Krótko o mnie:

avatar Ten blog rowerowy prowadzi monikaaa z miasteczka Legnica. Mam przejechane 28725.18 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 18.35 km/h i mam to gdzieś, jaka to średnia.
Więcej o mnie.

Moi realni lub wirtualni znajomi:

Dawno, dawno temu:

Wpisy archiwalne w kategorii

pow. 100 km

Dystans całkowity:3097.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:162:15
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:60.19 km/h
Suma podjazdów:21014 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:114.73 km i 6h 00m
Więcej statystyk
  • DST 104.10km
  • Czas 05:21
  • VAVG 19.46km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 439m
  • Sprzęt Trek Dual Sport 2 (28")
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrocławskie Święto Rowerzysty 2022

Niedziela, 5 czerwca 2022 • dodano: 07.06.2022 | Komentarze 2

Wróciłam na tę imprezę po 5 latach. Jak za każdym poprzednim razem - wymarzona pogoda, kilka tysięcy uczestników i mega pozytywna atmosfera.

Na miejscu startu parady spotkałam się z Darkiem i Beatą - dawno nie widzianymi znajomymi z BS-a. :)



Przed startem jeszcze parę kwestii organizacyjnych i po 12" ruszyliśmy w trasę.





Przejazd odbył się jednymi z głównych ulic Wrocławia i nie chcę wiedzieć jakie czułe słówka leciały w naszą stronę ze strony kierowców. xD











Parada zakończyła się przy Mostach Warszawskich, gdzie w nadbrzeżnym pubie można było uzupełnić kalorie.



Tam też pożegnałam się z Darkiem i Beatą i ruszyłam w drogę powrotną do Legnicy. Wysmażyło mnie na powrocie konkretnie, ale warto było, bo endorfinek starczy mi na dłuższy czas. :)





  • DST 100.50km
  • Czas 05:10
  • VAVG 19.45km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt Trek Dual Sport 2 (28")
  • Aktywność Jazda na rowerze

W okolice dolnośląskiej Fudżijamy

Środa, 11 maja 2022 • dodano: 07.06.2022 | Komentarze 0

Już od kilku dni zapowiadali na dzisiaj mega pogodę, więc wzięłam urlop i z samego rana wyruszyłam w dawno nie odwiedzane rejony. Przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów miałam ciągle pod górę, ale w końcu moim oczom ukazała się Ostrzyca Proboszczowicka.



Potem dalej w jej kierunku, w towarzystwie zapachu rzepaków i tak mijały mi kolejne kilometry. Tym razem już ciągle z górki. :)



W Pielgrzymce był mały przystanek na doładowanie kalorii. Nie mogło zabraknąć miejscowego żebraka.



A potem dalej ciągle w dół, z michą uśmiechniętą od ucha do ucha. :)



Kategoria pow. 100 km


pączki spalone :)

Sobota, 6 lutego 2016 • dodano: 06.02.2016 | Komentarze 5

Lampa od samego rana była przednia. Wręcz wiosenna, więc musiałam wykorzystać tak dobrą pogodę na maksa. Ostatni raz w Chełmach byłam dokładnie 2 miesiące temu i już mocno stęskniłam się za moimi ulubionymi pagórkami. :) Zaplanowałam standardową asfaltową pętlę po tych okolicach, bo w lasach jest mokro, a nie miałam najmniejszej ochoty na walkę z błotem.

Niech zima da już sobie spokój. Wiosno nadchodź!



Zaliczyłam pierwszy raz w tym roku Stanisławów. Z radiostacją jednak dałam sobie spokój, bo kiedy indziej będzie okazja do wpadnięcia tam. Na wzgórze Rosocha popatrzyłam tylko z dupy strony. ;)



Karkonosze pięknie mieniły się dzisiaj resztkami śniegu, ale fota nie wyszła zbyt dobrze, bo jak przyszło do focenia, to słońce schowało się za chmurami.



Z Kondratowa połatanym asfaltem dojechałam do Rzeszówka, potem do Świerzawy, dalej jeszcze bardziej połatanym asfaltem przebiłam się przez Dobków i w końcu wylądowałam w Siedmicy, gdzie za statyw posłużył mi kosz na śmieci. :P



Powrót do Legnicy przez Siedmicę i Paszowice. W drodze powrotnej odbiłam jeszcze na Jawor, bo zorientowałam się, że jeśli wrócę standardowymi wioskami, to zabraknie mi jakichś śmieciowych kilometrów do setki. A skoro już wypuściłam się w tak daleką trasę, to żal było nie wrócić do domu ze stówką na liczniku. Po powrocie do Legnicy okazało się, że odbicie na Jawor mało co pomogło. Pojechałam więc jeszcze na obwodnicę. Trochę się nakombinowałam, ale ostatecznie udało się przekroczyć te upragnione 100 km. :) Przed wycieczką obawiałam się, że nie dam rady kondycyjnie, ale ostateczne nie było źle. Mimo że samemu, to było bardzo fajnie. :)



Legnica - Babin - Kozice - Winnica - Krajów - Sichówek - Sichów - Stanisławów - Kondratów - Rzeszówek - Świerzawa - Stara Kraśnica - Dobków - Lipa - Nowa Wieś Mała - Siedmica - Paszowice - Jawor - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


  • DST 101.90km
  • Czas 05:24
  • VAVG 18.87km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 1139m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

wypad na 102 :) (Wojcieszów - Lipa)

Sobota, 24 października 2015 • dodano: 28.10.2015 | Komentarze 2

Z racji tego, że najprawdopodobniej nadarzyła się jedna z ostatnich (albo nawet ostatnia) okazji w tym roku do przejechania konkretnego dystansu, trzeba było godnie pożegnać się z tegorocznymi setkami. Postanowiłam połączyć asfalt z terenem, odkryć kilka nowych ścieżek i wykorzystać na maksa piękną pogodę.

Taka była dzisiaj lampa!!! :)



Temperaturka również była niczego sobie, więc jechało się baaaaardzo przyjemnie. :) W drodze na Górzec trafiłyśmy z Moniką na trening jakiegoś zawodnika przed rajdowymi ME w Szwajcarii. Fajnie było popatrzeć jak gościu grzał jakieś 100 km/h w miejscu, gdzie nikt normalny nie rozpędza się do 40-stki, bo łata goni łatę.



I tak sobie śmigał na Górzec tam i z powrotem. Ten trening chwilowo pokrzyżował nam plany wycieczkowe, bo okazało się, że zamknięto dla ruchu asfaltowy podjazd na Górzec. Po negocjacjach kierownik treningu pozwolił nam wbić się w lasy i dojechać do Pomocnego terenem. Mnie taki obrót sprawy w sumie spodobał się, bo wyglądające teraz przepięknie leśne szutry zrekompensowały bardziej wymagający podjazd.





Po wyjechaniu z lasu w Pomocnem odbiłyśmy na szuter prowadzący do Muchowa. Niedawno odkryłam, że jest takowy i okazało się, że stanowi świetną alternatywę dla asfaltowego dojazdu. Potem było szybkie pitu pitu przez Muchów i wylądowałyśmy przed Starą Kraśnicą. Zjazd do niej jest dosyć stromy, ale niestety połatany, więc zarządziłam odbicie na unijkę (tak nazywam polne szutry, które zostały niedawno zalane asfaltem) prowadzącą do Dobkowa. Unijka była bardzo dobrym wyborem, bo zjazd też był zacny, a i widoki były również niczego sobie. :)



Po odpoczynku w Starej Kraśnicy, udałyśmy się w stronę Wojcieszowa, gdzie w połowie miasteczka wbiłyśmy się ponownie w teren. Wyczaiłam na mapie leśne szutry, które prowadzą prawie pod samą Lipę, więc postanowiłam je sprawdzić, bo jakość asfaltu w Mysłowie (przez który dotąd dojeżdżałam do Lipy) pozostawia wiele do życzenia. Już po chwili okazało się, że był to bardzo dobry wybór, bo do lasu zaprowadziła nas urocza polna ścieżka.





A potem był już tylko 7-km podjazd, więc było trochę ciężko. :P Niemniej jednak wolałam męczyć się w takich okolicznościach przyrody, niż jechać dziurawym asfaltem przez Mysłów.







Cały terenowy odcinek z Wojcieszowa do wylotu na asfalt prowadzący do Lipy jest rewelacyjny. Piękne, dobrej jakości leśne szutry, które mogę polecić z czystym sumieniem. :) Po wyjeździe z lasu czekał na nas już powrót samymi asfaltami. Zjazd do Lipy jak zwykle wywołał u mnie dreszcze. I bynajmniej nie z zimna. :) Nowiuśki asfalt, ostro w dół - można poczuć wiatr we włosach. :)

W okolicach Słupa trafiły się jeszcze takie kolorystyczne okazy.





Tuż przed zachodem słońca temperatura zaczęła lecieć na łeb na szyję i od Warmątowic było już bardzo rześko. Do Legnicy udało nam się wrócić przed zmrokiem, więc idealnie wyrobiłyśmy się z czasem.

To był naprawdę fajny wypad - trasa urozmaicona, pogoda piękna, pykła setka. Mogę teraz spokojnie zapaść w rowerowy sen zimowy. :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Dobków - Stara Kraśnica - Wojcieszów - Lipa - Nowa Wieś Mała - Siedmica - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

P.s.

A w niedzielę pojechałam ze znajomymi w Rudawy Janowickie. Niestety nie było już takiej lampy jak w sobotę, ale i tak było warto pojechać, bo w Rudawach jest teraz jesienny boom kolorystyczny.

Postanowiłam zaprowadzić towarzystwo w najbardziej miejsca w Rudawach. Więc niżej mamy Sokolik widziany z Husyckich Skał.





Wdrapaliśmy się też na Krzyżną Górę.



Zachmurzenie spowodowało, że widoki nie powalały na kolana, ale i tak były piękne.





Następnie leśnymi szutrami udaliśmy się w kierunku Starościńskich Skał. Jak tak szliśmy tymi szutrami, to przypomniała mi się czerwcowa masakra podjazdowa. Niemniej jednak, fajnie było wrócić w te rejony i poznać je z pozycji piechura. :)



I wspomniane Starościńskie Skały.



W centrum Krzyżna Góra i Sokolik.



Wpadliśmy też na ruiny Zamku Bolczów.



W lesie było bajecznie!



Kolejny odcinek z cyklu: "Wiosna czy jesień?" :)





Na koniec traska z Rudaw.



To był fantastyczny weekend! Pogoda dopisała, maksymalnie nacieszyłam się piękną jesienią, a teraz leczę choróbsko, które w sumie już w piątek przypałętało się do mnie. W sobotę jeszcze trzymałam się, ale niedzielnym wypadem dokończyłam dzieła. :P

Kategoria pow. 100 km


  • DST 128.80km
  • Czas 06:41
  • VAVG 19.27km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 1073m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze

w poszukiwaniu złotego pociągu

Sobota, 3 października 2015 • dodano: 03.10.2015 | Komentarze 7

Powtórka wycieczki sprzed roku. I w sumie na tym mogłabym zakończyć wpis, bo trasa ta sama, zdjęcia podobne, więc cóż można nowego stworzyć? :P

W każdym razie postanowiłam dzisiaj zakończyć sezon długich wycieczek z przytupem. Padło na Zamek Książ, bo chciałam tam pojechać przy pięknej pogodzie jeszcze w tym roku (bo w zeszłym roku pogoda była zmienna, delikatnie mówiąc - szczegóły w zeszłorocznym wpisie). Pomimo prognozowanego na dziś bardzo mocnego południowego wiatru, zdecydowałam się pojechać na zamek tą samą trasą, jak ostatnio, gdyż wiedziałam czego mogę spodziewać się po drodze (czyt. gdzie i jakie będą podjazdy). Bardzo szybko przekonałam się o tym co znaczy świadome zapakowanie się na trasę pod paszczowiatr. Aż do Dobromierza moja średnia prędkość jazdy wynosiła jakieś 16 km/h. Po płaskim. Brawo ja! :D Motywacja do kręcenia w skali od 1 do 10 wynosiła jakieś -50. Pocieszałam się jednak tym, że za Dobromierzem skończą się nudne płaszczyzny i zaczną bardziej urokliwe odcinki.

W sumie to już przed Dobromierzem motywacja do jazdy wzrosła do 5/10, kiedy tylko na horyzoncie pojawiły się lokalne wzgórza.





Nad zalew w Dobromierzu tym razem nie zajechałam, bo wolałam więcej czasu spędzić przy zamku.



Tak jak wspomniałam wcześniej, za Dobromierzem zaczęły się ciekawsze odcinki - z podjazdami i zjazdami, ale co ważniejsze - w miarę osłonięte od wiatru, więc jechało się bardzo przyjemnie. Zwłaszcza do Cieszowa i dalej w kierunku Świebodzic, gdzie jechałam piękną, wiejską (i gładką!) drogą w towarzystwie coraz bardziej złocistych drzew.



Kiedy na horyzoncie pojawił się Zamek Książ, motywacja do jazdy wzrosła do 10/10. :)



No a jak moim oczom ukazał się fantastyczny widok na Świebodzice oraz Ślężę, Radunię i to trzecie coś, to już micha zaczęła mi się uśmiechać na całego i nie żałowałam ani jednego przejechanego metra pod wiatr. :)



W tę pędy pognałam do Świebodzic, pitu pitu przez miasto i dosyć szybko wylądowałam pod jednym z wejść na teren Książańskiego Parku Krajobrazowego.





Pod zamek wjeżdżałam czarnym szlakiem rowerowym, który stanowi wspaniałą alternatywę dla ruchliwej DK 35. Po drodze nawet pojawiły się widoczki.



Szlak, choć w całości prowadzi po starym, rozwalającym się asfalcie, to jest naprawdę przyjemny.





Tuż przed wjazdem na zamek znajduje się stajnia z ogierami (tak było napisane na tablicy informacyjnej). :P



I po 60 km walki z wmordęwindem, udało się dojechać pod zamek. :)





Po jedzonku i krótkim odpoczynku, zabrałam się za nadrabianie zaległości zdjęciowych z okolic zamku, gdyż w tamtym roku nie było na to czasu i trzeba było uciekać przed deszczem.













Niestety ogrody były dzisiaj zamknięte i bardzo żałowałam, że nie będzie dane mi ich zobaczyć.







Po obcykaniu zamku i tego co wokół niego się znajduje, podjechałam jeszcze na punkt widokowy, z którego roztacza się piękny widok na cały zamek.









Gdzieś między gałęziami przebijał się też widok na Wałbrzych.



Po 14" czas było zabrać się w drogę powrotną, bo nie chciałam jechać po zmroku. Z Książa zjechałam do Wałbrzycha. A tam jak zwykle króluje Chełmiec. Może kiedyś tam wpadnę. :)



Wałbrzych wykorzystał na maksa w celach autopromocyjnych tę aferę z pociągiem widmem - po drodze widziałam kilka banerów/reklam związanych z tym tematem.



Z Wałbrzycha pognałam w dół do Szczawna-Zdroju, a potem odbiłam na podjazd, który w zeszłym roku zmasakrował mnie na całego. Dzisiaj wiedziałam jak rozłożyć siły i co mnie czeka, więc nawet wyrwałam na nim KOM-a na Stravie. :) Dalszą część trasy stanowiła asfaltowa tułaczka po mniej lub bardziej gładkich wioskowych drogach. Co jednak najważniejsze - prawie cały czas było z górki i z wiatrem w plecy!!! To był balsam na moje sponiewierane wiatrem w pierwszej części wycieczki ciało. :)

W Sadach Dolnych pojawił się ciekawy pomnik.



A kiedy moim oczom ukazały się Chełmy, to od razu poczułam ulgę, że jestem już na swoich śmieciach. :)



Całościowo muszę stwierdzić, że pięknie dziś było!



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Przybyłowice - Stary Jawor - Jawor - Zębowice - Czernica - Gniewków - Dzierżków - Roztoka - Jugowa - Dobromierz - Cieszów - Świebodzice - Zamek Książ - Wałbrzych - Szczawno-Zdrój - Struga - Stare Bogaczowice - Sady Górne - Sady Dolne - Wolbromek - Kłaczyna - Celów - Wiadrów - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

p.s. pociągu niestety nie odnalazłam :(

Kategoria pow. 100 km


  • DST 104.10km
  • Czas 05:44
  • VAVG 18.16km/h
  • VMAX 46.70km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 1290m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze

wietrzna Lubiechowa, pizgawica na Kapelli

Niedziela, 26 lipca 2015 • dodano: 26.07.2015 | Komentarze 3

Wczoraj prognozy pogody były jasne - od około 11" full lampa. Więc zaplanowałam sobie porządną traskę, zaopatrzyłam się w prowiant i pół nocy nie spałam z wrażenia, nie mogąc doczekać się wycieczki. Po obudzeniu się załapałam dwa doły - pierwszego, bo okazało się, że nie będę mieć towarzystwa na wycieczce, drugiego po wyjrzeniu przez okno - na niebie zalegały ciężkie, brzydkie chmury. Przez kilkanaście minut zastanawiałam się czy realizować zaplanowaną trasę, czy poczekać, aż wypogodzi się i wyskoczyć na kilka godzin w Chełmy. Opcja druga wiązała się jednak z tym, że mogę nie dobić w tym miesiącu do łącznego dystansu 700 km, a bardzo mi na tym zależało, bo jeszcze nigdy tyle nie przejechałam w jednym miesiącu. Parę razy otarłam się o te 700, ale zawsze coś brakowało - w maju choćby 1,01 km. :( Ponadto chciałam już dzisiaj przebić cały zeszłoroczny dystans. Nie było innego wyjścia. Zjadłam śniadanie, ubrałam się jak na marcową pogodę i tuż po 8" wyszłam z domu.

Pizgało od samego początku jazdy. Wiatr był bardzo mocny, a do tego zimny. Nie jechało się fajnie. Nic, a nic. :( Cały odcinek z Kozic do Winnicy (3 km) przejechałam pod prąd, tzn. przy lewej krawędzi jezdni. Co chwilę boczne podmuchy wyrzucały mnie na środek jezdni. Zrobiło się niebezpiecznie, bo przez to wiatrzysko nie słyszałam czy coś jedzie za mną. Więc wolałam wpaść do rowu, niż pod auto.

Po zjechaniu do Winnicy, standardowo odbiłam na Krajów. A tam kolejny zonk - gdzieś 100 m przede mną na środku jezdni stał bezpański pies. Duży. Jak mnie zobaczył, to zatrzymał się i zaczął bacznie obserwować. A ja jego. I tak patrzyliśmy na siebie z 10 minut. W końcu postanowiłam ruszyć się w jego stronę i zobaczyć jak zareaguje. Zareagował jednoznacznie. Musiałam zawrócić i nadrobić drogi do Sichówka. Wolałam nie ryzykować ugryzienia.

Przy wyjeździe z Winnicy zatrzymałam się na przystanku, żeby zdecydować czy jadę dalej. Oto powód tego postoju.



Nawet jednego prześwitu błękitu. :( Całe niebo było zawalone ciężkimi, siwymi chmurami. Zmarnowałam pół godziny na tępe gapienie się w niebo i zastanawianie co robić. Złapałam kolejnego doła. Byłam sama, było zimno, wiał halny. Do celu daleko. Zajebiście! Trzeba było się w końcu na coś zdecydować. Postanowiłam więc, że dojadę do lotniska w Stanisławowie, skąd roztaczają się bardzo dobre widoki na Góry Kaczawskie i Karkonosze i tam zdecyduję co dalej. Prognoza pogody nadal pokazywała, że ma się rozpogodzić. Całkowicie jej zawierzyłam, chociaż wszelkie znaki na niebie nie zwiastowały słońca.

Totalnie zdołowana zimnem i halnym dojechałam w końcu do lotniska w Stanisławowie.



NOOOOOO NARESZCIEEEE!!!! Na mojej gębie pojawił się mega banan!!! :D :D :D Od razu zrobiło mi się raźniej, bo o wiele inaczej jedzie się w towarzystwie słońca. I nawet wiatr już mi nie przeszkadzał. :) Jednak, żeby nie było za dobrze, to do Świerzawy pogoda nadal była mega zmienna - raz świeciło słońce, raz nad moją głową przewalały się brzydkie chmury. Najważniejsze, że nic z nich nie padało.

W Świerzawie zrobiłam sobie dłuższą przerwę na jedzonko, bo nieuchronnie zbliżał się jeden z najtrudniejszych podjazdów w regionie.



Lubiechowa - mała urocza wioska, skąd dojeżdża się na Okole (na zdjęciu poniżej).



Już do Lubiechowej jedzie się lekko pod górę. Jednak zaraz po wjechaniu do wioski, zaczyna się to co "najlepsze". :) Początkowo wydaje się, że podjazd nie jest trudny. I tylko około 3 km? Łatwizna. :P

Jednakże z każdym metrem nachylenie robi się coraz większe. Na szczęście pojawiają się też widoczki, które rekompensują brak tlenu. :)



To ostatni kilometr podjazdu - człowiek jest już zmachany po pierwszych dwóch kilometrach, a ostatni jest na dobicie. Zdjęcie oczywiście spłaszcza podjazd.



Telefon pokazał mi maksymalne nachylenie 16,6%. Jak dla mnie - grubo. A za plecami nadal widoczki. No i w końcu wypogodziło się na całego. :)



Na szczęście na prawie całym podjeździe jest wylany nowy asfalt, więc jedzie się dosyć "przyjemnie". O podjeździe można poczytać tu albo tutaj.

Po podjeździe przez około kilometr pruje się w dół, potem końcówka podjazdu na Kapellę i w końcu moim oczom ukazał się widok, który zawsze rekompensuje wszelkie niedogodności na trasie.



Wiało niemiłosiernie, więc zrobiłam kilka zdjęć i zaczęłam zbierać się do drogi powrotnej. Jeszcze obowiązkowe zdjęcie na szczycie Kapelli...



...i ani się obejrzałam, a wylądowałam w Starej Kraśnicy. 10 km zjazdu - jeśli w końcu wyleją tam nowy asfalt, to będzie można puścić hamulce. Póki co, wolałam nie ryzykować, bo miejscami jest łata na łacie.

W Starej Kraśnicy postanowiłam odbić na Muchów i wrócić do Legnicy najkrótszą drogą. Ostatni rzut okiem na Okole, gdzie jeszcze niedawno wspinałam się.



No proszę jaka piękna pogoda! :) Miałabym mega ból dupy, gdybym została w domu albo zawróciła się z drogi.

Chełmy (na pierwszym planie) i Ślęża (w tle, w centrum).



I już coraz bliżej nudne niziny. Chociaż dzisiaj też ładne.



Do domu wróciłam, mimo wszystko, zadowolona z wycieczki. Pomimo początkowych dołów, ostatecznie było bardzo fajnie. Wyszły ładne zdjęcia, więc czego chcieć więcej? :P

Także, jakby to ująć. :) Jest troszkę więcej, niż połowa sezonu, a ja już pobiłam swój zeszłoroczny całkowity dystans. Jest dobrze! :) Oby tak dalej. I w końcu pękło te magiczne 700 km w jednym miesiącu...



Legnica - Babin - Kozice - Winnica - Sichówek - Sichów - Stanisławów - Kondratów - Rzeszówek - Świerzawa - Lubiechowa - Kapella - Radzyń - Janochów - Stara Kraśnica - Jurczyce - Muchów - Chełmiec - Piotrowice - Męcinka - Słup - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


  • DST 137.70km
  • Czas 08:24
  • VAVG 16.39km/h
  • VMAX 53.74km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2177m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rudawy Janowickie

Czwartek, 4 czerwca 2015 • dodano: 10.06.2015 | Komentarze 6

Na początek ostrzeżenie - będzie DUŻOOO ZDJĘĆ! Jednak już teraz mogę zdradzić, że była to najpiękniejsza pod względem widokowym wycieczka w tym roku, dlatego też nie miałam serca do brutalnego segregowania fotek.

Od jakichś dwóch lat w mojej głowie kiełkował pomysł na to, żeby pojechać na rowerze w Rudawy Janowickie. To przepiękne pasmo górskie, leżące w trójkącie pomiędzy Bolkowem, Kamienną Górą, a Jelenią Górą, jest wręcz stworzone do jazdy na MTB. Znajduje się tam mnóstwo leśnych ścieżek o różnym stopniu trudności - od lajtowych szutrów po trudne, kamieniste odcinki techniczne. Jednakże najważniejszym miejscem, dla którego warto odwiedzić Rudawy są dwa szczyty - Krzyżna Góra i Sokolik, znajdujące się tuż obok maleńkiej, uroczej miejscowości Trzcińsko. Z obu wzgórz roztaczają się przepiękne panoramy na okolice, więc na zasadzie chybił-trafił padło, że wdrapiemy się z Moniką na Sokolik. Już na wstępie uprzedziłam Monikę, że dzisiejsza wycieczka będzie ciężka, bo Rudawy to górki, góreczki, więc wskoczy nam "trochę" przewyższeń. No i było ciężko, ale o tym za chwilę. :)

Czy takie pola makowe podlegają pod jakiś paragraf? :) Bo o ile nie dziwi dzikie pole usłane tymi pięknymi kwiatami, o tyle takie makowe pole w mieście wywołuje mieszane uczucia. :P



W każdym razie maki były motywem przewodnim dzisiejszego wypadu. Pola aż kipiały od ich czerwieni. :) Do Słupa dojechałyśmy standardowymi wiochami, potem strzała na Górzec (przedsmaczek dzisiejszych górek), Pomocne i ani się obejrzałyśmy, a zmierzałyśmy już przepięknym leśnym odcinkiem w kierunku Lipy.



Tuż przed zjazdem do Lipy pojawiły się pierwsze na trasie widoczki.



A za Lipą czekał na nas kolejny dosyć mocny podjazd (rozwleczony). Na szczęście asfalt pachnie tam jeszcze świeżością, więc nawet "miło" ciśnie się pod górę.



Drzewa są w tym roku obłędnie zielone! Albo może jakoś wyjątkowo w tym roku zwracam na to uwagę? Zielenino trwaj! :)

Generalnie do Rudaw droga biegnie w stałym rytmie - podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Więc zaraz po podjeździe pędziłyśmy już w dół przez Mysłów. Tam trafił się pierwszy sklepik czynny na trasie. Była chwila przerwy na małe co nieco, bo wybierając się w podróż w Boże Ciało, trzeba liczyć się z tym, że otwarte sklepy będą co kilkadziesiąt kilometrów.

Po krótkim odpoczynku ruszyłyśmy w stronę Kaczorowa. A tam wiadomo co - podjazd. Niby gówno nie zbyt strome, ale mocno rozwleczone, więc dostałyśmy lekkiej zadyszki.

Do Janowic Wielkich poprowadził nas długi zjazd i po raz pierwszy naszym oczom ukazały się Rudawy Janowickie - na pierwszym planie Krzyżna Góra (po lewej) i Sokolik (po prawej), a w tle ledwo co widoczna Śnieżka.



Zaraz za Janowicami zjechałyśmy z asfaltów i wbiłyśmy się na polne drogi, prowadzące pod Sokolik.



Jeszcze przed wycieczką miałam w planie wbić się na oba szczyty Rudaw, ale im bliżej było nam do celu, tym coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że wystarczy nam wdrapanie się na jedno ze wzgórz. :)



Gdzieś nad Bobrem pasła się łaciata kózka. :)



Chwilę po wjechaniu do Trzcińska odbiłyśmy na żółty szlak prowadzący już na sam szczyt Sokolika. W Rudawach byłam tylko raz (na pieszej wycieczce), dlatego zupełnie nie orientuję się w tamtejszych szlakach. Naszym jedynym przewodnikiem była mapka w telefonie, ale niestety mapka nie pokazuje czy będzie ostro w dół czy wprost przeciwnie... Początkowo udawało nam się jechać. Co prawda powoli, ale zawsze to do przodu. :)



Po wjeździe do lasu zakończyłyśmy jazdę. Ścianka i korzonki to idealne połączenie dla rowerowych harpaganów. :D



Niemniej jednak spacer po lesie też jest przyjemny. :) Na szczęście po wspięciu się na szczyt ścianki można było wsiąść z powrotem na rower.



Dalej pojawił się lajtowy szuter - co prawda nadal pod górę, ale ważne, że dało radę jechać. Szczyt Sokolika też był coraz bliżej...



I nadal jadę. :)



Chwilę potem pojawiło się rozdroże - turyści poszli prosto, ale my z Moniką wpadłyśmy na "genialny" pomysł wjechania na najkrótszy szlak prowadzący na szczyt. Skoro szlak jest krótszy, to i na górze będziemy szybciej...

No proszę jaka urocza leśna dróżka - dlaczego turyści tędy nie poszli? :)))



No ok - zrobiło się pod górę, ale było wiadomo, że tak będzie. :)



Podprowadzanie rowerów też można było przewidzieć. :)



Po jakimś czasie znalazłyśmy się przy jednej ze ścianek wspinaczkowych, gdzie jedni dzielnie walczyli z grawitacją,



a drudzy ich asekurowali albo leniwie odpoczywali na łonie natury. :)



Ładne okoliczności przyrody, prawda? :) Piękne, ale jeszcze piękniejsze było to, że w tym miejscu rozpoczęła nasza rudawska masakra pieszo-rowerowa. Do pokonania zostało nam jakieś 100 metrów pod górę, ale było to chyba najcięższe 100 metrów w moim dotychczasowym życiu rowerowym - leśna ściana bez wydeptanej ścieżki, zasypana liśćmi i luźnymi, co rusz osuwającymi się kamieniami. Kto jako pierwszy wpadł na pomysł, żeby pójść na szczyt najkrótszą trasą? :P Nie było już sensu zawracać, bo przecież to "tylko" 100 metrów. Damy radę! :) Więc szłyśmy od drzewa, do drzewa, bo tak nas grawitacja ciągnęła w dół. Wnoszenie rowerów po schodach przy okazji wycieczki na Ostrzycę okazało się mega przyjemnym spacerkiem w porównaniu z tym pchaniem rowerów pod górę po liściach i kamieniach, gdzie co chwilę ślizgały nam się nogi. A jeszcze przed wycieczką Monika była "zawiedziona", że nie będziemy wnosić rowerów po schodach... :) Nie zrobiłam zdjęcia tego odcinka, bo bardziej byłam skupiona na tym, żeby nie zwalić się z rowerem gdzieś w leśną przepaść. :P

Po kilkunastu minutach męczarni w końcu wdrapałyśmy się pod szczyt Sokolika. Byłam tak wypruta, że ostatkami sił walnęłam banana do zdjęcia. No ale pamiątkowa fotka musi być porządna. :)



Po złapaniu oddechu jako pierwsza udałam się na platformę widokową znajdującą się na skałkach. Monika została na dole w celu przypilnowania rowerów.

Spodziewałam się mega widoków, ale co innego widzieć je na zdjęciach w internecie, a co innego na żywo. O żesz w mordę jeża!!! Warto było "trochę" się pomęczyć, żeby wejść na górę.



Powyżej panorama Gór Kaczawskich, poniżej Janowice Wielkie i pasmo Rudaw Janowickich.



A teraz wirtualnie obrócimy się w prawo wokół własnej osi. :) Na wprost Krzyżna Góra (drugi rewelacyjny punkt widokowy Rudaw), w tle Karkonosze.



Po lewej widoczna Jelenia Góra i część Gór Kaczawskich.



Góry Kaczawskie. Wieś widoczna w dole to Trzcińsko.



Dalej Góry Kaczawskie.



Janowice Wielkie w dole i tereny Rudaw.



Dalsza część Rudaw.



Mogłabym zamieszkać na tej platformie widokowej. :) Widokowa rewelacja do kwadratu! :)

Czas nas gonił, do domu daleko, więc po moim zejściu na dół, oczy widokami poszła cieszyć Monika, a po jej powrocie wyruszyłyśmy w drogę powrotną. Tym razem już bez "genialnych" pomysłów skrócenia sobie trasy poszłyśmy za turystami czerwonym szlakiem. Parsknęłyśmy śmiechem po wejściu na niego, bo okazało się, że to przejezdna, bardzo dobrze ubita leśna ścieżka, a nie jakaś hardcorowa ściana zasypana liśćmi i kamieniami.



W cywilizowany sposób elegancko zjechałyśmy sobie na Przełęcz Karpnicką, gdzie byłyśmy świadkami lądowania helikoptera LPR. Chwilę przed naszym wejściem na szczyt Sokolika ze skałek spadła jakaś dziewczyna... Przeżyła, ale nie wiemy czy odniosła jakieś bardzo poważne obrażenia. Smutne to, że ktoś idzie gdzieś realizować swoją pasję, a potem wystarczy chwila nieuwagi i klops gotowy.



A tam byłyśmy jeszcze kilkanaście minut temu. :)



Z Przełęczy Karpnickiej odbiłyśmy na niebieski szlak, biegnący przez całe Rudawski Park Krajobrazowy. Szutrowe miodzio!



Po jakimś czasie znowu zaczęły się podjazdy. :(



Na szczęście nasze podjazdowe męki w jakimś stopniu rekompensowały nam przebijające się przez drzewa widoki.



Żeby nie było za łatwo, to lajtowy szuter, po jakimś czasie zamienił się w kamienisty szlak. Oczywiście biegnący ostro pod górę. :)



A dalej ciągle pod górę - raz znowu szutrami, raz terenowymi ścieżkami, ale nieustannie było POD górę.



Przez większość trasy dawałyśmy z Moniką radę jechać, ale z płynności jazdy wtrącały nas betonowe, głębokie rynny. :/ Z każdym metrem narastała w nas wściekłość na te niekończące się podjazdy. Do tego nie orientowałyśmy się jak daleko jeszcze do cywilizacji, tzn. jakiejś asfaltowej drogi, najlepiej ze zjazdem. Leśne okoliczności były jednak przecudowne, więc starałam się jakoś odpędzać przytłaczające myśli o podjazdowej never ending story.



W KOŃCU! Po 7 km nastąpiła upragniona i od dawna wyczekiwana chwila - ZJAZD!!! :)



A jak po wyjeździe z lasu pojawiły się widoki, to humor momentalnie nam powrócił. :) Okazało się, że wdrapałyśmy się na Przełęcz Rędzińską. Wg Genetyka to jeden z najtrudniejszych podjazdów w Polsce. Mowa oczywiście o podjeździe asfaltowym. My na szczyt przełęczy dotarłyśmy terenem, więc było dwa razy trudniej.

Mnie panorama okolic całkowicie zrekompensowała trudy przejazdu przez las. :)





Po wyjechaniu z Rudawskiego Parku Krajobrazowego na asfalt (gładki jak pupa niemowlęcia) zaczęłyśmy pruć w dół, w stronę Wieściszowic.



Jeszcze ostatni rzut okiem na widoczki i heja z górki na pazurki!!!



Najostrzejszy odcinek zjazdu spod radiostacji w Stanisławowie niech się schowa ze swoją "rzekomą" stromością. Nie odważyłam się rozpędzić na maksa, bo bałam się, że moje hamulce nie ogarną tego zjazdu. Do tego nie znam tej drogi, więc nie było sensu ryzykować. Niemniej jednak zjazd z Przełęczy Rędzińskiej do Wieściszowic, to jak dotąd najbardziej stromy zjazd jakim miałam okazję pruć. :))) Kilka kilometrów bez ani jednego machnięcia pedałami. To był balsam na nasze mocno już zmęczone nogi. :)

Gdybyśmy miały trochę więcej zapasu czasu, to w Wieściszowicach odbiłybyśmy na Kolorowe jeziorka. Miałyśmy do nich dosłownie rzut kamieniem, ale wizja zaliczenia dodatkowego podjazdu skutecznie zniechęciła nas do odwiedzenia tego przepięknego rezerwatu. Zrobiłyśmy sobie tylko przerwę pod miejscowym sklepikiem (dopiero drugim czynnym na trasie), a potem ruszyłyśmy asfaltami w stronę Bolkowa.

A pomiędzy Marciszowem, a Kaczorowem jakaś pani miała bliskie spotkanie trzeciego stopnia z drzewem. Z informacji z internetu dowiedziałam się, że na szczęście nie odniosła jakichś poważniejszych obrażeń zagrażających życiu - ma połamane nogi i ogólne obrażenia.



Przed Bolkowem czaił się na nas jeszcze jeden tyci podjazd. Taki gwóźdź do naszej rowerowej trumny. No jak już Monika (nie ja - moja współtowarzyszka jazdy) podprowadza rower, to wiedz, że coś się dzieje. :)

Na szczycie podjazdu oczywiście nie mogło zabraknąć widoków - po prawej stronie głęboko w tle widoczna Ślęża i Radunia (z pozdrowieniami dla nocnego Radka i Kuternogi ;) ).



Przez Bolków przejechałyśmy w oka mgnieniu, bo to nie metropolia. Nie miałyśmy nawet czasu wpaść na Zamek. Innym razem. :) Za Bolkowem zaczęłyśmy podążać w stronę dobrze nam znajomych Chełmów.



Ostatni rzut okiem na Zamek Świny (wyłaniający się po lewej z lasu), Ślężę i Radunię oraz wałbrzyski Chełmiec (przedostatnie wzgórze po prawej) i prułyśmy już w dół w stronę Grobli.



Po wjechaniu do Grobli byłyśmy już na swoich śmieciach. Terenowymi ścieżkami dotarłyśmy do Siedmicy, a dalej pojechałyśmy w kierunku Myśliborza. Zamiast śmignąć przez Paszowice asfaltem do Myśliborza, znowu postanowiłam skrócić nam drogę. Ogromny minus (jak stąd na Księżyc albo i dalej) należy mi się za wyprowadzenie nas na żółty szlak z Siedmicy, przez Jakuszową, do Myśliborza. Jeszcze dwa lata temu był to dosyć fajny polny szuter. Teraz absolutnie nie polecam tego szlaku! O ile odcinek do Jakuszowej jest znośny, o tyle droga z Jakuszowej do  Myśliborza to w 90% zjazd po dużych luźnych kamieniach. Rzeźnia. :/ Wytelepotało nas okrutnie na tych kamolach. Ja wkurzona, Monika to samo, zmęczenie już ogromne. "Tryskałyśmy" humorami pod koniec wycieczki... W Starym Jaworze miałam już ochotę zejść z roweru, rzucić go w krzaki i krzyknąć na cały głos: "Pierdolę, nie jadę!!!'. Od jazdy bolał mnie już kark, głowa, krzyż, ręce, nogi, plecy, dupa. Chyba tylko uszy mnie nie bolały. :)

Na unijnym asfalcie do Przybyłowic urządziłam sobie wyścig z małolatem. No bez przesady, żeby po 150 km i 2 km górek wyprzedzał mnie jakiś chłystek. :P Zupełnie nie rozumiem dlaczego został daleko w tyle, jak przez kilkaset metrów prułam prawie 40 km/h??? :D

Do Legnicy wróciłyśmy tuż po 21". Masakrycznie zmęczone, ale jakby nie patrzeć zadowolone. Abstrahując od podjazdowych trudów trasy, trzeba szczerze przyznać, że była to najfantastyczniejsza pod względem widokowym wycieczka w tym roku! :) Pod ogólnym względem rowerowym, póki co palmę pierwszeństwa nadal dzierży wyprawa nad Zaporę Pilchowicką.

Jeszcze raz wielkie dzięki Monia za towarzystwo i nie strzelenie mi w pysk za ten kamienisty odcinek do Myśliborza. :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Lipa - Mysłów - Kaczorów - Radomierz - Trzcińsko - Skalnik - Przełęcz Rędzińska - Wieściszowice - Marciszów - Świdnik - Płonina - Bolków - Gorzanowice - Pogwizdów - Bobolin - Grobla - Siedmica - Jakuszowa - Myślibórz - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


  • DST 100.05km
  • Czas 05:02
  • VAVG 19.88km/h
  • VMAX 51.63km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1018m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Śląska Fudżijama

Niedziela, 17 maja 2015 • dodano: 18.05.2015 | Komentarze 5

Do trzech razy sztuka. Udało się za drugim. :) Mowa o wypadzie na Ostrzycę Proboszczowicką (zwaną też Śląską Fudżijamą), czyli jeden z wygasłych wulkanów znajdujących na terenie Pogórza Kaczawskiego. Pierwsze podejście miałyśmy z Moniką tydzień temu. Właściwie to nawet nie wyruszyłyśmy w stronę Ostrzycy, bo pogoda skutecznie pokrzyżowała nam plany. Teraz musiało się udać, bo rzepaki zaczynają już przekwitać, a koniecznie chciałam tam pojechać jeszcze za kadencji żółtych dywanów.

Tak w ogóle, to pierwszy raz w swoim rowerowym życiu, próbowałam wdrapać się na Ostrzycę niespełna dwa lata temu. Próba zakończyła się totalną klęską i prawie udarem. Na samo przypomnienie o ówczesnym upale, robi mi się słabo. :/ Od tamtej pory nie wychodzę już na rower w tak masakryczne temperatury. W każdym razie nie odpuściłam Ostrzycy i postanowiłam, że jeszcze do niej wrócę. :)

Pogoda od samego rana była dosyć dobra - było ciepło, chwilami nawet bardzo, nie prognozowali opadów, więc w samo południe wyruszyłam z Moniką w wiadomym kierunku. Asfaltami dosyć szybko dotarłyśmy do Świerzawy, skąd dalej odbiłyśmy na Sokołowiec i Proboszczów. Ten odcinek (ze Świerzawy do Proboszczowa) był najgorszym podczas całej wycieczki - zostałyśmy zmasakrowane przez paszczowiatr. Nie pamiętam kiedy z dosyć sporej górki jechałam 17 km/h... :/ Jednak zbliżający się cel skutecznie motywował nas do walki z wymagającym przeciwnikiem.



Ostrzyca była coraz bliżej i bliżej i z każdą chwilą Monikę ogarniało lekkie przerażenie, że będzie musiała wdrapać się na sam szczyt góry. Zapewniałam ją, że warto, bo widoki ze szczytu zrekompensują nam wszelkie niedogodności. :)



W Proboszczowie (tak poza tematem - bardzo ładna i zadbana miejscowość) odbiłyśmy na żółty szlak prowadzący na szczyt Ostrzycy. Żeby nie było za łatwo, to w pewnym momencie trochę z niego zboczyłyśmy i skończyło się na tym, że w celu powrotu na żółty musiałyśmy czarnym szlakiem wdrapać się pod dosyć sporą górkę. Wjazd nie wchodził w rachubę, bo szlak był zasypany połamanymi gałęziami.



Czarny szlak był jednak tylko przedsmakiem tego co nas czekało później...



Po kilku minutach spacerku pod ostrą górkę doszłyśmy do miejsca z którego odbija się już na szczytową część Ostrzycy. Jeszcze pamiątkowa fotka przy tablicy i za chwilę uśmieszek bardzo szybko zszedł mi z twarzy. :)



Żeby dostać się na szczyt Ostrzycy, trzeba pokonać ponad 400 bazaltowych schodków. Spacerkiem to nic wielkiego, ale z dodatkowymi 14 kg to już nie jest takie proste. Z początku nie było aż tak trudno - Monice nawet udawało się prowadzić rower.



Ja jednak już na samym początku zaczęłam ćwiczyć bicepsy, tricepsy i wszelkie inne mięśnie rąk, o których do tej pory nie miałam pojęcia, że takowe istnieją. :)



Niestety z każdym schodkiem rower robił się coraz cięższy, a z moich ust zaczęły padać niecenzuralne słowa, że też na myśl mi przyszło wdrapywanie się na szczyt z rowerem. :P



Jakieś 100 m przed szczytem nastąpiło skopanie leżącego. Zrobiło się tak stromo, że nie miałyśmy już nawet sił wnosić rowerów, nie mówiąc o tym, że ciężko było je wprowadzić. Jednak cały czas miałam w głowie jedną myśl: "Monia! Opłaca się pomęczyć dla finalnych widoków".



Gdzieś 50 m przed szczytem stwierdziłam, że z tej wysokości raczej nikt nie buchnie nam naszych maszyn. "Zaparkowałyśmy" je z boku szlaku i dalej poszłyśmy już z buta.



Po chwili udało się w końcu dotrzeć na sam szczyt Fudżijamy. Momentalnie minęło nam zmęczenie, bo widoki zapierały dech w piersiach. WARTO BYŁO SIĘ POMĘCZYĆ! :)










Po chwilowym odpoczynku i zrobieniu serii pamiątkowych zdjęć, czas było zabrać się w drogę powrotną. Nikt nie mówił, że schodzenie z rowerami będzie łatwiejsze, więc zaczęło się kombinowanie - sprowadzać czy znosić? :P



Udało nam się zejść ze szczytu w jednym kawałku, więc czym prędzej popędziłyśmy żółtym szlakiem ostro w dół.



Banany po zjeździe były wielkie! ;)



Na koniec nie mogło zabraknąć pamiątkowej fotki pod Ostrzycą.

Przygotowanie do rwania...



Rwanie...



I utrzymanie pozycji. :D



I skończyło się wszystko co dobre podczas dzisiejszej wycieczki, bo powrót zaplanowałam przez rejony, w których nie ma już nic ciekawego do zobaczenia. Ułożyłam tak trasę, żeby wyszła nam jakaś fajna pętelka, więc coś za coś. Niestety tuż przed Pielgrzymką dostałam telefon i okazało się, że muszę jak najszybciej wrócić do domu. Skończyło się na tym, że prułyśmy z Monią główną drogą ze Złotoryi do Legnicy. Dojechałyśmy całe i zdrowe, aczkolwiek jazda w towarzystwie mnóstwa aut nie jest niczym fajnym.

Całość wycieczki oceniam 9/10. Punkcik odjęłam za... pojawiający się dosyć często na trasie smród gnojowicy, która jest teraz powylewana na polach. Nie szło tego znieść, więc co rusz jechałam na deficycie tlenowym. :P Ogromny plus należy się powiatowi złotoryjskiemu za doskonały stan dróg! Od Świerzawy, aż kawałek za Złotoryję - wszędzie stół. Wjechałyśmy do Legnicy, to bardzo przypomniałyśmy sobie o tym do czego służą amortyzatory.

Na koniec jeszcze filmik promujący Ostrzycę. Miłego oglądania. :P




Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Męcinka - Bogaczów - Pomocne - Muchów - Stara Kraśnica - Świerzawa - Sędziszowa - Sokołowiec - Proboszczów - Ostrzyca Proboszczowicka - Proboszczów - Pielgrzymka - Jerzmanice-Zdrój - Złotoryja - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Uczestnicy

lato w kwietniu i pierwsza stówka w tym roku

Sobota, 11 kwietnia 2015 • dodano: 12.04.2015 | Komentarze 3

W końcu udało mi się strzelić pierwszą setkę w tym sezonie. :) Zamek w Grodźcu musowo trzeba odwiedzić chociaż raz w roku, więc jak od tygodnia zapowiadali na dzisiaj lato, to z góry wiedziałam, gdzie pojadę. Punktualnie o 11" ruszyłyśmy z Moniką w drogę. Od samego rana było bardzo ciepło, więc ubrałam się dzisiaj jak na środek lata. Mega ciepełko potwierdzał zresztą termometr w liczniku, bo w południe dobiło do 30°C. :O

Droga do farmy wiatrowej w Łukaszowie minęła nam bardzo szybko, gdzie na horyzoncie w końcu pojawił się cel naszej wycieczki. :)



Tak, tak. Kupiłam garnek. Wystarczająco długo wystawiałam mózgownicę na potencjalny uraz. Powinnam była już dawno go kupić, ale ciągle miałam opory, bo wydawało mi się, że np. uduszę się od paska. :) Nic takiego się nie wydarzyło, a i Uvex wygodny, więc nie przeszkadzał mi podczas jazdy.

Na odcinku z Łukaszowa do Zagrodna zostałyśmy zmasakrowane przez paszczowiatr! Kolejna halna masakra nastąpiła za Zagrodnem. Jakby tego było mało, to zaczął się kilkukilometrowy podjazd do Grodźca. Uwielbiam takie akcje - pod górkę i pod wiatr. :/ Niemniej jednak z każdym podmuchem zbliżałyśmy się do celu.



Coraz bliżej...



I po lekkim przyciśnięciu na podjeździe pod zamek, wjechałyśmy na dziedziniec bez płuc. Tzn. przynajmniej ja. :) Jak już je odzyskałam, to wszamałam obiadek i punktualnie o umówionej godzinie zjawili się Beata i Darek - do dzisiaj znani mi tylko z BeeSa. Nie trudno było ich rozpoznać, znaczy się Darka, z racji jego nietypowego roweru. Szybkie zapoznanie się, dłuższa pogadanka okołorowerowa i nadszedł czas wiadomo na co.

Oczywiście musiałam się wpakować na rower Darka i zobaczyć świat z poziomej perspektywy. :)



Wrażenia z kilkumetrowej jazdy (z asekuracją) - bezcenne. Musiałoby upłynąć dużo wody w Nysie Szalonej, zanim załapałabym jak się na tej maszynie jeździ. :)



Potem swoich sił spróbowała Monika i odniosła taki sam skutek - tzn. kilka machnięć pedałami w asekuracji. :) Darek mówił, że jak już człek rozkmini co i jak z tym rowerem, to jeździ się na nim tak wygodnie, że brakuje w nim tylko telewizorka na kierownicy. :D

Po quasi jeździe na Nimancie postanowiłyśmy z Moniką obczaić jeszcze widoczki z zamkowej wieży widokowej. Nasze maszyny zostawiłyśmy pod dobrą opieką, a same udałyśmy się na górę zamku.



Ale zanim widoczki... Główna część zamku:



I rzeczone widoczki. Niestety dzisiaj przejrzystość była kiepska i najdalej można było dojrzeć tylko Góry Kaczawskie. Karkonosze było widać tyle o ile.



Farma wiatrowa w Modlikowicach:



Po 1,5 godziny odpoczynku nadszedł czas pożegnania się, bo było coraz później, a musiałyśmy jeszcze z Moniką dobić do setki. Oczywiście nie mogło zabraknąć grupowej fotki z cyklu: "W ramkę". :)



Na koniec jeszcze obczajka na mapie pobliskich okolic...



I z górki na pazurki. Został po mnie kurz na zjeździe i Monika, Beata oraz Darek tyle mnie widzieli. :) Się na nich naczekałam... :)))))



Zjazd wszystkim smakował, bo każdy miał uśmiech dookoła głowy. :)



I chwilę potem trzeba było się rozstać, bo Beata i Darek mieszkają rzut kamieniem do zamku. Dzięki za przemiłe spotkanie i do następnego! :)

Z Nowej Wsi Grodziskiej mega szybko zjechałyśmy do Pielgrzymki, a tam w rzeczce bociek urządził sobie polowanie.



I towarzyszka prawie całej dzisiejszej wycieczki - Ostrzyca Proboszczowicka, na którą to dajemy z Monią strzałę, jak tylko zrobi się żółciutko na polach.



Dalej droga przebiegała bezproblemowo i mega przyjemnie, aż do Biegoszowa. Tam z jednego z gospodarstw nagle wyskoczyły do nas 2 wielkie psy - jeden mieszaniec huskiego, drugi wilczur. Na samo przypomnienie o tej sytuacji robi mi się słabo. Nie było gdzie uciekać, bo byłyśmy akurat na podjeździe, a z kolei nawrócenie też by nam nic nie dało, bo psy i tak by nas dogoniły. Husky był dosyć pokojowo nastawiony, bo tylko z daleka obwąchał nas i dał sobie z nami spokój. Ale wilczur dał nam popalić. Stałyśmy z Moniką jak sparaliżowane na środku jezdni, a ten chodził wokoło nas, obwąchiwał i szczekał na nas na całego. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałam, że ugryzie mnie pies! Kilka razy podchodził do każdej z nas i wąchał od góry do dołu. Nogi tak mi się trzęsły, że strachu, że szok, a w głowie żadnego pomysłu na wyjście cało z opresji, bo przy jakimkolwiek naszym ruchu, wilczur coraz głośniej szczekał i nerwowo chodził wokół nas. Oczywiście pan właściciel nie raczył się zainteresować dlaczego pies szczeka przed domem. Jakieś babki z daleka zaczęły do nas krzyczeć, żebyśmy zawróciły, bo wilczur może ugryźć. Tylko jak się ruszyć, skoro wilczur nie spuszczał nas z oczu. Z opresji uratował nas jakiś kierowca. Widząc, że stoimy znieruchomiałe na środku jezdni musiał się zatrzymać, bo nie mógł przejechać. Wówczas wilczur przerzucił swoje zainteresowanie na auto i jak kierowca zaczął cofać, to wilczur zaczął za nim biec. Widząc, że pies chwilowo przestał się nami interesować, zaczęłyśmy z Moniką bardzo powoli iść przed siebie. Wówczas auto przejechało między nami, a wilczur w te pędy za nim. Dalej jednak szłyśmy, bo bałyśmy się, że jak wsiądziemy na rowery, to pies zawróci do nas. Na szczęście po kilkuset metrach biegu za autem pies zmęczył się i zszedł na pole obok jezdni. Wówczas bacznie go obserwując, udało nam się w końcu minąć go i zostawić za nami. UFFF!!! Widząc, że pies był już kawałek za nami, czym prędzej wsiadłyśmy na rowery i przed siebie ile sił w nogach. Przez jakieś następne pół godziny miałyśmy tak zrąbane humory, że szkoda gadać, bo którejś z nas mogła stać się poważna krzywda...

Rozpoczął się okres lęgowy żab, toteż minęłyśmy ich dzisiaj po drodze mnóstwo. Żywych i tych mniej ruchawych. :)



Z Pomocnego odbiłyśmy na Górzec, skąd zjechałyśmy szutrami do Chełmca.



Przypomniałam sobie dlaczego nie lubię tej wersji zjazdu z Górzca - na całym kilkukilometrowym odcinku leżą luźne kamienie oraz resztki asfaltu. Do tego dziury, więc bardzo łatwo można zaliczyć dzwona. Z Chełmca szutrami dojechałyśmy do Męcinki, a dalej to już standardowo.

Wycieczka byłaby absolutnie idealna, gdyby nie ta historia z psami. :/



Legnica - Szymanowice - Wilczyce - Krotoszyce - Ernestynów - Gierałtowiec - Łukaszów - Zagrodno - Uniejowice - Grodziec - Nowa Wieś Grodziska - Pielgrzymka - Jastrzębnik - Nowy Kościół - Biegoszów - Kondratów - Pomocne - Górzec - Chełmiec - Męcinka - Słup - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Okole - Kapella

Niedziela, 28 września 2014 • dodano: 03.10.2014 | Komentarze 6

Na początek ostrzeżenie. Wpis będzie z cyklu: "Widoczki", także jeśli kogoś interesują zdjęcia mojej osoby, to nie ma tu czego szukać. Będzie tylko jedna fota ze mną w roli głównej. :P

Sezon na długie wycieczki nieuchronnie zbliża się do końca, więc trzeba w miarę możliwości odhaczać z listy kolejne cele do zdobycia. Na dzisiaj zapowiadali przepiękną, słoneczną, bezwietrzną pogodę, więc tuż po 8" ruszyłam w stronę Okola, skąd podobno rozpościerają się mega widoki na Karkonosze. Trzeba było to w końcu obadać. :) Poranna temperaturka (całe 7,6°C) średnio mi odpowiadała, ale szybko się rozgrzałam i już przed Górzcem wyskakiwałam z części ubrań.

Gdzieś przed Bogaczowem trafiły się krówki. One to są jednak brzydkie. :P



Jak na zjeździe do Pomocnego pojawiły się TAAAAKIE widoki, to wiedziałam, że wycieczka pod względem widokowym będzie idealna! :)



Kolejne cuda natury pojawiły się na horyzoncie przed Świerzawą - Skopiec, Kapella, bystre oczy dojrzą też na zdjęciu Śnieżkę. :P



A po prawej w oddali góruje Ostrzyca Proboszczowicka (tam też kiedyś śmignę, bo zeszłoroczna próba jej zdobycia w ponad 40°C nie była dobrym pomysłem):



Im bliżej było do Świerzawy, tym coraz bardziej było widoczne Okole - to ta najwyższa górka. :P



W Świerzawie zrobiłam sobie przerwę na porządne doładowanie się kaloriami, bo przecież czekał na mnie najkonkretniejszy podjazd na dzisiejszej trasie. Tuż przed Lubiechową zdeczka ogarnęła mnie panika pt.: "Ale, że co? Ja mam tam wjechać? No way!". Zdjęcie tego nie oddaje, ale było robione z pozycji niemalże płaskiej w stosunku do Okola, a dodatku owo Okole było już bardzo blisko.



Zaraz po wjechaniu do Lubiechowej rozpoczęło się mozolne wspinanie na Okole.



"Tylko" 3 km, ale podjazd ten jest rozstawiony na genetyku i zajmuje 31. miejsce w rankingu "najbardziej stromy kilometr". Tak wygląda profil podjazdu.

Mnie się nigdzie nie śpieszyło, spiny na szybkie zdobywanie podjazdów nie mam, więc jechałam sobie relaksacyjnym tempem, co by za bardzo się nie zmachać. :D A im wyżej wjeżdżałam, tym widoki były coraz lepsze. W dole Świerzawa, a dalej Pogórze Kaczawskie i Wilcza Góra k/Złotoryi:



Na całym podjeździe ani razu nie prowadziłam roweru, z czego jestem dumna, bo do podjazdowych wymiataczy nie należę. :) Wjechałam nie zmachawszy się za bardzo, więc zupełnie nie rozumiem dlaczego wszyscy mówią, że ten podjazd daje w kość. :PPP

Zaraz na szczycie podjazdu odbiłam w prawo i żółto-niebieski szlak zaczął prowadzić przed las na owo Okole. Już na jego początku  zaczęłam wahać się czy pchać się w teren, bo po ostatnich deszczach szlak nie wyglądał zachęcająco - mega błoto. Ale oczywiście Monisia uniosła się ambicją i stwierdziła, że nie po to pruła 50 km, z czego 3 km z kilkunastoprocentowym nachyleniem, żeby odpuścić zdobycie Okola przez jakieś błotko. :)

Po pierwszych kilkudziesięciu metrach błotnego gówna pojawiła się w miarę normalna ścieżka, wyłożona igliwiem. Pojawiła się też nadzieja, że nie będzie tak źle z dojściem na Okole:



Niestety im dalej w las, tym było coraz gorzej. Błoto, błoto i jeszcze raz błoto!!! Takie, że nogi zapadały mi się po kostki. :( Co najgorsze - nie dało się go w żaden sposób ominąć, bo po bokach szlaku były albo chaszcze nie do przejścia, albo połamane drzewa i gałęzie. No ale powtarzam - nie po to Monisia "pruła 50 km, z czego 3 km z kilkunastoprocentowym nachyleniem, żeby odpuścić zdobycie Okola przez jakieś błotko". :)))))



W pewnym momencie szlak złagodził swoje oblicze i zamienił się w dosyć przyjemną kamienistą ścieżkę:



Ale tylko na chwilę, bo zaraz potem pojawił się zarośnięty singielek, ale żeby nie było za łatwo - to podmokły. Więc zaczęłam brodzić po kostki w wodzie. Przynajmniej wymyły mi się buty i oponki od Speca. :D

W końcu po półgodzinnej błotno-wodnistej przeprawie przez las, pojawił się szczyt Okola. Jupiii jaaaa jeeeejjj!!! :)



No i doczekaliście się mojego oblicza. :)



Zaraz, zaraz. No a gdzie te słynne mega widoki na Karkonosze? Hę??? Podchodzę do przepaści, która czai się tuż za skałkami...



I taaa daaammmm! :) Na pierwszym planie Łysa Góra, a za nią całe pasmo Karkonoszy:





Zdjęcia nie wyszły zbyt dobrze, bo były robione pod słońce, a telefon średnio ogarnął takie oświetlenie. W każdym razie widoki, owszem - są rewelacyjne, ale... takie same są z ogólnodostępnej Kapelli, prowadzącej elegancko po asfalcie do Jeleniej Góry. Także ok - Okole zdobyte, ale po deszczowej pogodzie nie opłaca się przebijać przez las, żeby podziwiać widoki, które są dostępne również z innego miejsca.

Po nacieszeniu oczu piękną panoramą Karkonoszy, rozpoczęłam drogę powrotną. :((((



Po wydostaniu się z lasu moje buty i Spec ważyły 50 kg więcej. :( Zaczęłam jechać w kierunku Jeleniej Góry. Na zjeździe błoto zaczęło odrywać się z kół i latać na wszystkie strony, zatrzymując się po drodze np. na mojej twarzy. Sytuację uratowała znajdująca się niedaleko wielka kałuża. Woda nie była pierwszej świeżości, ale przynajmniej z grubsza pozbyłam się błota z butów i roweru.

Postanowiłam zajechać jeszcze na szczyt Kapelli. I znak przy którym rowerzyści dostają skrzydeł. :)



No i wspomniane takie same widoki jak z Okola, z tą różnicą, że z tego miejsca widać również Jelenią Górę, a z Okola nie, bo zasłania ją Łysa Góra:



Po chwili zadumy nad Karkonoszami, zawróciłam i zabrałam się za powrót do Legnicy. Zaczęły się zjazdy. Nooo. To to ja rozumiem. :D



Błyskawicznie dojechałam do Wojcieszowa, który jako miejscowość zupełnie mi się nie spodobał. Jedyne co ładne w tej okolicy, to wzgórze Miłek, górujące nad Wojcieszowem:



A za Wojcieszowem jakieś urokliwe jeziorko:



W Kaczorowie odbiłam na Lipę, do której migiem zjechałam długaśnym, miejscami dosyć stromym, gładkim asfaltem. A potem to już standardowo na Siedmicę. I tu wspomnę jeszcze o pewnych znakach, o których ostatnio opowiadałam Ci Morsie. :P



7 km później... :D



Za Siedmicą pojechałam dalej na Paszowice, Piotrowice i do Legnicy wróciłam przez doskonale znane mi już wiochy.

I na koniec. Atención, atención!!! Dedicación :P



Więcej proszę mi nie zarzucać, że nie zrobiłam dedykacji. :P

Pomimo tych przepraw przez błotne szamba (jak to je ostatnio Lea nazwała :) ), wycieczka była bardzo udana! :) 



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Stara Kraśnica - Świerzawa - Lubiechowa - Okole - Kapela - Podgórki - Wojcieszów - Kaczorów - Mysłów - Lipa - Nowa Wieś Mała - Siedmica - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km