Krótko o mnie:

avatar Ten blog rowerowy prowadzi monikaaa z miasteczka Legnica. Mam przejechane 30456.27 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 18.42 km/h i mam to gdzieś, jaka to średnia.
Więcej o mnie.

Moi realni lub wirtualni znajomi:

Dawno, dawno temu:

Wpisy archiwalne w kategorii

pow. 100 km

Dystans całkowity:3408.45 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:177:03
Średnia prędkość:19.25 km/h
Maksymalna prędkość:60.19 km/h
Suma podjazdów:22600 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:113.62 km i 5h 54m
Więcej statystyk
  • DST 100.05km
  • Czas 05:02
  • VAVG 19.88km/h
  • VMAX 51.63km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1018m
  • Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Śląska Fudżijama

Niedziela, 17 maja 2015 • dodano: 18.05.2015 | Komentarze 5

Do trzech razy sztuka. Udało się za drugim. :) Mowa o wypadzie na Ostrzycę Proboszczowicką (zwaną też Śląską Fudżijamą), czyli jeden z wygasłych wulkanów znajdujących na terenie Pogórza Kaczawskiego. Pierwsze podejście miałyśmy z Moniką tydzień temu. Właściwie to nawet nie wyruszyłyśmy w stronę Ostrzycy, bo pogoda skutecznie pokrzyżowała nam plany. Teraz musiało się udać, bo rzepaki zaczynają już przekwitać, a koniecznie chciałam tam pojechać jeszcze za kadencji żółtych dywanów.

Tak w ogóle, to pierwszy raz w swoim rowerowym życiu, próbowałam wdrapać się na Ostrzycę niespełna dwa lata temu. Próba zakończyła się totalną klęską i prawie udarem. Na samo przypomnienie o ówczesnym upale, robi mi się słabo. :/ Od tamtej pory nie wychodzę już na rower w tak masakryczne temperatury. W każdym razie nie odpuściłam Ostrzycy i postanowiłam, że jeszcze do niej wrócę. :)

Pogoda od samego rana była dosyć dobra - było ciepło, chwilami nawet bardzo, nie prognozowali opadów, więc w samo południe wyruszyłam z Moniką w wiadomym kierunku. Asfaltami dosyć szybko dotarłyśmy do Świerzawy, skąd dalej odbiłyśmy na Sokołowiec i Proboszczów. Ten odcinek (ze Świerzawy do Proboszczowa) był najgorszym podczas całej wycieczki - zostałyśmy zmasakrowane przez paszczowiatr. Nie pamiętam kiedy z dosyć sporej górki jechałam 17 km/h... :/ Jednak zbliżający się cel skutecznie motywował nas do walki z wymagającym przeciwnikiem.



Ostrzyca była coraz bliżej i bliżej i z każdą chwilą Monikę ogarniało lekkie przerażenie, że będzie musiała wdrapać się na sam szczyt góry. Zapewniałam ją, że warto, bo widoki ze szczytu zrekompensują nam wszelkie niedogodności. :)



W Proboszczowie (tak poza tematem - bardzo ładna i zadbana miejscowość) odbiłyśmy na żółty szlak prowadzący na szczyt Ostrzycy. Żeby nie było za łatwo, to w pewnym momencie trochę z niego zboczyłyśmy i skończyło się na tym, że w celu powrotu na żółty musiałyśmy czarnym szlakiem wdrapać się pod dosyć sporą górkę. Wjazd nie wchodził w rachubę, bo szlak był zasypany połamanymi gałęziami.



Czarny szlak był jednak tylko przedsmakiem tego co nas czekało później...



Po kilku minutach spacerku pod ostrą górkę doszłyśmy do miejsca z którego odbija się już na szczytową część Ostrzycy. Jeszcze pamiątkowa fotka przy tablicy i za chwilę uśmieszek bardzo szybko zszedł mi z twarzy. :)



Żeby dostać się na szczyt Ostrzycy, trzeba pokonać ponad 400 bazaltowych schodków. Spacerkiem to nic wielkiego, ale z dodatkowymi 14 kg to już nie jest takie proste. Z początku nie było aż tak trudno - Monice nawet udawało się prowadzić rower.



Ja jednak już na samym początku zaczęłam ćwiczyć bicepsy, tricepsy i wszelkie inne mięśnie rąk, o których do tej pory nie miałam pojęcia, że takowe istnieją. :)



Niestety z każdym schodkiem rower robił się coraz cięższy, a z moich ust zaczęły padać niecenzuralne słowa, że też na myśl mi przyszło wdrapywanie się na szczyt z rowerem. :P



Jakieś 100 m przed szczytem nastąpiło skopanie leżącego. Zrobiło się tak stromo, że nie miałyśmy już nawet sił wnosić rowerów, nie mówiąc o tym, że ciężko było je wprowadzić. Jednak cały czas miałam w głowie jedną myśl: "Monia! Opłaca się pomęczyć dla finalnych widoków".



Gdzieś 50 m przed szczytem stwierdziłam, że z tej wysokości raczej nikt nie buchnie nam naszych maszyn. "Zaparkowałyśmy" je z boku szlaku i dalej poszłyśmy już z buta.



Po chwili udało się w końcu dotrzeć na sam szczyt Fudżijamy. Momentalnie minęło nam zmęczenie, bo widoki zapierały dech w piersiach. WARTO BYŁO SIĘ POMĘCZYĆ! :)










Po chwilowym odpoczynku i zrobieniu serii pamiątkowych zdjęć, czas było zabrać się w drogę powrotną. Nikt nie mówił, że schodzenie z rowerami będzie łatwiejsze, więc zaczęło się kombinowanie - sprowadzać czy znosić? :P



Udało nam się zejść ze szczytu w jednym kawałku, więc czym prędzej popędziłyśmy żółtym szlakiem ostro w dół.



Banany po zjeździe były wielkie! ;)



Na koniec nie mogło zabraknąć pamiątkowej fotki pod Ostrzycą.

Przygotowanie do rwania...



Rwanie...



I utrzymanie pozycji. :D



I skończyło się wszystko co dobre podczas dzisiejszej wycieczki, bo powrót zaplanowałam przez rejony, w których nie ma już nic ciekawego do zobaczenia. Ułożyłam tak trasę, żeby wyszła nam jakaś fajna pętelka, więc coś za coś. Niestety tuż przed Pielgrzymką dostałam telefon i okazało się, że muszę jak najszybciej wrócić do domu. Skończyło się na tym, że prułyśmy z Monią główną drogą ze Złotoryi do Legnicy. Dojechałyśmy całe i zdrowe, aczkolwiek jazda w towarzystwie mnóstwa aut nie jest niczym fajnym.

Całość wycieczki oceniam 9/10. Punkcik odjęłam za... pojawiający się dosyć często na trasie smród gnojowicy, która jest teraz powylewana na polach. Nie szło tego znieść, więc co rusz jechałam na deficycie tlenowym. :P Ogromny plus należy się powiatowi złotoryjskiemu za doskonały stan dróg! Od Świerzawy, aż kawałek za Złotoryję - wszędzie stół. Wjechałyśmy do Legnicy, to bardzo przypomniałyśmy sobie o tym do czego służą amortyzatory.

Na koniec jeszcze filmik promujący Ostrzycę. Miłego oglądania. :P




Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Męcinka - Bogaczów - Pomocne - Muchów - Stara Kraśnica - Świerzawa - Sędziszowa - Sokołowiec - Proboszczów - Ostrzyca Proboszczowicka - Proboszczów - Pielgrzymka - Jerzmanice-Zdrój - Złotoryja - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Uczestnicy

lato w kwietniu i pierwsza stówka w tym roku

Sobota, 11 kwietnia 2015 • dodano: 12.04.2015 | Komentarze 3

W końcu udało mi się strzelić pierwszą setkę w tym sezonie. :) Zamek w Grodźcu musowo trzeba odwiedzić chociaż raz w roku, więc jak od tygodnia zapowiadali na dzisiaj lato, to z góry wiedziałam, gdzie pojadę. Punktualnie o 11" ruszyłyśmy z Moniką w drogę. Od samego rana było bardzo ciepło, więc ubrałam się dzisiaj jak na środek lata. Mega ciepełko potwierdzał zresztą termometr w liczniku, bo w południe dobiło do 30°C. :O

Droga do farmy wiatrowej w Łukaszowie minęła nam bardzo szybko, gdzie na horyzoncie w końcu pojawił się cel naszej wycieczki. :)



Tak, tak. Kupiłam garnek. Wystarczająco długo wystawiałam mózgownicę na potencjalny uraz. Powinnam była już dawno go kupić, ale ciągle miałam opory, bo wydawało mi się, że np. uduszę się od paska. :) Nic takiego się nie wydarzyło, a i Uvex wygodny, więc nie przeszkadzał mi podczas jazdy.

Na odcinku z Łukaszowa do Zagrodna zostałyśmy zmasakrowane przez paszczowiatr! Kolejna halna masakra nastąpiła za Zagrodnem. Jakby tego było mało, to zaczął się kilkukilometrowy podjazd do Grodźca. Uwielbiam takie akcje - pod górkę i pod wiatr. :/ Niemniej jednak z każdym podmuchem zbliżałyśmy się do celu.



Coraz bliżej...



I po lekkim przyciśnięciu na podjeździe pod zamek, wjechałyśmy na dziedziniec bez płuc. Tzn. przynajmniej ja. :) Jak już je odzyskałam, to wszamałam obiadek i punktualnie o umówionej godzinie zjawili się Beata i Darek - do dzisiaj znani mi tylko z BeeSa. Nie trudno było ich rozpoznać, znaczy się Darka, z racji jego nietypowego roweru. Szybkie zapoznanie się, dłuższa pogadanka okołorowerowa i nadszedł czas wiadomo na co.

Oczywiście musiałam się wpakować na rower Darka i zobaczyć świat z poziomej perspektywy. :)



Wrażenia z kilkumetrowej jazdy (z asekuracją) - bezcenne. Musiałoby upłynąć dużo wody w Nysie Szalonej, zanim załapałabym jak się na tej maszynie jeździ. :)



Potem swoich sił spróbowała Monika i odniosła taki sam skutek - tzn. kilka machnięć pedałami w asekuracji. :) Darek mówił, że jak już człek rozkmini co i jak z tym rowerem, to jeździ się na nim tak wygodnie, że brakuje w nim tylko telewizorka na kierownicy. :D

Po quasi jeździe na Nimancie postanowiłyśmy z Moniką obczaić jeszcze widoczki z zamkowej wieży widokowej. Nasze maszyny zostawiłyśmy pod dobrą opieką, a same udałyśmy się na górę zamku.



Ale zanim widoczki... Główna część zamku:



I rzeczone widoczki. Niestety dzisiaj przejrzystość była kiepska i najdalej można było dojrzeć tylko Góry Kaczawskie. Karkonosze było widać tyle o ile.



Farma wiatrowa w Modlikowicach:



Po 1,5 godziny odpoczynku nadszedł czas pożegnania się, bo było coraz później, a musiałyśmy jeszcze z Moniką dobić do setki. Oczywiście nie mogło zabraknąć grupowej fotki z cyklu: "W ramkę". :)



Na koniec jeszcze obczajka na mapie pobliskich okolic...



I z górki na pazurki. Został po mnie kurz na zjeździe i Monika, Beata oraz Darek tyle mnie widzieli. :) Się na nich naczekałam... :)))))



Zjazd wszystkim smakował, bo każdy miał uśmiech dookoła głowy. :)



I chwilę potem trzeba było się rozstać, bo Beata i Darek mieszkają rzut kamieniem do zamku. Dzięki za przemiłe spotkanie i do następnego! :)

Z Nowej Wsi Grodziskiej mega szybko zjechałyśmy do Pielgrzymki, a tam w rzeczce bociek urządził sobie polowanie.



I towarzyszka prawie całej dzisiejszej wycieczki - Ostrzyca Proboszczowicka, na którą to dajemy z Monią strzałę, jak tylko zrobi się żółciutko na polach.



Dalej droga przebiegała bezproblemowo i mega przyjemnie, aż do Biegoszowa. Tam z jednego z gospodarstw nagle wyskoczyły do nas 2 wielkie psy - jeden mieszaniec huskiego, drugi wilczur. Na samo przypomnienie o tej sytuacji robi mi się słabo. Nie było gdzie uciekać, bo byłyśmy akurat na podjeździe, a z kolei nawrócenie też by nam nic nie dało, bo psy i tak by nas dogoniły. Husky był dosyć pokojowo nastawiony, bo tylko z daleka obwąchał nas i dał sobie z nami spokój. Ale wilczur dał nam popalić. Stałyśmy z Moniką jak sparaliżowane na środku jezdni, a ten chodził wokoło nas, obwąchiwał i szczekał na nas na całego. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałam, że ugryzie mnie pies! Kilka razy podchodził do każdej z nas i wąchał od góry do dołu. Nogi tak mi się trzęsły, że strachu, że szok, a w głowie żadnego pomysłu na wyjście cało z opresji, bo przy jakimkolwiek naszym ruchu, wilczur coraz głośniej szczekał i nerwowo chodził wokół nas. Oczywiście pan właściciel nie raczył się zainteresować dlaczego pies szczeka przed domem. Jakieś babki z daleka zaczęły do nas krzyczeć, żebyśmy zawróciły, bo wilczur może ugryźć. Tylko jak się ruszyć, skoro wilczur nie spuszczał nas z oczu. Z opresji uratował nas jakiś kierowca. Widząc, że stoimy znieruchomiałe na środku jezdni musiał się zatrzymać, bo nie mógł przejechać. Wówczas wilczur przerzucił swoje zainteresowanie na auto i jak kierowca zaczął cofać, to wilczur zaczął za nim biec. Widząc, że pies chwilowo przestał się nami interesować, zaczęłyśmy z Moniką bardzo powoli iść przed siebie. Wówczas auto przejechało między nami, a wilczur w te pędy za nim. Dalej jednak szłyśmy, bo bałyśmy się, że jak wsiądziemy na rowery, to pies zawróci do nas. Na szczęście po kilkuset metrach biegu za autem pies zmęczył się i zszedł na pole obok jezdni. Wówczas bacznie go obserwując, udało nam się w końcu minąć go i zostawić za nami. UFFF!!! Widząc, że pies był już kawałek za nami, czym prędzej wsiadłyśmy na rowery i przed siebie ile sił w nogach. Przez jakieś następne pół godziny miałyśmy tak zrąbane humory, że szkoda gadać, bo którejś z nas mogła stać się poważna krzywda...

Rozpoczął się okres lęgowy żab, toteż minęłyśmy ich dzisiaj po drodze mnóstwo. Żywych i tych mniej ruchawych. :)



Z Pomocnego odbiłyśmy na Górzec, skąd zjechałyśmy szutrami do Chełmca.



Przypomniałam sobie dlaczego nie lubię tej wersji zjazdu z Górzca - na całym kilkukilometrowym odcinku leżą luźne kamienie oraz resztki asfaltu. Do tego dziury, więc bardzo łatwo można zaliczyć dzwona. Z Chełmca szutrami dojechałyśmy do Męcinki, a dalej to już standardowo.

Wycieczka byłaby absolutnie idealna, gdyby nie ta historia z psami. :/



Legnica - Szymanowice - Wilczyce - Krotoszyce - Ernestynów - Gierałtowiec - Łukaszów - Zagrodno - Uniejowice - Grodziec - Nowa Wieś Grodziska - Pielgrzymka - Jastrzębnik - Nowy Kościół - Biegoszów - Kondratów - Pomocne - Górzec - Chełmiec - Męcinka - Słup - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Okole - Kapella

Niedziela, 28 września 2014 • dodano: 03.10.2014 | Komentarze 6

Na początek ostrzeżenie. Wpis będzie z cyklu: "Widoczki", także jeśli kogoś interesują zdjęcia mojej osoby, to nie ma tu czego szukać. Będzie tylko jedna fota ze mną w roli głównej. :P

Sezon na długie wycieczki nieuchronnie zbliża się do końca, więc trzeba w miarę możliwości odhaczać z listy kolejne cele do zdobycia. Na dzisiaj zapowiadali przepiękną, słoneczną, bezwietrzną pogodę, więc tuż po 8" ruszyłam w stronę Okola, skąd podobno rozpościerają się mega widoki na Karkonosze. Trzeba było to w końcu obadać. :) Poranna temperaturka (całe 7,6°C) średnio mi odpowiadała, ale szybko się rozgrzałam i już przed Górzcem wyskakiwałam z części ubrań.

Gdzieś przed Bogaczowem trafiły się krówki. One to są jednak brzydkie. :P



Jak na zjeździe do Pomocnego pojawiły się TAAAAKIE widoki, to wiedziałam, że wycieczka pod względem widokowym będzie idealna! :)



Kolejne cuda natury pojawiły się na horyzoncie przed Świerzawą - Skopiec, Kapella, bystre oczy dojrzą też na zdjęciu Śnieżkę. :P



A po prawej w oddali góruje Ostrzyca Proboszczowicka (tam też kiedyś śmignę, bo zeszłoroczna próba jej zdobycia w ponad 40°C nie była dobrym pomysłem):



Im bliżej było do Świerzawy, tym coraz bardziej było widoczne Okole - to ta najwyższa górka. :P



W Świerzawie zrobiłam sobie przerwę na porządne doładowanie się kaloriami, bo przecież czekał na mnie najkonkretniejszy podjazd na dzisiejszej trasie. Tuż przed Lubiechową zdeczka ogarnęła mnie panika pt.: "Ale, że co? Ja mam tam wjechać? No way!". Zdjęcie tego nie oddaje, ale było robione z pozycji niemalże płaskiej w stosunku do Okola, a dodatku owo Okole było już bardzo blisko.



Zaraz po wjechaniu do Lubiechowej rozpoczęło się mozolne wspinanie na Okole.



"Tylko" 3 km, ale podjazd ten jest rozstawiony na genetyku i zajmuje 31. miejsce w rankingu "najbardziej stromy kilometr". Tak wygląda profil podjazdu.

Mnie się nigdzie nie śpieszyło, spiny na szybkie zdobywanie podjazdów nie mam, więc jechałam sobie relaksacyjnym tempem, co by za bardzo się nie zmachać. :D A im wyżej wjeżdżałam, tym widoki były coraz lepsze. W dole Świerzawa, a dalej Pogórze Kaczawskie i Wilcza Góra k/Złotoryi:



Na całym podjeździe ani razu nie prowadziłam roweru, z czego jestem dumna, bo do podjazdowych wymiataczy nie należę. :) Wjechałam nie zmachawszy się za bardzo, więc zupełnie nie rozumiem dlaczego wszyscy mówią, że ten podjazd daje w kość. :PPP

Zaraz na szczycie podjazdu odbiłam w prawo i żółto-niebieski szlak zaczął prowadzić przed las na owo Okole. Już na jego początku  zaczęłam wahać się czy pchać się w teren, bo po ostatnich deszczach szlak nie wyglądał zachęcająco - mega błoto. Ale oczywiście Monisia uniosła się ambicją i stwierdziła, że nie po to pruła 50 km, z czego 3 km z kilkunastoprocentowym nachyleniem, żeby odpuścić zdobycie Okola przez jakieś błotko. :)

Po pierwszych kilkudziesięciu metrach błotnego gówna pojawiła się w miarę normalna ścieżka, wyłożona igliwiem. Pojawiła się też nadzieja, że nie będzie tak źle z dojściem na Okole:



Niestety im dalej w las, tym było coraz gorzej. Błoto, błoto i jeszcze raz błoto!!! Takie, że nogi zapadały mi się po kostki. :( Co najgorsze - nie dało się go w żaden sposób ominąć, bo po bokach szlaku były albo chaszcze nie do przejścia, albo połamane drzewa i gałęzie. No ale powtarzam - nie po to Monisia "pruła 50 km, z czego 3 km z kilkunastoprocentowym nachyleniem, żeby odpuścić zdobycie Okola przez jakieś błotko". :)))))



W pewnym momencie szlak złagodził swoje oblicze i zamienił się w dosyć przyjemną kamienistą ścieżkę:



Ale tylko na chwilę, bo zaraz potem pojawił się zarośnięty singielek, ale żeby nie było za łatwo - to podmokły. Więc zaczęłam brodzić po kostki w wodzie. Przynajmniej wymyły mi się buty i oponki od Speca. :D

W końcu po półgodzinnej błotno-wodnistej przeprawie przez las, pojawił się szczyt Okola. Jupiii jaaaa jeeeejjj!!! :)



No i doczekaliście się mojego oblicza. :)



Zaraz, zaraz. No a gdzie te słynne mega widoki na Karkonosze? Hę??? Podchodzę do przepaści, która czai się tuż za skałkami...



I taaa daaammmm! :) Na pierwszym planie Łysa Góra, a za nią całe pasmo Karkonoszy:





Zdjęcia nie wyszły zbyt dobrze, bo były robione pod słońce, a telefon średnio ogarnął takie oświetlenie. W każdym razie widoki, owszem - są rewelacyjne, ale... takie same są z ogólnodostępnej Kapelli, prowadzącej elegancko po asfalcie do Jeleniej Góry. Także ok - Okole zdobyte, ale po deszczowej pogodzie nie opłaca się przebijać przez las, żeby podziwiać widoki, które są dostępne również z innego miejsca.

Po nacieszeniu oczu piękną panoramą Karkonoszy, rozpoczęłam drogę powrotną. :((((



Po wydostaniu się z lasu moje buty i Spec ważyły 50 kg więcej. :( Zaczęłam jechać w kierunku Jeleniej Góry. Na zjeździe błoto zaczęło odrywać się z kół i latać na wszystkie strony, zatrzymując się po drodze np. na mojej twarzy. Sytuację uratowała znajdująca się niedaleko wielka kałuża. Woda nie była pierwszej świeżości, ale przynajmniej z grubsza pozbyłam się błota z butów i roweru.

Postanowiłam zajechać jeszcze na szczyt Kapelli. I znak przy którym rowerzyści dostają skrzydeł. :)



No i wspomniane takie same widoki jak z Okola, z tą różnicą, że z tego miejsca widać również Jelenią Górę, a z Okola nie, bo zasłania ją Łysa Góra:



Po chwili zadumy nad Karkonoszami, zawróciłam i zabrałam się za powrót do Legnicy. Zaczęły się zjazdy. Nooo. To to ja rozumiem. :D



Błyskawicznie dojechałam do Wojcieszowa, który jako miejscowość zupełnie mi się nie spodobał. Jedyne co ładne w tej okolicy, to wzgórze Miłek, górujące nad Wojcieszowem:



A za Wojcieszowem jakieś urokliwe jeziorko:



W Kaczorowie odbiłam na Lipę, do której migiem zjechałam długaśnym, miejscami dosyć stromym, gładkim asfaltem. A potem to już standardowo na Siedmicę. I tu wspomnę jeszcze o pewnych znakach, o których ostatnio opowiadałam Ci Morsie. :P



7 km później... :D



Za Siedmicą pojechałam dalej na Paszowice, Piotrowice i do Legnicy wróciłam przez doskonale znane mi już wiochy.

I na koniec. Atención, atención!!! Dedicación :P



Więcej proszę mi nie zarzucać, że nie zrobiłam dedykacji. :P

Pomimo tych przepraw przez błotne szamba (jak to je ostatnio Lea nazwała :) ), wycieczka była bardzo udana! :) 



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Stara Kraśnica - Świerzawa - Lubiechowa - Okole - Kapela - Podgórki - Wojcieszów - Kaczorów - Mysłów - Lipa - Nowa Wieś Mała - Siedmica - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Uczestnicy

Zamek Książ - atak właściwy :)

Sobota, 20 września 2014 • dodano: 24.09.2014 | Komentarze 14

Po nieudanej próbie nocnej wycieczki do Książa, o 7:30 ponownie wyruszyliśmy z Morsem w drogę, z mocnym postanowieniem dotarcia do celu. Żeby nie było za nudno, tak samo jak w nocy, tuż przy wyjeździe z Legnicy zaczęło padać. Wkurzyłam się nieziemsko, ale stwierdziłam, że choćby miało nas zalać, to tym razem nie odpuszczę. Ktoś tam na górze chyba widział, że nie dam za wygraną i po kilku minutach deszcz przestał padać. Uff!!! Co prawda niebo było zachmurzone, ale było ciepło, więc można było kontynuować wycieczkę. 

Do Jawora dosyć szybko dostaliśmy się przez Kościelec i Przybyłowice. Za Jaworem wbiliśmy się w najnudniejszą część dzisiejszej trasy (odcinek z Zębowic do Dobromierza). Jeździłam już kiedyś w tych okolicach, więc wiedziałam co mnie czeka, ale i tak znów wynudziłam się nieziemsko. Nie cierpię jeździć po płaskich, prostych wioskach!!!

Gdzieś za Jugową, na około kilometr przed Dobromierzem stwierdziłam, że przejaśnia się i chyba już nie będzie padać. :D Czasami powinnam mieć zabronione wypowiadanie się, bo jak rzekłam, tak za chwilę zaczęło padać. Coraz mocniej i w końcu zaczęło lać. :P Na szczęście niedaleko była stacja benzynowa, więc zrobiliśmy sobie przerwę na jedzonko. W międzyczasie deszcz poszedł w pizdu i pokazało się nawet słoneczko. :)

Tuż po 10" dotarliśmy nad pierwszy cel naszej dzisiejszej wycieczki - zalew w Dobromierzu. Po odpowiednim nawodnieniu się, pstryknęliśmy pierwszą dzisiaj pamiątkową fotkę. :P



Mors tak się rozsmakował w Perełkach, że ani się obejrzałam, a ten wyżłopał całe nasze zapasy na wycieczkę, a następnie postanowił ochłodzić się w jeziorze. :PPP



Woda była dla niego za ciepła, więc nie ociągając się ruszyliśmy w dalszą drogę. Tuż po wyjechaniu z Dobromierza, zaczęły się normalne traski - przepięknie leśne odcinki, a co najważniejsze z podjazdami i zjazdami, więc w końcu zaczęło się coś dziać.

Gdzieś po drodze był przystanek z dosyć osobliwymi wpisami. Co ma wspólnego jedno z drugim, to żeśmy z Morsem nie rozkminili.



Po kilkudziesięciu minutach jazdy, naszym oczom w końcu ukazał się cel naszej wyprawy:



Po skręceniu w lewo na Świebodzice, doświadczyliśmy naprawdę fajnego zjazdu do Świebodzic. Był długaśny i dosyć szybki. :) Przez Świebodzice przebiliśmy się równie szybko, bo było ciągle w dół. Zaraz za nimi wbiliśmy się na Trakt Książański (zdjęcie zapożyczone z tej stronki), który przepięknie poprowadził nas przez las, wijącym się asfaltem, prawie pod sam Zamek:



A gdzieś na Trakcie kózki:



No i w końcu spełniłam swoje kolejne rowerowe marzenie. :)





Pod zamkiem zrobiliśmy sobie kolejną przerwę na jedzonko i obczajanie obleśnych knurów. :D :D :D Niestety nie mogliśmy posiedzieć zbyt długo, bo Mors musiał zdążyć na pociąg powrotny do domu, a ponadto nad zamkiem zaczęły gromadzić się brzydkie, deszczowe chmury.

Podjechaliśmy jeszcze na pobliski punkt widokowy, skąd rozciąga się przepiękny widok na cały kompleks zamkowy:







Ostatni rzut okiem na zamek i "cza" było spadać z powrotem do Legnicy. :(



Mors uparł się, aby w drodze powrotnej odwiedzić Szczawno-Zdrój i napić się wody uzdrowiskowej. No ok. Żeby nie było, że marudzę, to zjechaliśmy do Szczawna... tylko po to, żeby stwierdzić, że nie mamy czasu na wodopój i musimy czym prędzej wracać do Legnicy. :) Tuż za Szczawnem zmasakrował mnie podjazd, najdłuższy na dzisiejszej trasie. Tyloma ujami to ja się dawno nie narzucałam. Mors przerażony słuchał mojej łaciny i nie wiedział czy oberwie mu się za to, że zupełnie niepotrzebnie wpletliśmy sobie ten podjazd w trasę. :P

Jego szczęście, że zaraz po podjeździe czekał na nas kilkukilometrowy odcinek z samymi zjazdami, więc wkurwienie szybko mi przeszło. :)

Generalnie droga powrotna składała się z samych zjazdów, więc mijała nam szybko i ani się obejrzeliśmy, a wkroczyliśmy na moje rejony i skończyło się zerkanie co chwilę na mapę/telefon. Połączenia między wioskami są fatalnie oznaczone!!!

W każdym razie w drodze powrotnej farciło nam się z omijaniem deszczu. Dopiero w Wiadrowie, tuż przed Paszowicami, leciutko nas skropiło. :) Ale, ale - co się odwlecze, to nie uciecze. :) Jadąc z Paszowic do Myśliborza, mieliśmy podgląd na to co się działo nad Chełmami. A uwierzcie mi, że DZIAŁO SIĘ!!! Na zdjęciu aż tak dobrze nie widać, ale pomiędzy strzałkami znajduje się... TRĄBA POWIETRZNA! :O No jak żyję, to pierwszy raz w życiu widziałam takie rzeczy. I po co to jechać do Stanów, skoro w Chełmach można spotkać Twistera. :)



Im bliżej było do Myśliborza i Piotrowic, tym bardziej zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że tym razem nam się nie upiecze. Do Legnicy było już bliżej, jak dalej, więc wizja nadciągającej prosto na nas ulewy jakoś nie przerażała mnie. No i w końcu na rozdrożu na Myślibórz/Paszowice/Jawor zaczęło się. :) Przeciwdeszczowa kurtka już po kilku minutach przestała spełniać swoją rolę. Tak naparzało deszczem! :) Morsowi nie było do śmiechu, a mnie znów z bezradności włączyła się głupawka, więc jechałam i śmiałam się do siebie na cały głos. :))) Pominę fakt, że jadąc nie widziałam prawie nic, bo zalewało mi oczy z każdej strony. :) Podsumowując - na dwukilometrowym asfaltowym łączniku z Myśliborza do Piotrowic tak nas stłukło deszczem, że po dotarciu do najbliższego przystanku autobusowego, wylewaliśmy wodę z butów. :D W tym roku jeszcze tak mocno mnie nie zlało. :P

Na szczęście w Piotrowicach przestało padać, a po dojechaniu do Starego Jawora okazało się, że tam nie spadła ani kropla deszczu. Niemniej jednak przyśpieszyliśmy tempo, bo nad Chełmami rozpętała się burza, która zaczęła iść w naszą stronę. Jednak tym razem nie udało jej się nas dogonić i do Legnicy przyjechaliśmy o suchych butach. :)

I to by było na tyle. Wycieczka absolutnie udana. :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Przybyłowice - Stary Jawor - Jawor - Zębowice - Czernica - Gniewków - Dzierżków - Roztoka - Jugowa - Dobromierz - Cieszów - Świebodzice - Zamek Książ - Wałbrzych - Szczawno-Zdrój - Struga - Stare Bogaczowice - Sady Górne - Sady Dolne - Wolbromek - Kłaczyna - Celów - Wiadrów - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Kolorowe jeziorka

Niedziela, 13 lipca 2014 • dodano: 18.07.2014 | Komentarze 14

Po dwóch tygodniach wyjętych z rowerowego życia z powodu choroby, a potem złej pogody, postanowiłam wrócić do aktywności w wielkim stylu! :) O tej wycieczce marzyłam już od dawna i wiedziałam, że jak tylko nadarzy się okazja do dłuższego pokręcenia, to wybiorę się właśnie nad malowniczo położone w samym sercu Rudawskiego Parku Krajobrazowego - Kolorowe jeziorka.

Na dzisiaj nadarzyła się idealna okazja - udało się skombinować towarzystwo do wspólnej jazdy oraz zamówić słoneczną, z zachodnim wiatrem, pogodę. :) Tuż po 8" wyruszyliśmy w drogę - ja, Justyna i Krzysiek. Na południe udaliśmy się standardową trasą przez Słup. Po wbiciu się na szutrówkę prowadzącą do Bielowic, zastaliśmy taki oto widok.

WTF??!!??



Kolejna komfortowa szutrówka w regionie zostanie zalana asfaltem. :/ Jak tak dalej pójdzie, to jedyne fajne szutrówki zostaną w lasach. Jakby tego było mało, to chamy wycięli moje przepyszne czeresieńki. :( Póki nie zaleją tego żwiru asfaltem, to będę omijać ten skrót szerokim łukiem, bo jedzie się nim teraz fatalnie - wytelepotało nas na kamieniach na wszystkie strony.

Po zjechaniu z tego dziadostwa, zjechaliśmy do Słupa, a po pokonaniu podjazdu do Chroślic nastąpiła pierwsza euforia na trasie :) Justyna i Krzysiek nie są wymiataczami rowerowymi, więc dla nich każda pokonana górka jest poważną sprawą. :)



Pojazd do Chroślic był tylko małą rozgrzewką przed podjazdem na Górzec. Przed zjazdem do Pomocnego Krzysiek postanowił zrezygnować z dalszej jazdy i wrócić z powrotem do Legnicy. Pstrykęliśmy sobie więc wspólną fotkę i następnie z Justyną ruszyłyśmy w stronę Pomocnego, a Krzysiek szutrami zjechał do Męcinki.



W Pomocnem zrobiłyśmy sobie pierwszą przerwę na colę i coś słodkiego. Potem ruszyłyśmy na Muchów, a stamtąd fajową, leśną starą asfaltówko-szutrówką w stronę Lipy. Za Lipą, w towarzystwie Buków Sudeckich, trochę zmęczyłyśmy się na rozwleczonym podjeździe w stronę Mysłowa. Wiedziałyśmy, że cała trasa będzie obfitowała w podjazdy, więc nie pokonywałyśmy ich zbyt szybko, co by za bardzo się nie spocić. :)

Widok ze zjazdu do Mysłowa wynagrodził nam trudy podjazdu. :) Po raz kolejny pojawiły się Karkonosze:



Po Mysłowie był szybki zjazd do Kaczorowa i ani się obejrzałyśmy, a miałyśmy już więcej jak pół drogi w jedną stronę za sobą. Po zobaczeniu w Kaczorowie pewnego "fajnego" znaku, postanowiłyśmy zrobić sobie kolejną przerwę na słodkości.



Justyna zaopatrzyła się w sklepie w tonę sevendejsów i po krótkim odpoczynku ruszyłyśmy dalej.



Im bliżej było nam do jeziorek, tym podjazdy stawały się coraz dłuższe i bardziej męczące. Droga zaczęła mi się dłużyć, a dodatkowo włączył się tryb marzenia o obiedzie.

Taka tycia górka :)



Za Marciszowem, po jednym z podwórków, biegały takie oto słodziaki:



Mało się nie posrały i nie wyskoczyły z tej klatki, bo za ogrodzeniem biegał mały piesek. :)))

Jak na trasie pojawiły się takie oto tabliczki, to uznałam, że jestem w domu. :))



Nie, nie, nie!!! Nie może być zbyt łatwo, bo zaraz za tym znakiem pojawił się ostatni, ale ostry podjazd przed wejściem na teren Kolorowych jeziorek. To było już ponad moje siły. Dosłownie na 100 metrów przed wymarzonym obiadkiem pięknie odcięło mi prąd. Zeszłam z roweru i stwierdziłam: "Pierdolę, nie jadę!!!". :))) Na szybko wsunęłam batonika, co by doczłapać do ławek, gdzie można było usiąść i zjeść coś normalnego.

Yes, yes, yes!!!





Zaraz za bramą usiadłyśmy sobie przy ławeczkach i wsunęłyśmy porządne porcje obiadowe. Czułam się jak nowo narodzona. :)) Postanowiłyśmy zwiedzić rezerwat od najładniejszego jeziorka - błękitnego. Za nim jest jeszcze zielone jeziorko, ale odpuściłyśmy sobie jego zwiedzanie, gdyż jest wysychające, więc mogłybyśmy go nie zastać.

Taaa daaammm - błękitne jeziorko:











Dalej purpurowe jeziorko:











I na końcu jaskinia, znajdująca się przy żółtym jeziorku:



Żółte jeziorko wygląda jak wielki zbiornik moczu. Fuuujjjj :P



Po zwiedzeniu jeziorek i popstrykaniu sobie fotek, trzeba było wyruszyć w drogę powrotną. Niestety tuż po wyjechaniu z rezerwatu wydarzył się wypadek. :( Generalnie jestem cała, ale mogło być naprawę źle i świadomość tego jest dobijająca. :( Jakoś z powrotem wdrapałam się na rower i ruszyłyśmy dalej. Jazda całkowicie przestała mnie cieszyć, bo skupiałam się tylko na tym, aby nie pogłębić odniesionych kontuzji. Nie cieszyła mnie nawet perspektywa zbliżającego się zjazdu z Poręby do Bolkowa, który jako podjazd w odwrotnym kierunku jest wymieniany jako jeden z najtrudniejszych w Polsce.

Fotka tuż przed zjazdem do Bolkowa. Widoki stamtąd są bardzo ładne:





Z całym szacunkiem dla autora rowerowej bazy podjazdów, ale obecnie to nie jest najszybsza polska szosa. Nawierzchnia asfaltu jest fatalna, pełno dziur, wszędzie pełno luźnych kamieni. Jak ktoś chce się zabić, to polecam puścić hamulce. Nie wiem czy miałam tam na liczniku z 40 km/h, bo strach było jechać szybciej.

Po zjeździe przebiłyśmy się przez Bolków, a następnie, żeby ominąć krajówkę, pobocznymi asfaltówkami dojechałyśmy do Grobli. A stamtąd prosto na Siedmicę, Myślibórz i w sumie byłyśmy już prawie w domu. :) Reszta drogi do Legnicy poszła nam szybko i sprawnie. W domach byłyśmy o 20". A potem od razu udałam się na SOR, jedno rtg, drugie i na dłuższy czas mam rower z głowy. :(

Pomimo tego niefajnego akcentu, wycieczkę uważam za bardzo udaną. :)))



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Lipa - Mysłów - Kaczorów - Świdnik - Ciechanowice - Marciszów - Wieściszowice - Kolorowe jeziorka - Wieściszowice - Marciszów - Świdnik - Płonina - Bolków - Gorzanowice - Pogwizdów - Bobolin - Grobla - Siedmica - Myślinów - Myślibórz - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Zamek Grodziec jesiennie

Sobota, 26 października 2013 • dodano: 26.10.2013 | Komentarze 17

Zapowiadali na dzisiaj przepiękną pogodę, więc wczoraj stwierdziłam, że sezon długich wycieczek trzeba zakończyć z klasą. :) Padło na Zamek Grodziec, bo dawno tam nie byłam, a bardzo lubię tam jeździć. Tuż przed Łukaszowem pojawiły się pierwsze widoczki warte uwiecznienia - Śnieżka i Wilcza Góra.



Na horyzoncie pojawił się także cel mojej dzisiejszej wycieczki.



Po wjeździe na farmę wiatrową w Łukaszowie złapałam mega zonka, kiedy moim oczom ukazał się taki oto widok.



Fajowy szuterek biegnący między wiatrakami, który jeszcze w maju wyglądał tak



już nie jest fajowym szuterkiem, tylko beznadziejnym asfaltem. :/ Nie mam nic przeciwko asfaltom, ale w tym przypadku droga całkowicie straciła na swoim uroku. :/

Droga do Grodźca jest praktycznie przez cały czas pod lekką górkę, więc trochę mi się dłużyła. Do tego wiatr ciągle wiał w paszczę. Nie odpuszczał nawet na chwilę. :/ Na szczęście było bardzo ciepło. :)



Październik całkowicie zrekompensował beznadziejną wrześniową pogodę. :)

Cel coraz bliżej...



I bliżej...



Podjazd na Zamek jest dosyć wymagający dla osób mało jeżdżących na rowerze.





Grodziec zdobyty na rowerze po raz kolejny. :)



Zamek jest bardzo urokliwy i warto pojechać, żeby go zobaczyć.



Widok z Zamku na farmę wiatrową w Łukaszowie.



Żeby nie było, że mnie tam dzisiaj nie było, sobie też pstryknęłam fotkę. :P



Po jedzonku, podelektowaniu się widoczkami i przepiękną pogodą, pstryknęłam ostatnie pamiątkowe fotki







i jazda z górki na pazurki. :)))



Droga powrotna od samego początku mijała bardzo szybko - z górki i z wiaterkiem w plecki. W pewnym momencie przejeżdżałam obok czegoś, co na pewno zaciekawiłoby Morsa :)



Jaka gmina, takie drogi. :P



Do Legnicy dojechałam bez żadnych problemów. Ale zaraz po wjechaniu do miasta zaczęła się walka o dystans. Nie mogłam wrócić dzisiaj do domu bez setki na liczniku. :P Więc śmignęłam sobie jeszcze do Kunic nad jezioro. Po ponownym wjechaniu do Legnicy udało się przekroczyć stówkę. :) Dziękuję za uwagę. Wycieczka była mega udana! :)

Trasa --> klik

Legnica - Ulesie - Gniewomirowice - Goślinów - Lubiatów - Gierałtowiec - Łukaszów - Zagrodno - Uniejowice - Grodziec - Uniejowice - Zagrodno - Modlikowice - Wojciechów - Budziwojów - Gołocin - Dobroszów - Siedliska - Miłkowice - Jakuszów - Pątnówek - Rzeszotary - Dobrzejów - Legnica - Pątnów - Kunice - Ziemnice - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Zapora Pilchowicka - Kapella

Czwartek, 22 sierpnia 2013 • dodano: 23.08.2013 | Komentarze 9

Na dzisiaj zapowiadali piękną, słoneczną pogodę, więc umówiłam się z Łukaszem, że pojedziemy nad Zaporę Pilchowicką. Umówieni byliśmy na wyjazd o 6:30, ale z Legnicy wyjechaliśmy ostatecznie o 7", bo źle nastawiłam budzik i za późno wstałam. :P Łukasz od razu ostro zabrał się za robienie mi zdjęć, co mnie nawet ucieszyło, bo w końcu mam jakieś fotki w trakcie jazdy, a nie tylko pozowane. :)

Tu na szutrówce do Słupa.



Po godzince jazdy zaczęliśmy podjazd na Górzec, od strony Bogaczowa - pierwszy stromy podjazd na dzisiejszej trasie. Dobra rozgrzewka przed resztą górek.



I przed końcówką podjazdu, najbardziej stromym odcinkiem całego podjazdu. Udało mi się wjechać przez zsiadania z roweru. :P



Podjazd bardzo nas rozgrzał, mimo że przed godziną 9" nadal było tylko około 10°C. Jednak już w lesie za Muchowem przypizgało nas trochę. :/ Po wyjechaniu z lasów, było już super i słoneczko dogrzewało nas. Za Rząśnikiem (za Świerzawą) czekał na nas drugi, dosyć mocny podjazd. Na szczęście długi, przez co był łagodniejszy, niż ten na Górzec. A i widoczki z niego o wiele lepsze (po lewej widoczna Ostrzyca Proboszczowicka).



W Czernicy przejeżdżaliśmy obok Pałacu Schaffgotschów z XVI w. Bardzo ładny.



Pilnowały go dwa mega groźne psy... :)



Łukasz stwierdził, że gdyby miał full kasy, to gruntownie odremontowałby pałac, do jego wejścia prowadziłyby takie rozchodzące się na bok, szerokie schody, a przed wejściem stałoby... czerwone Ferrari. :D Za Czernicą czekał na nas kolejny podjazd. Tym razem już bardziej hardkorowy. :P Początkowo dawałam sobie z nim radę.



I nadal dawałam :)



A potem wymiękłam...



...i Łukasz śmiał się ze mnie. :( I tak wycieczka rowerowa zamieniła się w pieszą. :P Za to zjazd był już rewelacyjny. :)



Krótko przed 11" dojechaliśmy nad Jezioro Pilchowickie. Prowadzi do niego przepiękny zjazd (przez tak jakby wąwóz), który jest też jednym ze specjalnych odcinków Rajdu Karkonoskiego. Nad jeziorem przebiega imponujący most kolejowy z początku XX w.



Jego stan techniczny wygląda na fatalny, ale okazuje się, że okazjonalnie jeżdżą po nim szynobusy. :O


Oczywiście postanowiliśmy na niego wejść. Łukaszowi zajęło to chwilę...



Mnie szło znacznie gorzej. :P



Zaraz po wejściu na most, zacięłam się i przez dosyć długą chwilę nie potrafiłam zrobić ani jednego kroku. :/ Łukasz znów miał ze mnie bekę. :P No ale nie jest łatwo o zrobienie kroku, jak pod nogami ma się niemalże przepaść, a wszystko trzeszczy.



W końcu udało mi się ruszyć z miejsca i szłam już dosyć płynnie po podkładach kolejowych. Idąc mówiłam do siebie jak Osioł ze Shreka: "Nie patrz w dół! Nie patrz w dół! NIE PATRZ W DÓŁ!!!". Wzajemnie pstryknęliśmy sobie z Łukaszem pamiątkowe fotki



i zeszliśmy z mostu. Uf, przeżyłam. :P Następnie ruszyliśmy w kierunku zapory. Kolejna pamiątkowa fotka.



Tuż przed wjazdem na tamę jest postawiony krzyż ku Ś.P. kogoś tam. Na tablicy widnieje napis: "Jan G... Ofiara Urzędu Kontroli Skarbowej w Jeleniej Górze". Początkowo myśleliśmy, że to jakaś kpina i Łukasz aż poszedł sprawdzić czy skacząc do jeziora można faktycznie się zabić. :P



Po powrocie do domu, wujek Google powiedział mi, że to nie żart i w czerwcu tego roku jakiś rolnik z Mysłakowic po nałożeniu na niego dodatkowego podatku dochodowego przez skarbówkę popełnił samobójstwo - rozpędził się swoim terenowym BMW i wjechał do jeziora. :/ W końcu wjechaliśmy na główny cel naszej dzisiejszej wycieczki. Zapora zdobyta! :)





Opłacało się tam pojechać, bo zapora jest naprawdę bardzo ładnie położona.



Po obejrzeniu zapory postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na konkretne jedzonko. Przy stolikach "ładnie przywitał" nas jakiś kundelek.



Jeszcze jak Łukasz był na rowerze, to o mało co nie rzucił mu się do łydki. :) Po chwili okazało się, że strach ma wielkie oczy i piesek nie okazał się krwiożerczą bestią :D Jak zaczęliśmy jeść, to zaczął krążyć wokół stolika i żebrać o jedzenie. :)



W końcu doczekał się. :)



Potem Łukasz próbował zawołać go do siebie...



...i wziąć go na ręce. Bezskutecznie. :P Piesek był bardzo nieufny. Po odpoczynku, wyruszyliśmy w drogę powrotną. Postanowiliśmy wrócić do Legnicy przez Kapellę, bo chciałam w końcu podjechać ten słynny podjazd. Więc najpierw zjechaliśmy do Jeleniej Góry, gdzie przy wyjeździe z niej Łukasz zrobił mi pamiątkową fotkę, że byłam w niej na rowerze. :)



Strach ma wielkie oczy i okazało się, że Kapella nie taka straszna jak mówią. :P Owszem podczas podjazdu zrobiłam dwie czy trzy krótkie przerwy, ale ani razu nie musiałam wprowadzać roweru. :P I klika fotek z Kapelli. Jak wjeżdżam na nią:





I widoczki (dzisiaj przejrzystość była trochę kiepska).





Po wjechaniu na Kapellę jeszcze szybciej z niej zjechaliśmy. Zjazd nawet fajny. Nawet, bo asfalt kiepskiej jakości i trzeba było uważać, żeby nie władować się w jakąś dziurę. Potem jeszcze szybciej dojechaliśmy do Starej Kraśnicy, bo ciągle był jakiś lekki zjazd albo płasko. Za Starą Kraśnicą jest podjazd, z którym miałam porachunki z wycieczki na Ostrzycę Proboszczowicką. :P Dzisiaj nie dałam za wygraną i w całości go podjechałam. Dopingował mi Łukasz, więc z punktu psychologicznego było mi o wiele łatwiej. :) Potem do Legnicy wróciliśmy przez Muchów, dalej Chełmiec, Męcinkę, Słup itd.

Bardzo udana wycieczka! :) I kolejny z moich celów rowerowych zdobyty. :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Chroślice - Bogaczów - Pomocne - Muchów - Jurczyce - Stara Kraśnica - Świerzawa - Sędziszowa - Sokołowiec - Rząśnik - Czernica - Strzyżowiec - Zapora Pilchowicka - Siedlęcin - Jeżów Sudecki - Jelenia Góra - Dziwiszów - Radzyń - Janochów - Stara Kraśnica - Jurczyce - Muchów - Chełmiec - szutrami do Męcinki - Chroślice - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Ostrzyca Proboszczowicka - Organy Wielisławskie - Myślibórz

Sobota, 27 lipca 2013 • dodano: 27.07.2013 | Komentarze 9

Wczoraj zaplanowałam wycieczkę nad Zaporę Pilchowicką. Miałam wyjechać o 6", żeby chociaż połowę drogi nie jechać w upale. Rano wszystko się pozmieniało, bo po obudzeniu się po 5", okazało się, że na niebie zalegają ciężkie chmury. Odłożyłam wyjazd na 7". Tia... Przed 7" zaczęło padać. :/ Ostatecznie wstałam dopiero przed 9", jak już wypogodziło się. Było już jednak za późno, żeby pojechać do Pilchowic, więc zmieniłam trasę wycieczki. Po wycieczce na Ślężę mam dosyć zabierania ze sobą wafelków, batoników i innych słodkości na długą trasę, więc zrobiłam sobie pyszne kanapeczki z mięskiem i ogórkiem, wzięłam banany, żelki i przed 10" wyjechałam z domu. Już od rana było ponad 30°C i bezchmurne niebo, więc wiedziałam, że będzie ostro. :/ Po dojechaniu do Dunina, zrobiłam krótki przystanek przy zwierzątkach. Osioł chyba był głodny, bo zaczął dobierać się do gripa. :P



Dostał ochrzan, więc położył uszy po sobie...



...strzelił focha i odszedł. :) Przed 11" było już prawie 40°C, więc wyciągnęłam z plecaka swój nowy nabytek, który kosztował całe 3 zł. :P Oczywiście pod kolor rowerka. :P Tak osłonięta przed słońcem...



...ruszyłam w dalszą drogę. Czapka już po kilku minutach spisywała się rewelacyjnie, bo całą twarz miałam w cieniu i upał aż tak bardzo mi nie doskwierał. Starałam się nie jechać zbyt szybko, bo wiedziałam, że wtedy zagotuję się po drodze. Praktycznie na każdej wiosce kupowałam jakieś picie i ciągle uzupełniałam płyny. Bardzo pomocna okazała się zapinka, bo nie bałam się zostawiać roweru pod sklepami. W Jerzmanicach-Zdroju jakieś szosowe ciacho również zrobiło sobie przerwę na ochłodzenie się. :P



Zadzwoniła też do mnie Ania. Pytała się czy wyjechałam w trasę i gdzie już jestem. Sama również wyszła na rower. Po chwili rozmowy z Anią, zjedzeniu pączka oraz napiciu się coli, ruszyłam dalej. Upał rósł w siłę i w najgorszym momencie licznik pokazał 42,2°C. :/ W końcu moim oczom ukazał się pierwszy cel mojej wycieczki - Ostrzyca Proboszczowicka.



W związku z upałem, nawet nie próbowałam na nią wjechać, bo wiedziałam, że stracę dużo sił. Zrobiłam sobie tylko pod nią przerwę na jedzonko, pstryknęłam pamiątkową fotkę



i wtedy zobaczyłam coś, co było darem od Boga. :D KRAN Z WODĄ!!! :D Obok miejsca, gdzie odpoczywałam, jest cmentarz. Jest cmentarz - jest woda! :D Po umyciu sobie nóg, rąk i zrobieniu z siebie miss mokrego podkoszulka, poczułam się jak nowo narodzona! :) Tuż przed zjazdem do Sędziszowej, pojawił się drugi cel mojej wycieczki - Wielisławka i Organy Wielisławskie.



Organy bardzo mi się spodobały. Kolejne pamiątkowe fotki





i ruszyłam w drogę powrotną do Legnicy. Tuż po wyjeździe ze Starej Kraśnicy był największy podczas dzisiejszej trasy podjazd - 11%. Zmęczyłam się na nim okrutnie i to był gwóźdź do mojej rowerowej trumny. Całkowicie odcięło mi prąd. Upał, ponad 70 km na liczniku oraz podjazdy w końcu zrobiły swoje. W Jurczycach postanowiłam doładować się kaloriami. Po ugryzieniu kęsa czekoladowego rogalika myślałam, że się porzygam. Nie miałam już siły nawet na jedzenie. Napiłam się tylko coli i heja resztkami sił w drogę powrotną. Na szczęście droga z Jurczyc do Muchowa biegnie przez las, więc złapałam trochę oddechu. W Muchowie musiałam uciekać na pełnym gazie przed kundlem. Zawodnik był wymagający, bo biegł przy pedale dobrych kilkadziesiąt metrów. Kiedy w końcu moim oczom ukazała się Czartowska Skała,



zrobiło mi się trochę lepiej, bo to oznaczało, że jestem już na swoich śmieciach. :) Mimo dużego zmęczenia, nie mogłam odpuścić sobie zjazdu z Myślinowa do Myśliborza, przez co dołożyłam sobie dodatkowych km. Potem standardowo do Chełmca, a na szutrze do Męcinki byłam już dead. :D Do domu przyjechałam ostatecznie o 19". Ledwo żywa, ale szczęśliwa, że zaliczyłam kolejną fajną wycieczkę. :)

Trasa --> klik

Legnica - Prostynia - Dunino - Krajów - Łaźniki - Rokitnica - Wilków - Sępów - Jerzmanice-Zdrój - Pielgrzymka - Proboszczów - Sokołowiec - Sędziszowa - Świerzawa - Stara Kraśnica - Jurczyce - Muchów - Myślinów - Chełmiec - szutrami do Męcinki - Chroślice - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km


Grodziec - Stanisławów

Sobota, 18 maja 2013 • dodano: 19.05.2013 | Komentarze 12

Na przekór złym prognozom pogody, wbrew narastającemu bólowi gardła i jeszcze kilku innym przeciwnościom - pojechałam! :) Warto również dodać, że niniejszą wycieczką rozpoczęłam cykl odwiedzania na rowerze miejsc, które chcę zobaczyć.

Najpierw było mega zastanawianie się - jechać czy nie jechać. Chmury wisiały nad Legnicą, co chwilę kropił deszcz, trochę przerażała mnie wizja samotnego wybrania się na tak długą wycieczkę. Było jednak dosyć ciepło, miałam parcie na to, żeby pojechać, więc w końcu zebrałam się i wyruszyłam w drogę. W Prostyni pierwszy krótki postój na zrobienie zdjęć danielom.



Fajne zwierzątka, aczkolwiek bałam się je pogłaskać, choć podejrzewam, że one mnie bały się jeszcze bardziej, bo były bardzo płochliwe. Nie to co oswojone owce Bożeny :P Droga do Łukaszowa minęła dosyć szybko. Taki kontrast starej i nowej "architektury" wygląda bardzo fajnie.



Zdjęcie wiatraczków musi być. :)



W drodze do Łukaszowa, pogoda mi sprzyjała. Chwilami nawet świeciło słońce. Niestety im bliżej Zagrodna, tym bardziej zaczęły nawarstwiać się ciężkie, burzowe chmury. Znów mam pytanie. :) Jak widzi się, że nadciąga burza, to co się robi?... Jedzie się wprost na nią. :D W końcu na horyzoncie pojawił się pierwszy cel mojej wycieczki.



Zdjęcie tego nie oddaje, ale chmury wiszące nad zamkiem były granatowe. :/ Zaraz po wjechaniu do Grodźca, zerwał się porywisty wiatr i zaczęło kropić, więc postanowiłam przeczekać na przystanku burzę. No i tym sposobem straciłam 20 minut czekając nie wiadomo na co, bo burza nie rozpętała się. Po przymusowym odpoczynku, ruszyłam dalej. Tym razem udało mi się wjechać pod zamek bez zsiadania z roweru. :) Cel zdobyty!





Po zjedzeniu dwóch wafelków i paczki żelek, ruszyłam w drogę powrotną. Zjazd z zamku byłby zajebisty, gdyby nie turyści, idący środkiem drogi jak święte krowy. Co chwilę musiałam hamować i łaskawie prosić, żeby zeszli mi z drogi. Po wyjechaniu z Grodźca, ponownie zerwał się porywisty wiatr, zaczęło padać i zrobiło się zimno. Nie fajnie się jechało, bo boczne podmuchy wiatru były tak silne, że dosłownie spychały mnie na środek jezdni. Na szczęście nie trwało to długo i w Pielgrzymce musiałam ściągnąć kurtkę, bo wyszło słońce i zrobiło się wręcz gorąco.

Droga z Nowego Kościoła do Biegoszowa - super! Bardzo podobna do podjazdu z Sichowa do Stanisławowa. Wylany równiutki asfalt w środku lasu, po drodze mija się kilka jeziorek. Niestety nie zrobiłam zdjęć, bo nie chciałam zatrzymywać się na podjeździe. Zjazd do Biegoszowa jeszcze lepszy i piękniejszy. :) A szutrowy skrót z Biegoszowa do Kondratowa to już w ogóle rewelacja! Na pewno tam jeszcze kiedyś wrócę.

Po dojechaniu do Kondratowa, nastąpił najgorszy etap wycieczki. 7 km zajebiście nudnej jazdy prostą asfaltową drogą przez wioskę. Jedynym emocjonującym akcentem tego odcinka było to, że przez jakieś 100 metrów goniły mnie dwa małe kundle. Po obu stronach roweru. Biegły na równi z pedałami i szczekały. :D Zbyt mądre to one były. :P Po drodze po Pomocnego minęła mnie grupa rowerzystów 40+. "Kultura" pełną gębą, bo tylko ostatni z nich pomachał mi i powiedział "Cześć".

W dole Pomocne.



Po zjechaniu do Stanisławowa, postanowiłam zsiąść z roweru i najbardziej stromy odcinek podjazdu pod radiostację pokonać pieszo, bo chciałam zachować siły na resztę drogi powrotnej, a byłam już dosyć mocno zmęczona. Kilka sekund po tym jak zeszłam z roweru i przejściu kilkunastu metrów, zobaczyłam zapierdzielających z góry... Łukasza i Jarka. Większego pecha mieć nie mogłam, bo wyszło na to, że cienias ze mnie, bo nie podjeżdżam pod radiostację. :( Łukasz i Jarek zawrócili i przyjechali do mnie. Pogadaliśmy chwilę i potem oni pojechali w stronę Pomocnego, a ja pod radiostację. Oczywiście nikt mi w to nie uwierzy, ale resztę podjazdu pokonałam na rowerze. :P

Obowiązkowa fotka roweru, jak się jest na wzgórzu.



I jeszcze jedna moja fotka dla potomnych :P



Była bardzo dobra przejrzystość powierza, więc było też widać Grodziec. Byłam z siebie dumna, że jeszcze jakiś czas temu byłam tam. :)



Po nacieszeniu oczu widokami, zaczęłam zjeżdżać do Leszczyny. Zjazd bardzo fajny. :) Jechałam tamtędy pierwszy raz. Przy końcu zjazdu, o mały włos nie ugryzło mnie coś pitbulowatego. Na szczęście przejechał zębami tylko po bucie. Przestraszyłam się, bo pies wyglądał naprawdę groźnie. Właściciel dostał porządny opier***, bo zamiast trzymać psa na smyczy, to idzie i cieszy się jak dureń, że pies biegnie w moją stronę.

W Duninie obowiązkowy przystanek przy wspomnianych owcach Bożeny i osiołkach. :) Niestety miałam przy sobie tylko żelki, a karmienie żelkami zwierząt nie jest dobrym pomysłem. Gdzieś czytałam, że kozy i osły jedzą m.in. młode pędy drzew. Zerwałam więc kilka i postanowiłam je nakarmić chociaż tymi pędami.

Młoda kózka.



Stara. :P



Jeden z osiołków.



Bożena tak je rozpieściła, że żadne z nich nawet nie spróbowało zieleniny. :( Nie to nie. Łaski bez. :P

Chwilę przed zrobieniem drugiej setki w życiu. :)



Do domu wróciłam dosyć mocno zmęczona. Trasa była wymagająca, bo było sporo podjazdów, ale przez to i trochę zjazdów, które najbardziej lubię. :) Wydaje mi się, że jeszcze kiedyś ponownie przejadę tę trasę, bo była naprawdę bardzo fajna i urozmaicona - były i asfalty i szutry.

Trasa --> klik

Legnica - Prostynia - Dunino - Wilczyce - Krotoszyce - Ernestynów - Gierałtowiec - Łukaszów - Zagrodno - Uniejowice - Grodziec - Nowa Wieś Grodziska - Pielgrzymka - Jastrzębnik - Nowy Kościół - Biegoszów - Kondratów - Pomocne - Stanisławów - Leszczyna - Prusice - Łaźniki - Krajów - Dunino - Prostynia - Legnica

Kategoria pow. 100 km


  • DST 100.20km
  • Czas 05:58
  • VAVG 16.79km/h
  • Sprzęt Kross SFX 250
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Okmiany

Sobota, 7 lipca 2012 • dodano: 07.07.2012 | Komentarze 0

W towarzystwie Izy, Ani, Rafała i Kuby. Wycieczka absolutnie udana, pomimo tego, że w drodze powrotnej złapała nas burza. Śmiechu było jednak co niemiara. :)

Trasa --> klik

Legnica - Ulesie - Jezierzany - Miłkowice - Siedliska - Dobroszów - Budziwojów - Wojciechów - Modlikowice - Radziechów - Okmiany - i powrót do Legnicy tą samą trasą

Kategoria pow. 100 km