Krótko o mnie:

avatar Ten blog rowerowy prowadzi monikaaa z miasteczka Legnica. Mam przejechane 28725.18 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 18.35 km/h i mam to gdzieś, jaka to średnia.
Więcej o mnie.

Moi realni lub wirtualni znajomi:

Dawno, dawno temu:

Wpisy archiwalne w kategorii

pow. 150 km

Dystans całkowity:628.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:32:36
Średnia prędkość:19.28 km/h
Maksymalna prędkość:56.78 km/h
Suma podjazdów:3772 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:157.15 km i 8h 09m
Więcej statystyk
  • DST 150.00km
  • Czas 07:51
  • VAVG 19.11km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 1060m
  • Sprzęt Trek Dual Sport 2 (28")
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przełęcz Tąpadła

Czwartek, 1 czerwca 2023 • dodano: 09.06.2023 | Komentarze 4

Trasę na prawie Ślężę opracowałam sobie kilka ładnych lat temu i tak czekała sobie na realizację. W końcu się doczekała. Pogoda od rana piękna, od rana też wiedziałam, że w drodze powrotnej będę ciągle miała wiatr w pysk. No cóż. Nie może być idealnie. :P

Trasę obrałam tak, żeby omijać drogi z dużym natężeniem ruchu. Po drodze przejeżdżałam przez Piotrowice Świdnickie, gdzie uchował się zamek obronny z XVI w.



W ogóle bardzo zaskoczył mnie stan dróg w kierunku Ślęży. Od pewnego momentu same stoły. :O Po drodze punkt widokowy z opisem wszystkich widocznych szczytów.



Ślęża coraz bliżej...



I bliżej. :)



U podnóży Ślęży jest bardzo dużo sadów czereśniowych. Żal było nie skorzystać. :)



Na Przełęcz Tąpadła wjechałam od strony zachodniej, a więc opcją mniej wymagającą, jeśli idzie o podjazd.



Wjazd na sam szczyt Ślęży z góry odpuściłam, bo żadna to przyjemność cisnąć pod górę po kamolach z 4 barami w kołach. Zrobiłam sobie dłuższy odpoczynek, a potem aż do Sobótki nie przemęczałam się przy kręceniu pedałami. :)

Aleja sław kolarstwa w Sobótce.



No a od Sobótki zaczął masakrować mnie wiatr i nie odpuścił aż do Legnicy. Do domu wróciłam w stanie agonalnym - ze spalonymi od słońca rękoma i udami, masakrycznie zmęczona. Na to wszystko nałożył się atak alergii, bo pyłków nawdychałam się co niemiara. 150 km jednak weszło i z tego byłam najbardziej dumna. :)



Kategoria pow. 150 km


Uczestnicy

Wrocławskie Święto Rowerzysty 2015

Niedziela, 14 czerwca 2015 • dodano: 16.06.2015 | Komentarze 7

Jakiś czas temu dowiedziałam się z facebooka o tym, że 14 czerwca 2015 r. odbędzie się we Wrocławiu kolejna parada rowerzystów pn. "Wrocławskie Święto Rowerzysty". Pierwszy raz usłyszałam o tej imprezie, a tu się okazało, że będzie to już 7. edycja tego święta! Zaczęło się planowanie pojechania w obie strony rowerem i modły o dobrą pogodę. Monika po ostatniej naszej wspólnej wycieczce w Rudawy Janowickie stwierdziła, że na razie nie będzie jeździć dystansów powyżej 100 km :), ja z kolei chciałam przejechać konkretną rundkę przy okazji pojechania na paradę. Nie udało nam się osiągnąć kompromisu, więc ja o 7" wyruszyłam w samotną podróż do Wrocławia, a Monika wyspawszy się, wsiadła o 9:30 w szynobusa.

Już przed podróżą liczyłam się z tym, że droga do Wrocławia to będą asfaltowe płaskie nudy od wiochy do wiochy. Nie przeliczyłam się. Jedyną "atrakcją" po drodze były poniemieckie bruki w wioskach. Makabra. Dopiero gdzieś w połowie drogi zaczęły się cywilizowane wsie i jazda stała się znośniejsza.

Drogę miałam skrzętnie zaplanowaną, tak aby ominąć krajową "94" prowadzącą do Wrocławia. Po piątkowych i sobotnich burzach nad regionem cieszyłam się, że nie będę jechać szutrami, bo jak tu tak wparować na paradę z uwalonym błotem rowerem. No i oczywiście co innego internetowe mapy, a co innego rzeczywistość. Pierwszy szuter trafił się za Chwalimierzem. Jakoś przebrnęłam przez niego, bo szlak szeroki, wystawiony na słońce, to zdążył trochę wyschnąć. Niestety przez wolniejszą jazdę straciłam trochę czasu i zaczęło się nerwowe spoglądanie na zegarek. Planowałam dojechać do Wrocławia przed 10", bo tuż po 10" miała być Monika. Niestety przed Radakowicami czekał na mnie kolejny zonk - już nawet nie szuter, ale zarośnięta chaszczami polna droga. :( Ojjj poleciały bluzgi... Do Wrocławia zostało mi jeszcze ponad 10 km, a 10" zbliżała się nieubłaganie.

Nie dałam rady przywitać Moniki na dworcu w Leśnicy. Z jęzorem na wierzchu dotarłam z Moniką o 10:20 na jedno z miejsc zbiórkowych parady. Ważne, że udało nam się zdążyć na odjazd organizatorów.



Organizatorzy zorganizowali w kilku miejscach Wrocławia punkty zbiórkowe, z których zabierali rowerzystów chętnych do udziału w paradzie i razem wszyscy dojeżdżali na główne miejsce zbiórkowe parady, na Plac Nowy Targ w centrum miasta.



Zaczęła się jazda piknikowym tempem, ale i o to chodziło - rowerowy relaks na maksa. :)



Po drodze do centrum był następny punkt zbiórkowy, gdzie dołączyło do nas kilkudziesięciu kolejnych rowerzystów.



Zaczęłyśmy z Moniką odczuwać atmosferę parady, bo zazwyczaj jeździmy we dwie, a nie w kilkadziesiąt osób. :) FAJOWAAAA SPRAWA!!! :)



Kilka minut po 12" dotarliśmy na Plac Nowy Targ, gdzie czekało już kilka tysięcy!!! rowerzystów chętnych do udziału w paradzie.



Z każdą minutą tłum gęstniał i ostatecznie liczba rowerzystów dobiła do około 4000! :O



Oprócz standardowych rowerzystów na paradę przyjechali też jednokołowcy.



Po spotkaniu się Moniką na dworcu, Monika opowiedziała mi, że jechała z Robertem, który zaczepił ją na stacji w Legnicy, poznawszy ją po rowerze ze zdjęć z moich wpisów. Czad! :) Wsiadasz sobie do pociągu i okazuje się, że kompletnie obca Ci osoba wie mniej więcej kim jesteś. :) Robert powiedział Monice, że również jedzie na paradę i we Wrocławiu znajdzie nas. Trochę w to nie wierzyłam, bo jak znaleźć kogoś w takim tłumie... No i skubany dał radę. :) Góra z górą... :)



Pewnie gdybyśmy przed wyjazdem umawiali się na wspólne paradowanie, to nic by z tego nie wyszło. Około 12:30 zaczęło się zbieranie do wyjazdu na ulice Wrocławia.



O oprawę muzyczną imprezy zadbały orkiestry dęte. :)) Co ważne - grały światowe klasyki muzyki rozrywkowej, więc naprawdę miło się ich słuchało.



No i poszły konie po betonie! :) Na czas przejazdu parady, główne ulice Wrocławia zostały zamknięte dla ruchu samochodowego i tramwajowego, więc wszystkie pasy dla danego kierunku ruchu były tylko dla nas. :)



Nigdy nie uczestniczyłam w takiej rowerowej paradzie, więc bardzo mi się ona podobała. Co prawda, chyba przedobrzyłam z tymi modlitwami o dobrą pogodę, bo do 40°C brakowało jednego stopnia, ale i tak było super!



A podobno jeżdżąc na rowerze unika się korków... :P





Śmiałam się ze zmotoryzowanych niesamowicie, bo trzeba było mieć naprawdę wielkiego pecha, żeby trafić na przejazd parady. Kilkanaście minut czekania na przejazd przez skrzyżowanie gotowe. :D W upale... :P



Cmokałam, gwizdałam, wołałam i skubany nie odwrócił głowy do aparatu. :P



Tu początek parady z dwoma platformami z orkiestrami dętymi.





Kolejni jednokołowcy.



Zdjęcia tego nie oddają, ale tych rowerzystów naprawdę było w chusteczkę. :)



I znowu korek.



W końcu i fotoreporter załapał się na zdjęcie. :)



Za Mostem Grunwaldzkim był nawrót i zjechanie na piknik rowerowy do Parku S. Tołpy.





I filmik z parady. No to gdzie jest Wally? :D


Po około 10 km paradowania, większość cyklistów zjechała na piknik do parku, gdzie można było dobrze zjeść, napić się, wziąć udział w różnego rodzaju konkursach (m.in. najszybsza wymiana dętki, wjazd fatbikiem pod górkę) i generalnie odpocząć sobie na trawce.



Toteż odpoczęliśmy sobie z Moniką i Robertem. Niestety nie zbyt długo, bo Robert postanowił wrócić do Bolesławca pociągiem, a mnie i Monikę czekał powrót do Legnicy na rowerach. Podczas wyjazdu za miasto przejeżdżałyśmy m.in. obok Sky Towera. Znajdzie się jakiś sponsor, żeby kupić mi mieszkanko na ostatnim piętrze? Wystarczy mi kawalerka. :P



Po wszamaniu 10000000000 kalorii w McDonalds'ie ruszyłyśmy z Moniką w drogę powrotną do Legnicy. Zaczęło się smażenie na asfaltach. Droga powrotna znowu składała się z tułaczki od wiochy do wiochy. Krajobrazowych atrakcji po drodze brak. No chyba że można zaliczyć do tego potężne połacie facelii błękitnych.



Z każdym kilometrem coraz bardziej gotowałam się, więc jak tylko trafił nam się na trasie cmentarz, to od razu rzuciłam się do kranu z wodą jak szczerbaty na suchary. :P

To zdjęcie nie wymaga komentarza...



No to kto dobrze obstawiał czego tam szukałam? :)



I za chwilę zrobiłam z siebie miss mokrego podkoszulka. Chociaż to złe określenie, bo koszulka wylądowała w plecaku, a ja wyletniłam się na tyle, ile mogłam. :P Fotorelacja z tego wydarzenia trafiła do prywatnego archiwum. :) Po zmoczeniu się od góry do dołu zimną wodą poczułam się jak nowo narodzona! Można było jechać dalej. A dalej towarzyszyła nam Ślęża. :)



Tuż po 20" dojechałyśmy z Moniką do Legnicy całe i zdrowe, aczkolwiek ostro przysmażone przez słońce. Ja niniejszą wycieczką poprawiłam swoją rowerową życiówkę o całe 2,75 km. :) Monika przejechała dzisiaj "tylko" około 110 km i nie dotrzymała swojego porudawskiego postanowienia. :D

Podsumowując wrażenia z wycieczki. Było fantastycznie!!! Świetna inicjatywa z tą paradą, mega pozytywna atmosfera i ciągle uśmiechnięci ludzie. Dla samej parady warto było potłuc się 150 km po płaskich asfaltach, aczkolwiek utwierdziłam się w przekonaniu, że kręcenie po prostych, płaskich drogach to nie moja bajka. Po stokroć wolę wrócić do domu wypruta po 100 km i 2 km przewyższeń, niż średniozmęczona po 150 km jazdy po płaskim.

Aha. A tak mniej więcej wyglądał mapowy "asfalt" do Radakowic...





Legnica - Koskowice - Kłębanowice - Rogoźnik - Tyniec Legnicki - Dzierżkowice - Strzałkowice - Dębice - Chełm - Wrocisławice - Bukówek - Ciechów - Chwalimierz - Jugowiec - Kryniczno - Radakowice - Lutynia - Wrocław - Zabrodzie - Cesarzowice - Jaszkotle - Pietrzykowice - Sadków - Sadkówek - Sośnica - Kąty Wrocławskie - Nowa Wieś Kącka - Sokolniki - Piotrowice - Kostomłoty - Samborz - Jarosław - Ujazd Górny - Karnice - Budziszów Mały - Postolice - Kępy - Biernatki - Taczalin - Koskowice - Legnica

p.s. Wally'ego należy wypatrywać od 10:41. :P



  • DST 155.55km
  • Czas 08:07
  • VAVG 19.16km/h
  • VMAX 56.78km/h
  • Temperatura 16.5°C
  • Podjazdy 1924m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

drugi dystans życia (Zapora Pilchowicka - Kapella)

Sobota, 2 maja 2015 • dodano: 04.05.2015 | Komentarze 12

We wtorek rzuciłam Monice pomysł na trzaśnięcie kolejnej setki w tym sezonie. Monice nie trzeba dwa razy powtarzać i zgodziła się od razu. W czwartek, kiedy pojawiły się już pewniejsze prognozy pogody na majówkę, sprecyzowałam plany i padło hasło: "Zapora Pilchowicka". Ja już byłam tam w 2013 r., ale tak bardzo spodobało mi się to miejsce, że zapewne wrócę tam jeszcze parę razy w swoim rowerowym życiu. :)

Prognozy pogody sprawdziły się, bo od samego rana była przepiękna, słoneczna pogoda, aczkolwiek nie było jakoś specjalnie ciepło - było rześko. Tuż po 9" wyruszyłam z Monią na kolejną setkę. Jak się potem okazało, wyszło prawie rekordowo, ale o tym za chwilę...

Standardowo przez Słup, Pomocne i Muchów dosyć szybko dojechałyśmy do Starej Kraśnicy, gdzie tuż przed zjazdem do niej na horyzoncie pojawiły się pierwsze na trasie widoczki, na które liczyłyśmy, że będą pojawiać się dzisiaj w sporej ilości, bo przejrzystość powietrza była dosyć dobra.

W centrum kadru tzw. Śląska Fudżijama, czyli chyba następny cel naszej kolejnej setki w sezonie. :)



Spoglądamy w lewo i widzimy pasmo Gór Kaczawskich oraz jeden z jego najwyższych szczytów - Okole (718 m.n.p.m.), gdzie też w tym sezonie chcę zabrać Monikę.



I najbardziej w lewo dalsza część Gór Kaczawskich, ze Skopcem (724 m.n.p.m.), czyli najwyższym szczytem tego pasma górskiego.



Koniec krótkiej lekcji geografii. :P Po zjechaniu do Starej Kraśnicy, dalej przez Świerzawę udałyśmy się w stronę Sokołowca, gdzie w towarzystwie obłędnie żółtych rzepaków zaczęłyśmy pokonywać coraz większe podjazdy na trasie.



Podczas wspinaczki na Przełęcz Rząśnicką znowu towarzyszyła nam Ostrzyca Proboszczowicka.



Po wymęczeniu podjazdu na przełęcz, w końcu pojawił się drugi konkretny zjazd na trasie - do Janówka. Dwa lata temu był tam rozpadający się asfalt. Teraz jest tam stół, można naprawdę zaszaleć. :))) I tak sobie pomykałyśmy z Monią ciągle do przodu, raz pod górę, raz ostro w dół i licznik przewyższeń ciągle nam rósł.

Za Czernicą pojawiła się kolejna sztajfa. Niby podjazd krótki, ale dziad taki ostry, że tak samo jak dwa lata temu, nie dałam mu rady. Nie ma się czego wstydzić - nie po to jeżdżę na rowerze, żeby coś komuś udowadniać. Sic! Monia też wymiękła. Kurtyna. To znaczy, że podjazd jest naprawdę sztywny. Niemniej jednak miło było sobie uskutecznić spacerek w towarzystwie pięknych okoliczności przyrody. A tuż za szczytem sztajfy pojawiło się takie oto widokowe cudo. Zapora była już na wyciągnięcie ręki - po mojej prawej stronie jest wzniesienie Czyżyk i to właśnie obok niego jest Jezioro Pilchowickie.



Czym prędzej popędziłyśmy w dół, potem znowu pod górę i w końcu wylądowałyśmy w magicznej krainie. :)



Do zapory zjeżdża się przepięknym wąwozem, który stanowi jeden z odcinków Rajdu Karkonoskiego. Po drodze mija się także bardzo urokliwy most kolejowy nad Bobrem.



Oczywiście na most musowo trzeba wejść, jak się tam jest. Poprawiono stan drewnianych kładek, więc wejście na wiadukt nie jest już tak ryzykowne jak jeszcze do niedawna było.



I rzut okiem na jezioro, które mieniło się dzisiaj przepięknym niebieskim kolorem. Pływałabym sobie taką żaglóweczką w taką pogodę. :)



Tuż przy stacyjce kolejowej naszym oczom ukazała się przepiękna panorama części Karkonoszy (po prawej widoczne Śnieżne Kotły). Rewelka!





Most widziany tuż spod tamy. No i niech mi ktoś powie, że nie jest tam pięknie?



Kto dotrwał do tego miejsca, w końcu doczekał się zapory. :)



I dzielne rowerzystki, które nieświadomie wybrały się na bicie swoich życiówek na rowerze, tzn. jedna na bicie, druga na powtórzenie własnego rekordu. :)



Jeszcze fotki samej zapory...





...i po odpoczynku czas było zabrać tyłki w drogę powrotną. Zaplanowałam zjazd do Jeleniej Góry, bo chciałam wrócić inną drogą, niż tą którą przyjechałyśmy nad zaporę. Na odcinku do Jeleniej, prawie przez cały czas, towarzyszyły nam Karkonosze. Nie wiedziałam czy mam skupiać się na widoczkach, czy na czerpaniu frajdy ze zjazdów. Mogłabym mieszkać w tych okolicach...



Tuż po 16" zjechałyśmy do Jeleniej Góry, gdzie zarządziłam postój w McDonalds'ie. Stałam w kolejce chyba z 20 minut, tak było dużo ludzi. Co najgorsze - pełno rodzin z małymi dziećmi i rodzice tacy zadowoleni, że nie musieli gotować obiadów. A grubaski rosną... W każdym razie po wciągnięciu miliona kalorii, poczułam się jak nowo narodzona. :)



Niestety nie mogłyśmy zbyt długo siedzieć w Jeleniej, bo czas nas gonił, a do domu zostało jeszcze kilkadziesiąt ładnych kilometrów. Ostatni rzut oka na Karkonosze z wiaduktu...



...i wbiłyśmy się na drogę prowadzącą na Kapellę - jeden ze słynniejszych podjazdów w regionie. Osobiście nie uważam go za jakiegoś mega trudnego i według mnie za bardzo obrósł legendą. Podjazd jest po prostu rozwleczony, a nie jakiś masakrycznie stromy. Początkowo Monika towarzyszyła mi we wspinaczce na szczyt podjazdu, potem jak zwykle zostałam sama na placu boju.

Tutaj zdjęcie robię przy dużym zoomie, będąc kilkadziesiąt metrów niżej. :)



Kiedy Monia kończyła podjazd, ja dzielnie obfotografowałam widoczki.



Jeszcze jedno pamiątkowe zdjęcie na szczycie Kapelli i skończył się etap widoczkowy na dzisiejszej wycieczce. Warunki pogodowe do zdjęć były dzisiaj idealne!



Chwilę potem prułyśmy już z górki na pazurki, znaczy się z Kapelli do Wojcieszowa. Zjazd przez Podgórki z początku jest naprawdę ostry, więc nawet mi (miłośniczce zjazdów) śmierć zajrzała w oczy. :) Po zjeździe okazało się, że podczas niego miałyśmy z Moniką takie same myśli - co by było gdyby np. urwała nam się linka od hamulca? Pozostałoby wybierać na którym drzewie chcemy się zatrzymać. :)

Ani się obejrzałyśmy, a dojechałyśmy do Wojcieszowa, gdzie zaliczyłam lekkiego zonka zobaczywszy, że po przejechaniu zaplanowanej trasy wyjdzie nam kilkanaście kilometrów więcej niż zakładałam. Nie było jak skrócić trasy, więc jechałyśmy dalej. Przez Kaczorów, Mysłów (gdzie dobił nas przedostatni podjazd na trasie), a następnie mega szybkim, gładkim zjazdem do Lipy. Po nieco ponad 9 godzinach jazdy wjechałyśmy w końcu na swoje śmieci, czyli PK Chełmy. Stąd już "rzut beretem" do domu. :) Żeby nie było za łatwo na ostatnim podjeździe, za Siedmicą, wydarłam się, że nie mam już siły na dalszą jazdę. Monia dzielnie mnie dopingowała i tak to pomogło, że za Siedmicą poprułam jak szalona. Przy okazji dostałam napadu śmiechu ze zmęczenia i ze świadomości, że trzaśniemy "ciut" więcej kilometrów niż 100. Dalej powrót standardowo przez Paszowice, Piotrowice i Słup. Od Przybyłowic towarzyszył nam piękny zachód słońca, a rzepaki mieniły się śliczną żółcią. Do Legnicy wróciłyśmy tuż przed 21" - mocno zmęczone, ale mega zadowolone. Wycieczka była fantastyczna - pod względem widokowym i pogodowym. Ostatecznie Monia walnęła sobie życiówkę, a ja prawie ją wyrównałam, bo mój dotychczasowy rekord dnia wynosi 160 km.

Jeszcze raz wielkie dzięki Monia na towarzystwo i do następnej "setki". :)

I wracając jeszcze na koniec do mojej niedawnej przygody z osą...





Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Chroślice - Bogaczów - Pomocne - Muchów - Jurczyce - Stara Kraśnica - Świerzawa - Sędziszowa - Sokołowiec - Rząśnik - Czernica - Strzyżowiec - Zapora Pilchowicka - Siedlęcin - Jeżów Sudecki - Jelenia Góra - Dziwiszów - Podgórki - Wojcieszów - Kaczorów - Mysłów - Lipa - Nowa Wieś Mała - Siedmica - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 150 km


Uczestnicy

Ślęża

Sobota, 6 lipca 2013 • dodano: 06.07.2013 | Komentarze 9

Jakiś czas temu Bożena zaproponowała wypad na Ślężę. Byłam tam tylko raz, sto lat temu na pieszej wycieczce. Zgodziłam się bez wahania, bo zrealizowanie takiej wycieczki oznaczało ustanowienie nowego rekordu dziennego dystansu. :) Chociaż prognozy pogody na dzisiaj nie były zbyt optymistyczne, to zdecydowałyśmy się pojechać.

Ostatnie poprawki przed wyjazdem. :)



Z Legnicy wyjechałyśmy tuż przed 8". Początkowo jechałam ubrana na długo, ale pomimo chmur na niebie, było bardzo parno, więc już po kilkunastu kilometrach jazdy wskakiwałam na środku drogi w krótkie spodenki. :)

Gdzieś po drodze dedykacja. :) Co ześmy się uśmiały, zanim zrobiłyśmy to zdjęcie, to nasze. :)))



Po drodze postanowiłyśmy też zajechać nad Zalew Mietkowski.



Początkowo Bożena próbowała wjechać na tamę wałem...



... ale ostatecznie wymiękła. :)



I rzeczony Zalew w jakiejś jego części. Widoczne na niebie chmury, choć wyglądały groźnie, to na szczęście tylko straszyły swoim wyglądem, bo było bardzo ciepło.



Chociaż raz Bożena była wyższa ode mnie. :)



Po sesji była przerwa na ciasteczko, a następnie ruszyłyśmy dalej w drogę.



W końcu, po kilku godzinach jazdy, naszym oczom ukazała się Ślęża. :) Normalnie w całej swojej okazałości. :P



W Sobótce zatrzymałyśmy się na chwilę pod miejscowym sklepem, żeby uzupełnić zapasy picia. Po chwili przyszedł do nas przeuroczy pudel.



Słodziak z niego był niesamowity. :)



Podjazd pod Przełęcz Tąpadła poszedł mi dosyć sprawnie. Myślałam, że będzie gorzej. Przed właściwym podjazdem na szczyt Ślęży zrobiłyśmy sobie z Bożeną jeszcze jedną, dłuższą przerwę, co by mieć siły na podjazd. Żółty szlak okazał się mniej hardkorowy, niż go sobie wyobrażałam. Owszem, chwilami jest bardzo sztywny, a ponadto miejscami zalegają luźne kamienie, po których bardzo ciężko się jedzie, ale w zdecydowanej większości podjazd pokonałam na rowerze, z czego jestem bardzo dumna. :)



Na szczycie Bożena spotkała swoich znajomych, więc kiedy ona plotkowała, ja zrobiłam kilka pamiątkowych fotek.







Po plotach, Bożena rozstała się ze znajomymi, więc zrobiłyśmy sobie wspólną fotkę z jedynego dobrego punktu widokowego na szczycie.



Potem poszłyśmy jeszcze na wieżę widokową, o istnieniu której dowiedziałam się dopiero dzisiaj.



Jak byłyśmy na wieży, to w jakiś magiczny sposób zrobiło się słoneczne okienko pogodowe, więc mogłyśmy podziwiać bardzo fajne widoki.





Po ponad godzinie pobytu na szczycie nadszedł czas na zjazd. Ten, niestety, mnie średnio się podobał. Nie mam dużych umiejętności technicznych, więc nie potrafiłam posłuchać Bożeny i wyluzować się na zjeździe, a co najważniejsze - nie hamować, tylko jechać w miarę szybko i płynnie. Dodatkowo na szlaku było dosyć sporo pieszych, więc trzeba było bardzo uważać, żeby na kogoś nie wjechać. Kiedy w końcu na przełęczy dołączyłam do Bożeny (bo ona oczywiście popruła w dół ile sił w nogach), zupełnie przypadkowo spotkałyśmy Andrzeja, który również przyjechał tutaj z Legnicy. :)



Szybkie wspólne zdjęcie, krótka wymiana zdań i musieliśmy się rozstać, bo Andrzej nie miał przy sobie lampki, a chciał jeszcze wjechać na szczyt Ślęży i zdążyć z powrotem do Legnicy przed zmrokiem. Z kolei my pocisnęłyśmy asfaltem w dół, do Sadów. Zjazd był bardzo fajny i chwilami bardzo szybki.

Gdzieś po drodze ostatni rzut okiem na Ślężę i trzeba było już cisnąć do domu ile sił w nogach.



Niestety droga powrotna w dużej części składała się z zerkania co chwilę na mapę albo pytania o drogę miejscowych mieszkańców. Co prawda miałam zaplanowaną trasę powrotną, ale w jednej z miejscowości pogubiłam się i pojechałyśmy inną drogą. Potem nie dałam już rady wrócić na zaplanowaną trasę, stąd te trudności z nawigacją. Najważniejsze jednak, że ciągle zmierzałyśmy w kierunku Legnicy. :)

Po jakichś 120 km zaczęło powoli odcinać mi prąd. W jakimś sklepie dorwałam się do pączków i coli, jakbym nie jadła od tygodnia. Kiedy ja pałaszowałam milion kalorii, Bożena znalazła sobie bardzo ciekawe zajęcie. :)



Jedzenie na niewiele się zdało, bo zmęczenie trasą było coraz większe. Bożena starała się umilić mi trasę śpiewając mi, ale średnio to pomogło. W końcu, około 21", dotarłyśmy do Legnicy. Byłam bardzo zmęczona, ale jednocześnie jeszcze bardziej usatysfakcjonowana, że pobiłam swój dotychczasowy rekord dziennego dystansu o nieco ponad 50 km. :) Pomimo trudności, wycieczka była bardzo udana! :)))

Trasa --> klik

Legnica - Koskowice - Taczalin - Biernatki - Kępy - Postolice - Budziszów Mały - Karnice - Ujazd Górny - Jarosław - Samborz - Kostomłoty - Osiek - Bogdanów - Godków - Paździorno - Wawrzeńczyce - Mietków - Borzygniew - Maniów Mały - Maniów - Garncarsko - Strzeblów - Górka - Sady - Przełęcz Tąpadła - Ślęża - Przełęcz Tąpadła - Sady - Biała - Zebrzydów - Marcinowice - Stefanowice - Klecin - Śmiałowice - Gołaszyce - Siedlimowice - Pożarzysko - Imbramowice - Buków - Bogdanów - Osiek - Mieczków - Pielaszkowice - Pichorowice - Łagiewniki Średzkie - Drogomiłowice - Bielany - Gądków - Granowice - Mierczyce - Pawłowice Wielkie - Legnickie Pole - Bartoszów - Legnica

Kategoria pow. 150 km