Krótko o mnie:

avatar Ten blog rowerowy prowadzi monikaaa z miasteczka Legnica. Mam przejechane 28725.18 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 18.35 km/h i mam to gdzieś, jaka to średnia.
Więcej o mnie.

Moi realni lub wirtualni znajomi:

Dawno, dawno temu:

Uczestnicy

lato w kwietniu i pierwsza stówka w tym roku

Sobota, 11 kwietnia 2015 • dodano: 12.04.2015 | Komentarze 3

W końcu udało mi się strzelić pierwszą setkę w tym sezonie. :) Zamek w Grodźcu musowo trzeba odwiedzić chociaż raz w roku, więc jak od tygodnia zapowiadali na dzisiaj lato, to z góry wiedziałam, gdzie pojadę. Punktualnie o 11" ruszyłyśmy z Moniką w drogę. Od samego rana było bardzo ciepło, więc ubrałam się dzisiaj jak na środek lata. Mega ciepełko potwierdzał zresztą termometr w liczniku, bo w południe dobiło do 30°C. :O

Droga do farmy wiatrowej w Łukaszowie minęła nam bardzo szybko, gdzie na horyzoncie w końcu pojawił się cel naszej wycieczki. :)



Tak, tak. Kupiłam garnek. Wystarczająco długo wystawiałam mózgownicę na potencjalny uraz. Powinnam była już dawno go kupić, ale ciągle miałam opory, bo wydawało mi się, że np. uduszę się od paska. :) Nic takiego się nie wydarzyło, a i Uvex wygodny, więc nie przeszkadzał mi podczas jazdy.

Na odcinku z Łukaszowa do Zagrodna zostałyśmy zmasakrowane przez paszczowiatr! Kolejna halna masakra nastąpiła za Zagrodnem. Jakby tego było mało, to zaczął się kilkukilometrowy podjazd do Grodźca. Uwielbiam takie akcje - pod górkę i pod wiatr. :/ Niemniej jednak z każdym podmuchem zbliżałyśmy się do celu.



Coraz bliżej...



I po lekkim przyciśnięciu na podjeździe pod zamek, wjechałyśmy na dziedziniec bez płuc. Tzn. przynajmniej ja. :) Jak już je odzyskałam, to wszamałam obiadek i punktualnie o umówionej godzinie zjawili się Beata i Darek - do dzisiaj znani mi tylko z BeeSa. Nie trudno było ich rozpoznać, znaczy się Darka, z racji jego nietypowego roweru. Szybkie zapoznanie się, dłuższa pogadanka okołorowerowa i nadszedł czas wiadomo na co.

Oczywiście musiałam się wpakować na rower Darka i zobaczyć świat z poziomej perspektywy. :)



Wrażenia z kilkumetrowej jazdy (z asekuracją) - bezcenne. Musiałoby upłynąć dużo wody w Nysie Szalonej, zanim załapałabym jak się na tej maszynie jeździ. :)



Potem swoich sił spróbowała Monika i odniosła taki sam skutek - tzn. kilka machnięć pedałami w asekuracji. :) Darek mówił, że jak już człek rozkmini co i jak z tym rowerem, to jeździ się na nim tak wygodnie, że brakuje w nim tylko telewizorka na kierownicy. :D

Po quasi jeździe na Nimancie postanowiłyśmy z Moniką obczaić jeszcze widoczki z zamkowej wieży widokowej. Nasze maszyny zostawiłyśmy pod dobrą opieką, a same udałyśmy się na górę zamku.



Ale zanim widoczki... Główna część zamku:



I rzeczone widoczki. Niestety dzisiaj przejrzystość była kiepska i najdalej można było dojrzeć tylko Góry Kaczawskie. Karkonosze było widać tyle o ile.



Farma wiatrowa w Modlikowicach:



Po 1,5 godziny odpoczynku nadszedł czas pożegnania się, bo było coraz później, a musiałyśmy jeszcze z Moniką dobić do setki. Oczywiście nie mogło zabraknąć grupowej fotki z cyklu: "W ramkę". :)



Na koniec jeszcze obczajka na mapie pobliskich okolic...



I z górki na pazurki. Został po mnie kurz na zjeździe i Monika, Beata oraz Darek tyle mnie widzieli. :) Się na nich naczekałam... :)))))



Zjazd wszystkim smakował, bo każdy miał uśmiech dookoła głowy. :)



I chwilę potem trzeba było się rozstać, bo Beata i Darek mieszkają rzut kamieniem do zamku. Dzięki za przemiłe spotkanie i do następnego! :)

Z Nowej Wsi Grodziskiej mega szybko zjechałyśmy do Pielgrzymki, a tam w rzeczce bociek urządził sobie polowanie.



I towarzyszka prawie całej dzisiejszej wycieczki - Ostrzyca Proboszczowicka, na którą to dajemy z Monią strzałę, jak tylko zrobi się żółciutko na polach.



Dalej droga przebiegała bezproblemowo i mega przyjemnie, aż do Biegoszowa. Tam z jednego z gospodarstw nagle wyskoczyły do nas 2 wielkie psy - jeden mieszaniec huskiego, drugi wilczur. Na samo przypomnienie o tej sytuacji robi mi się słabo. Nie było gdzie uciekać, bo byłyśmy akurat na podjeździe, a z kolei nawrócenie też by nam nic nie dało, bo psy i tak by nas dogoniły. Husky był dosyć pokojowo nastawiony, bo tylko z daleka obwąchał nas i dał sobie z nami spokój. Ale wilczur dał nam popalić. Stałyśmy z Moniką jak sparaliżowane na środku jezdni, a ten chodził wokoło nas, obwąchiwał i szczekał na nas na całego. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałam, że ugryzie mnie pies! Kilka razy podchodził do każdej z nas i wąchał od góry do dołu. Nogi tak mi się trzęsły, że strachu, że szok, a w głowie żadnego pomysłu na wyjście cało z opresji, bo przy jakimkolwiek naszym ruchu, wilczur coraz głośniej szczekał i nerwowo chodził wokół nas. Oczywiście pan właściciel nie raczył się zainteresować dlaczego pies szczeka przed domem. Jakieś babki z daleka zaczęły do nas krzyczeć, żebyśmy zawróciły, bo wilczur może ugryźć. Tylko jak się ruszyć, skoro wilczur nie spuszczał nas z oczu. Z opresji uratował nas jakiś kierowca. Widząc, że stoimy znieruchomiałe na środku jezdni musiał się zatrzymać, bo nie mógł przejechać. Wówczas wilczur przerzucił swoje zainteresowanie na auto i jak kierowca zaczął cofać, to wilczur zaczął za nim biec. Widząc, że pies chwilowo przestał się nami interesować, zaczęłyśmy z Moniką bardzo powoli iść przed siebie. Wówczas auto przejechało między nami, a wilczur w te pędy za nim. Dalej jednak szłyśmy, bo bałyśmy się, że jak wsiądziemy na rowery, to pies zawróci do nas. Na szczęście po kilkuset metrach biegu za autem pies zmęczył się i zszedł na pole obok jezdni. Wówczas bacznie go obserwując, udało nam się w końcu minąć go i zostawić za nami. UFFF!!! Widząc, że pies był już kawałek za nami, czym prędzej wsiadłyśmy na rowery i przed siebie ile sił w nogach. Przez jakieś następne pół godziny miałyśmy tak zrąbane humory, że szkoda gadać, bo którejś z nas mogła stać się poważna krzywda...

Rozpoczął się okres lęgowy żab, toteż minęłyśmy ich dzisiaj po drodze mnóstwo. Żywych i tych mniej ruchawych. :)



Z Pomocnego odbiłyśmy na Górzec, skąd zjechałyśmy szutrami do Chełmca.



Przypomniałam sobie dlaczego nie lubię tej wersji zjazdu z Górzca - na całym kilkukilometrowym odcinku leżą luźne kamienie oraz resztki asfaltu. Do tego dziury, więc bardzo łatwo można zaliczyć dzwona. Z Chełmca szutrami dojechałyśmy do Męcinki, a dalej to już standardowo.

Wycieczka byłaby absolutnie idealna, gdyby nie ta historia z psami. :/



Legnica - Szymanowice - Wilczyce - Krotoszyce - Ernestynów - Gierałtowiec - Łukaszów - Zagrodno - Uniejowice - Grodziec - Nowa Wieś Grodziska - Pielgrzymka - Jastrzębnik - Nowy Kościół - Biegoszów - Kondratów - Pomocne - Górzec - Chełmiec - Męcinka - Słup - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria pow. 100 km



Komentarze
Dudysia
| 12:17 poniedziałek, 13 kwietnia 2015 | linkuj Bardzo miłe spotkanie ,nawet pogoda pokazała nam się w najlepszej oprawie . A kask najgorzej ubrać pierwszy raz ,a później to już leci,normalka :-)
monikaaa
| 20:10 niedziela, 12 kwietnia 2015 | linkuj Naturalne. :) Na rowerze zawsze związuję włosy, bo inaczej poci mi się głowa. :P A pod kask to już w ogóle. Dzisiaj drugi raz w nim jeździłam i w sumie już się przyzwyczaiłam. ;) Zawsze to jakaś ochrona w razie gleby.
nahtah
| 20:03 niedziela, 12 kwietnia 2015 | linkuj Fajna wycieczka i ta setka! A kask - gdy upinałaś kruczoczarne ( naturalne?) to skojarzyłem, że to naturalna reakcja pod kask, który tak się ułożył, że wyglądał jak byś go nosiła od zawsze. Dla mnie kask dla rowerzysty to niezbędnik.;)

A historię z psem to współczuję, bo taka bestyja potrafi podnieść ciśnienie.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!