Krótko o mnie:

avatar Ten blog rowerowy prowadzi monikaaa z miasteczka Legnica. Mam przejechane 28725.18 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 18.35 km/h i mam to gdzieś, jaka to średnia.
Więcej o mnie.

Moi realni lub wirtualni znajomi:

Dawno, dawno temu:

  • DST 137.70km
  • Czas 08:24
  • VAVG 16.39km/h
  • VMAX 53.74km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2177m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rudawy Janowickie

Czwartek, 4 czerwca 2015 • dodano: 10.06.2015 | Komentarze 6

Na początek ostrzeżenie - będzie DUŻOOO ZDJĘĆ! Jednak już teraz mogę zdradzić, że była to najpiękniejsza pod względem widokowym wycieczka w tym roku, dlatego też nie miałam serca do brutalnego segregowania fotek.

Od jakichś dwóch lat w mojej głowie kiełkował pomysł na to, żeby pojechać na rowerze w Rudawy Janowickie. To przepiękne pasmo górskie, leżące w trójkącie pomiędzy Bolkowem, Kamienną Górą, a Jelenią Górą, jest wręcz stworzone do jazdy na MTB. Znajduje się tam mnóstwo leśnych ścieżek o różnym stopniu trudności - od lajtowych szutrów po trudne, kamieniste odcinki techniczne. Jednakże najważniejszym miejscem, dla którego warto odwiedzić Rudawy są dwa szczyty - Krzyżna Góra i Sokolik, znajdujące się tuż obok maleńkiej, uroczej miejscowości Trzcińsko. Z obu wzgórz roztaczają się przepiękne panoramy na okolice, więc na zasadzie chybił-trafił padło, że wdrapiemy się z Moniką na Sokolik. Już na wstępie uprzedziłam Monikę, że dzisiejsza wycieczka będzie ciężka, bo Rudawy to górki, góreczki, więc wskoczy nam "trochę" przewyższeń. No i było ciężko, ale o tym za chwilę. :)

Czy takie pola makowe podlegają pod jakiś paragraf? :) Bo o ile nie dziwi dzikie pole usłane tymi pięknymi kwiatami, o tyle takie makowe pole w mieście wywołuje mieszane uczucia. :P



W każdym razie maki były motywem przewodnim dzisiejszego wypadu. Pola aż kipiały od ich czerwieni. :) Do Słupa dojechałyśmy standardowymi wiochami, potem strzała na Górzec (przedsmaczek dzisiejszych górek), Pomocne i ani się obejrzałyśmy, a zmierzałyśmy już przepięknym leśnym odcinkiem w kierunku Lipy.



Tuż przed zjazdem do Lipy pojawiły się pierwsze na trasie widoczki.



A za Lipą czekał na nas kolejny dosyć mocny podjazd (rozwleczony). Na szczęście asfalt pachnie tam jeszcze świeżością, więc nawet "miło" ciśnie się pod górę.



Drzewa są w tym roku obłędnie zielone! Albo może jakoś wyjątkowo w tym roku zwracam na to uwagę? Zielenino trwaj! :)

Generalnie do Rudaw droga biegnie w stałym rytmie - podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Więc zaraz po podjeździe pędziłyśmy już w dół przez Mysłów. Tam trafił się pierwszy sklepik czynny na trasie. Była chwila przerwy na małe co nieco, bo wybierając się w podróż w Boże Ciało, trzeba liczyć się z tym, że otwarte sklepy będą co kilkadziesiąt kilometrów.

Po krótkim odpoczynku ruszyłyśmy w stronę Kaczorowa. A tam wiadomo co - podjazd. Niby gówno nie zbyt strome, ale mocno rozwleczone, więc dostałyśmy lekkiej zadyszki.

Do Janowic Wielkich poprowadził nas długi zjazd i po raz pierwszy naszym oczom ukazały się Rudawy Janowickie - na pierwszym planie Krzyżna Góra (po lewej) i Sokolik (po prawej), a w tle ledwo co widoczna Śnieżka.



Zaraz za Janowicami zjechałyśmy z asfaltów i wbiłyśmy się na polne drogi, prowadzące pod Sokolik.



Jeszcze przed wycieczką miałam w planie wbić się na oba szczyty Rudaw, ale im bliżej było nam do celu, tym coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że wystarczy nam wdrapanie się na jedno ze wzgórz. :)



Gdzieś nad Bobrem pasła się łaciata kózka. :)



Chwilę po wjechaniu do Trzcińska odbiłyśmy na żółty szlak prowadzący już na sam szczyt Sokolika. W Rudawach byłam tylko raz (na pieszej wycieczce), dlatego zupełnie nie orientuję się w tamtejszych szlakach. Naszym jedynym przewodnikiem była mapka w telefonie, ale niestety mapka nie pokazuje czy będzie ostro w dół czy wprost przeciwnie... Początkowo udawało nam się jechać. Co prawda powoli, ale zawsze to do przodu. :)



Po wjeździe do lasu zakończyłyśmy jazdę. Ścianka i korzonki to idealne połączenie dla rowerowych harpaganów. :D



Niemniej jednak spacer po lesie też jest przyjemny. :) Na szczęście po wspięciu się na szczyt ścianki można było wsiąść z powrotem na rower.



Dalej pojawił się lajtowy szuter - co prawda nadal pod górę, ale ważne, że dało radę jechać. Szczyt Sokolika też był coraz bliżej...



I nadal jadę. :)



Chwilę potem pojawiło się rozdroże - turyści poszli prosto, ale my z Moniką wpadłyśmy na "genialny" pomysł wjechania na najkrótszy szlak prowadzący na szczyt. Skoro szlak jest krótszy, to i na górze będziemy szybciej...

No proszę jaka urocza leśna dróżka - dlaczego turyści tędy nie poszli? :)))



No ok - zrobiło się pod górę, ale było wiadomo, że tak będzie. :)



Podprowadzanie rowerów też można było przewidzieć. :)



Po jakimś czasie znalazłyśmy się przy jednej ze ścianek wspinaczkowych, gdzie jedni dzielnie walczyli z grawitacją,



a drudzy ich asekurowali albo leniwie odpoczywali na łonie natury. :)



Ładne okoliczności przyrody, prawda? :) Piękne, ale jeszcze piękniejsze było to, że w tym miejscu rozpoczęła nasza rudawska masakra pieszo-rowerowa. Do pokonania zostało nam jakieś 100 metrów pod górę, ale było to chyba najcięższe 100 metrów w moim dotychczasowym życiu rowerowym - leśna ściana bez wydeptanej ścieżki, zasypana liśćmi i luźnymi, co rusz osuwającymi się kamieniami. Kto jako pierwszy wpadł na pomysł, żeby pójść na szczyt najkrótszą trasą? :P Nie było już sensu zawracać, bo przecież to "tylko" 100 metrów. Damy radę! :) Więc szłyśmy od drzewa, do drzewa, bo tak nas grawitacja ciągnęła w dół. Wnoszenie rowerów po schodach przy okazji wycieczki na Ostrzycę okazało się mega przyjemnym spacerkiem w porównaniu z tym pchaniem rowerów pod górę po liściach i kamieniach, gdzie co chwilę ślizgały nam się nogi. A jeszcze przed wycieczką Monika była "zawiedziona", że nie będziemy wnosić rowerów po schodach... :) Nie zrobiłam zdjęcia tego odcinka, bo bardziej byłam skupiona na tym, żeby nie zwalić się z rowerem gdzieś w leśną przepaść. :P

Po kilkunastu minutach męczarni w końcu wdrapałyśmy się pod szczyt Sokolika. Byłam tak wypruta, że ostatkami sił walnęłam banana do zdjęcia. No ale pamiątkowa fotka musi być porządna. :)



Po złapaniu oddechu jako pierwsza udałam się na platformę widokową znajdującą się na skałkach. Monika została na dole w celu przypilnowania rowerów.

Spodziewałam się mega widoków, ale co innego widzieć je na zdjęciach w internecie, a co innego na żywo. O żesz w mordę jeża!!! Warto było "trochę" się pomęczyć, żeby wejść na górę.



Powyżej panorama Gór Kaczawskich, poniżej Janowice Wielkie i pasmo Rudaw Janowickich.



A teraz wirtualnie obrócimy się w prawo wokół własnej osi. :) Na wprost Krzyżna Góra (drugi rewelacyjny punkt widokowy Rudaw), w tle Karkonosze.



Po lewej widoczna Jelenia Góra i część Gór Kaczawskich.



Góry Kaczawskie. Wieś widoczna w dole to Trzcińsko.



Dalej Góry Kaczawskie.



Janowice Wielkie w dole i tereny Rudaw.



Dalsza część Rudaw.



Mogłabym zamieszkać na tej platformie widokowej. :) Widokowa rewelacja do kwadratu! :)

Czas nas gonił, do domu daleko, więc po moim zejściu na dół, oczy widokami poszła cieszyć Monika, a po jej powrocie wyruszyłyśmy w drogę powrotną. Tym razem już bez "genialnych" pomysłów skrócenia sobie trasy poszłyśmy za turystami czerwonym szlakiem. Parsknęłyśmy śmiechem po wejściu na niego, bo okazało się, że to przejezdna, bardzo dobrze ubita leśna ścieżka, a nie jakaś hardcorowa ściana zasypana liśćmi i kamieniami.



W cywilizowany sposób elegancko zjechałyśmy sobie na Przełęcz Karpnicką, gdzie byłyśmy świadkami lądowania helikoptera LPR. Chwilę przed naszym wejściem na szczyt Sokolika ze skałek spadła jakaś dziewczyna... Przeżyła, ale nie wiemy czy odniosła jakieś bardzo poważne obrażenia. Smutne to, że ktoś idzie gdzieś realizować swoją pasję, a potem wystarczy chwila nieuwagi i klops gotowy.



A tam byłyśmy jeszcze kilkanaście minut temu. :)



Z Przełęczy Karpnickiej odbiłyśmy na niebieski szlak, biegnący przez całe Rudawski Park Krajobrazowy. Szutrowe miodzio!



Po jakimś czasie znowu zaczęły się podjazdy. :(



Na szczęście nasze podjazdowe męki w jakimś stopniu rekompensowały nam przebijające się przez drzewa widoki.



Żeby nie było za łatwo, to lajtowy szuter, po jakimś czasie zamienił się w kamienisty szlak. Oczywiście biegnący ostro pod górę. :)



A dalej ciągle pod górę - raz znowu szutrami, raz terenowymi ścieżkami, ale nieustannie było POD górę.



Przez większość trasy dawałyśmy z Moniką radę jechać, ale z płynności jazdy wtrącały nas betonowe, głębokie rynny. :/ Z każdym metrem narastała w nas wściekłość na te niekończące się podjazdy. Do tego nie orientowałyśmy się jak daleko jeszcze do cywilizacji, tzn. jakiejś asfaltowej drogi, najlepiej ze zjazdem. Leśne okoliczności były jednak przecudowne, więc starałam się jakoś odpędzać przytłaczające myśli o podjazdowej never ending story.



W KOŃCU! Po 7 km nastąpiła upragniona i od dawna wyczekiwana chwila - ZJAZD!!! :)



A jak po wyjeździe z lasu pojawiły się widoki, to humor momentalnie nam powrócił. :) Okazało się, że wdrapałyśmy się na Przełęcz Rędzińską. Wg Genetyka to jeden z najtrudniejszych podjazdów w Polsce. Mowa oczywiście o podjeździe asfaltowym. My na szczyt przełęczy dotarłyśmy terenem, więc było dwa razy trudniej.

Mnie panorama okolic całkowicie zrekompensowała trudy przejazdu przez las. :)





Po wyjechaniu z Rudawskiego Parku Krajobrazowego na asfalt (gładki jak pupa niemowlęcia) zaczęłyśmy pruć w dół, w stronę Wieściszowic.



Jeszcze ostatni rzut okiem na widoczki i heja z górki na pazurki!!!



Najostrzejszy odcinek zjazdu spod radiostacji w Stanisławowie niech się schowa ze swoją "rzekomą" stromością. Nie odważyłam się rozpędzić na maksa, bo bałam się, że moje hamulce nie ogarną tego zjazdu. Do tego nie znam tej drogi, więc nie było sensu ryzykować. Niemniej jednak zjazd z Przełęczy Rędzińskiej do Wieściszowic, to jak dotąd najbardziej stromy zjazd jakim miałam okazję pruć. :))) Kilka kilometrów bez ani jednego machnięcia pedałami. To był balsam na nasze mocno już zmęczone nogi. :)

Gdybyśmy miały trochę więcej zapasu czasu, to w Wieściszowicach odbiłybyśmy na Kolorowe jeziorka. Miałyśmy do nich dosłownie rzut kamieniem, ale wizja zaliczenia dodatkowego podjazdu skutecznie zniechęciła nas do odwiedzenia tego przepięknego rezerwatu. Zrobiłyśmy sobie tylko przerwę pod miejscowym sklepikiem (dopiero drugim czynnym na trasie), a potem ruszyłyśmy asfaltami w stronę Bolkowa.

A pomiędzy Marciszowem, a Kaczorowem jakaś pani miała bliskie spotkanie trzeciego stopnia z drzewem. Z informacji z internetu dowiedziałam się, że na szczęście nie odniosła jakichś poważniejszych obrażeń zagrażających życiu - ma połamane nogi i ogólne obrażenia.



Przed Bolkowem czaił się na nas jeszcze jeden tyci podjazd. Taki gwóźdź do naszej rowerowej trumny. No jak już Monika (nie ja - moja współtowarzyszka jazdy) podprowadza rower, to wiedz, że coś się dzieje. :)

Na szczycie podjazdu oczywiście nie mogło zabraknąć widoków - po prawej stronie głęboko w tle widoczna Ślęża i Radunia (z pozdrowieniami dla nocnego Radka i Kuternogi ;) ).



Przez Bolków przejechałyśmy w oka mgnieniu, bo to nie metropolia. Nie miałyśmy nawet czasu wpaść na Zamek. Innym razem. :) Za Bolkowem zaczęłyśmy podążać w stronę dobrze nam znajomych Chełmów.



Ostatni rzut okiem na Zamek Świny (wyłaniający się po lewej z lasu), Ślężę i Radunię oraz wałbrzyski Chełmiec (przedostatnie wzgórze po prawej) i prułyśmy już w dół w stronę Grobli.



Po wjechaniu do Grobli byłyśmy już na swoich śmieciach. Terenowymi ścieżkami dotarłyśmy do Siedmicy, a dalej pojechałyśmy w kierunku Myśliborza. Zamiast śmignąć przez Paszowice asfaltem do Myśliborza, znowu postanowiłam skrócić nam drogę. Ogromny minus (jak stąd na Księżyc albo i dalej) należy mi się za wyprowadzenie nas na żółty szlak z Siedmicy, przez Jakuszową, do Myśliborza. Jeszcze dwa lata temu był to dosyć fajny polny szuter. Teraz absolutnie nie polecam tego szlaku! O ile odcinek do Jakuszowej jest znośny, o tyle droga z Jakuszowej do  Myśliborza to w 90% zjazd po dużych luźnych kamieniach. Rzeźnia. :/ Wytelepotało nas okrutnie na tych kamolach. Ja wkurzona, Monika to samo, zmęczenie już ogromne. "Tryskałyśmy" humorami pod koniec wycieczki... W Starym Jaworze miałam już ochotę zejść z roweru, rzucić go w krzaki i krzyknąć na cały głos: "Pierdolę, nie jadę!!!'. Od jazdy bolał mnie już kark, głowa, krzyż, ręce, nogi, plecy, dupa. Chyba tylko uszy mnie nie bolały. :)

Na unijnym asfalcie do Przybyłowic urządziłam sobie wyścig z małolatem. No bez przesady, żeby po 150 km i 2 km górek wyprzedzał mnie jakiś chłystek. :P Zupełnie nie rozumiem dlaczego został daleko w tyle, jak przez kilkaset metrów prułam prawie 40 km/h??? :D

Do Legnicy wróciłyśmy tuż po 21". Masakrycznie zmęczone, ale jakby nie patrzeć zadowolone. Abstrahując od podjazdowych trudów trasy, trzeba szczerze przyznać, że była to najfantastyczniejsza pod względem widokowym wycieczka w tym roku! :) Pod ogólnym względem rowerowym, póki co palmę pierwszeństwa nadal dzierży wyprawa nad Zaporę Pilchowicką.

Jeszcze raz wielkie dzięki Monia za towarzystwo i nie strzelenie mi w pysk za ten kamienisty odcinek do Myśliborza. :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Lipa - Mysłów - Kaczorów - Radomierz - Trzcińsko - Skalnik - Przełęcz Rędzińska - Wieściszowice - Marciszów - Świdnik - Płonina - Bolków - Gorzanowice - Pogwizdów - Bobolin - Grobla - Siedmica - Jakuszowa - Myślibórz - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km



Komentarze
monikaaa
| 20:39 piątek, 12 czerwca 2015 | linkuj Wiem, że tak jest. Na rowerze bardziej człowiek obcuje z przyrodą i bardziej docenia miejsca w których był i co widział. :)
nahtah
| 15:14 piątek, 12 czerwca 2015 | linkuj Dzięki Monika za auto ale z perspektywy czterech kółek, to już było i wierz lub nie ale to inna bajka, niby to samo ale jednak inaczej, rower to rower i przyjdzie czas,że polecę śladami bikerów z bikestats-a teraz się przyglądam i rejestruję wasze trasy i takie ciekawe miejsca.;)
monikaaa
| 05:54 piątek, 12 czerwca 2015 | linkuj Dzięki za miłe słowa odnośnie zdjęć. Staram się. :) Tak, żeby zachęcić postronne osoby do odwiedzenia danego miejsca.

Nahtah - to wsiadajcie w auto i heja. :) Naprawdę warto.

Andrzej - no to sobie pozazdrościliśmy. :)))
nahtah
| 21:01 czwartek, 11 czerwca 2015 | linkuj Masz talent, foty wymiatają, nie przepadam za podjazdami ale za takimi widokami bardzo - chciałbym móc tam być.
andale
| 15:45 czwartek, 11 czerwca 2015 | linkuj A ja ani trochę nie zazdroszczę Ci tych gór. Tylko te zdjęcia...
Dudysia
| 15:45 środa, 10 czerwca 2015 | linkuj Wow... Świetna fotorelacja !!! Wszystkie uczucia ,wrażenia ,widoki, wchłonęłam jednym tchem :-D Wycieczka niesamowita :-D :-D :-D
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!