaltowym. My na szczyt przełęczy dotarłyśmy terenem, więc było dwa razy trudniej.

Mnie panorama okolic całkowicie zrekompensowała trudy przejazdu przez las. :)





Po wyjechaniu z Rudawskiego Parku Krajobrazowego na asfalt (gładki jak pupa niemowlęcia) zaczęłyśmy pruć w dół, w stronę Wieściszowic.



Jeszcze ostatni rzut okiem na widoczki i heja z górki na pazurki!!!



Najostrzejszy odcinek zjazdu spod radiostacji w Stanisławowie niech się schowa ze swoją "rzekomą" stromością. Nie odważyłam się rozpędzić na maksa, bo bałam się, że moje hamulce nie ogarną tego zjazdu. Do tego nie znam tej drogi, więc nie było sensu ryzykować. Niemniej jednak zjazd z Przełęczy Rędzińskiej do Wieściszowic, to jak dotąd najbardziej stromy zjazd jakim miałam okazję pruć. :))) Kilka kilometrów bez ani jednego machnięcia pedałami. To był balsam na nasze mocno już zmęczone nogi. :)

Gdybyśmy miały trochę więcej zapasu czasu, to w Wieściszowicach odbiłybyśmy na Kolorowe jeziorka. Miałyśmy do nich dosłownie rzut kamieniem, ale wizja zaliczenia dodatkowego podjazdu skutecznie zniechęciła nas do odwiedzenia tego przepięknego rezerwatu. Zrobiłyśmy sobie tylko przerwę pod miejscowym sklepikiem (dopiero drugim czynnym na trasie), a potem ruszyłyśmy asfaltami w stronę Bolkowa.

A pomiędzy Marciszowem, a Kaczorowem jakaś pani miała bliskie spotkanie trzeciego stopnia z drzewem. Z informacji z internetu dowiedziałam się, że na szczęście nie odniosła jakichś poważniejszych obrażeń zagrażających życiu - ma połamane nogi i ogólne obrażenia.



Przed Bolkowem czaił się na nas jeszcze jeden tyci podjazd. Taki gwóźdź do naszej rowerowej trumny. No jak już Monika (nie ja - moja współtowarzyszka jazdy) podprowadza rower, to wiedz, że coś się dzieje. :)

Na szczycie podjazdu oczywiście nie mogło zabraknąć widoków - po prawej stronie głęboko w tle widoczna Ślęża i Radunia (z pozdrowieniami dla nocnego Radka i Kuternogi ;) ).



Przez Bolków przejechałyśmy w oka mgnieniu, bo to nie metropolia. Nie miałyśmy nawet czasu wpaść na Zamek. Innym razem. :) Za Bolkowem zaczęłyśmy podążać w stronę dobrze nam znajomych Chełmów.



Ostatni rzut okiem na Zamek Świny (wyłaniający się po lewej z lasu), Ślężę i Radunię oraz wałbrzyski Chełmiec (przedostatnie wzgórze po prawej) i prułyśmy już w dół w stronę Grobli.



Po wjechaniu do Grobli byłyśmy już na swoich śmieciach. Terenowymi ścieżkami dotarłyśmy do Siedmicy, a dalej pojechałyśmy w kierunku Myśliborza. Zamiast śmignąć przez Paszowice asfaltem do Myśliborza, znowu postanowiłam skrócić nam drogę. Ogromny minus (jak stąd na Księżyc albo i dalej) należy mi się za wyprowadzenie nas na żółty szlak z Siedmicy, przez Jakuszową, do Myśliborza. Jeszcze dwa lata temu był to dosyć fajny polny szuter. Teraz absolutnie nie polecam tego szlaku! O ile odcinek do Jakuszowej jest znośny, o tyle droga z Jakuszowej do  Myśliborza to w 90% zjazd po dużych luźnych kamieniach. Rzeźnia. :/ Wytelepotało nas okrutnie na tych kamolach. Ja wkurzona, Monika to samo, zmęczenie już ogromne. "Tryskałyśmy" humorami pod koniec wycieczki... W Starym Jaworze miałam już ochotę zejść z roweru, rzucić go w krzaki i krzyknąć na cały głos: "Pierdolę, nie jadę!!!'. Od jazdy bolał mnie już kark, głowa, krzyż, ręce, nogi, plecy, dupa. Chyba tylko uszy mnie nie bolały. :)

Na unijnym asfalcie do Przybyłowic urządziłam sobie wyścig z małolatem. No bez przesady, żeby po 150 km i 2 km górek wyprzedzał mnie jakiś chłystek. :P Zupełnie nie rozumiem dlaczego został daleko w tyle, jak przez kilkaset metrów prułam prawie 40 km/h??? :D

Do Legnicy wróciłyśmy tuż po 21". Masakrycznie zmęczone, ale jakby nie patrzeć zadowolone. Abstrahując od podjazdowych trudów trasy, trzeba szczerze przyznać, że była to najfantastyczniejsza pod względem widokowym wycieczka w tym roku! :) Pod ogólnym względem rowerowym, póki co palmę pierwszeństwa nadal dzierży wyprawa nad Zaporę Pilchowicką.

Jeszcze raz wielkie dzięki Monia za towarzystwo i nie strzelenie mi w pysk za ten kamienisty odcinek do Myśliborza. :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Lipa - Mysłów - Kaczorów - Radomierz - Trzcińsko - Skalnik - Przełęcz Rędzińska - Wieściszowice - Marciszów - Świdnik - Płonina - Bolków - Gorzanowice - Pogwizdów - Bobolin - Grobla - Siedmica - Jakuszowa - Myślibórz - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km