Krótko o mnie:

avatar Ten blog rowerowy prowadzi monikaaa z miasteczka Legnica. Mam przejechane 28725.18 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 18.35 km/h i mam to gdzieś, jaka to średnia.
Więcej o mnie.

Moi realni lub wirtualni znajomi:

Dawno, dawno temu:

Wpisy archiwalne w kategorii

75-100 km

Dystans całkowity:3781.22 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:203:25
Średnia prędkość:18.19 km/h
Maksymalna prędkość:57.87 km/h
Suma podjazdów:30552 m
Liczba aktywności:44
Średnio na aktywność:85.94 km i 4h 43m
Więcej statystyk
Uczestnicy

WIOSNAAA!!! Cieplejszy wieje wiatr... :)))

Sobota, 7 marca 2015 • dodano: 07.03.2015 | Komentarze 7

OCH! ACH! I właściwie na tym mogłabym zakończyć wpis, bo choćbym nie wiem ile tu się naprodukowała, to żadne słowa nie oddadzą mojego zachwytu po dzisiejszej wycieczce! ;) No tak dobrego humoru po powrocie do domu, to ja jeszcze w tym roku nie miałam. :D

Przez cały tydzień wiało/lało/zacinało śniegiem/padało śniegodeszczem. Było do tego w ch** zimno, więc z niecierpliwością czekałam na prognozy pogody na weekend. I jak na zawołanie - dzisiaj wypogodziło się do tego stopnia, że przez całą wycieczkę pociskałam bez czapki na głowie, z rękawiczkami bez palców, a paluchy u nóg ani razu mi nie zmarzły. Cud, miód i orzeszki pogodowe. :))) Trawa na polach zaczyna zielenić się, nieuchronnie idzie ku dobremu.

Postanowiłam pokazać dzisiaj Monice trochę inne tereny, niż Chełmy. Żeby nie było, to o Chełmy dzisiaj też zaczepiłyśmy, ale praktycznie cała droga powrotna przebiegała przez rejony, po których mało jeżdżę. Chyba trzeba będzie to zmienić, bo okolice około złotoryjskie również są świetne do jazdy.

Standardowo przez Słup, Górzec, Pomocne i Muchów dosyć szybko dojechałyśmy do Świerzawy. A tam, przed zjazdem do niej, takie rzeczy. :D



Na drugim planie, widoczne Góry Kaczawskie, z resztkami śniegu na Łysej Górze.

No chciałam pstryknąć widoczek i mi się sarenka wepchała w kadr. :P



W Świerzawie zrobiłyśmy sobie przerwę na małe co nieco, a potem ruszyłyśmy w stronę Nowego Kościoła. Trochę na około, ale chciałam zaliczyć zjazd z Biegoszowa, bo to taki trochę a'la zjazd ze Stanisławowa. :) Po drodze do Biegoszowa z lewej towarzyszyła nam Ostrzyca Proboszczowicka (jeden z tegorocznych celów któregoś wypadu),



a po prawej Góry Kaczawskie.



W końcu naszym oczom ukazała się też Wilcza Góra, a po jej lewej farma wiatrowa w Łukaszowie.



Potem był wspomniany cudny zjazd z Biegoszowa do Nowego Kościoła, a potem kilka męczących podjazdów, aż pod Wilczą Górę. 

Uroczy wiatraczek z Sępowa. :D



I bang - Wilcza Góra na wyciągnięcie dłoni.



Żeby nie było, to dzisiaj na Stanisławów przynajmniej sobie popatrzyłam. :)



Przed zjazdem do Rokitnicy pojawiły się znowu wiatraki w Łukaszowie. Było też dobrze widać Grodziec, ale ze względu na nieodpowiednie położenie słońca, zdjęcie wyszło do dupy.



I przez kolejne wiochy dojechałyśmy do Dunina, gdzie w miejscowym lasku były dywany przebiśniegowe. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam coś takiego. Nie to co oszukane przebiśniegi pod blokiem. :P



Bombowo to wyglądało!



Po podjaraniu się przebiśniegami, odwiedziłyśmy z Monią jeszcze duninowskie zwierzątka, a potem pojechałyśmy już bezpośrednio do Legnicy.



 photo P3070960_zpsetictnqx.jpg

Do Legnicy wróciłyśmy w mega humorach, ale dosyć mocno zmęczone, bo dzisiejsza wycieczka była interwałowa - podjazd, zjazd, jeszcze większy pojazd, zjazd i tak przez całe 90 km. Dostałyśmy w dupę, ale opłacało się. Dzień, pod względem rowerowym, idealnie spędzony. :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Stara Kraśnica - Świerzawa - Gozdno - Biegoszów - Nowy Kościół - Nowa Ziemia - Sępów - Wilków - Rokitnica - Łaźniki - Krajów - Dunino - Legnica

Kategoria 75-100 km


Uczestnicy

chłodne 75 kilosów

Sobota, 28 lutego 2015 • dodano: 28.02.2015 | Komentarze 10

Za mną kolejna, fajowa lutowa wycieczka w towarzystwie Moniki. Dzisiejsza temperatura za oknem nie zachęcała do ruszenia się z domu. Oj zdecydowanie nie. :( Do tego wiał dosyć mocny, nieprzyjemny zimny wiatr, ale skoro mam zrealizować tegoroczne plany, to trzeba spinać pośladki i nie narzekać. :)

Tuż po 12" ruszyłyśmy standardową trasą na Słup, a potem prosto na Górzec. Ojjj. Zagotowałam się dzisiaj na podjeździe. Jak dla mnie, to jest on jednym z najtrudniejszych w Chełmach, a dobra forma dopiero przede mną, więc na górze płuca trochę mnie bolały. :P

Postanowiłam dzisiaj zabrać Monikę na jedną z moich ulubionych dróg w Chełmach - na skrót z Muchowa do Nowej Wsi Wielkiej. Na wiosnę czy lato jest tam przepięknie, kiedy jedzie się przez las, w towarzystwie zieleniny. Dzisiaj było ponuro, drzewa straszyły swoimi suchymi patykami, ale droga i tak spodobała się Monice. Wrócimy tam w bardziej zielonych okolicznościach. :)

Dzisiaj tylko jedno zdjęcie, bo lutowe, szarobure kolory nie zachęcają do pstrykania fotek.



W Nowej Wsi Wielkiej odbiłyśmy na Siedmicę, potem wypizgało nas na zjeździe do Paszowic i dalej powrót już przez płaskie wiochy. Jak wspomniałam wcześniej, wiatr był dzisiaj zimny i na otwartych przestrzeniach dał nam popalić. :( Pomimo tego do Legnicy wróciłyśmy z bananami na twarzach. :D

Aaaa. Jeszcze jedno. Najważniejsze! :D Już drugi raz w przeciągu dwóch tygodni usłyszałyśmy z Moniką pytanie czy chodzimy jeszcze do szkoły czy już pracujemy. Ostatnio od jakieś przemiłej babcinki w Krajowie, która zagadała do nas podczas odpoczynku, dzisiaj od właściciela sklepu w Pomocnem, który był po wrażeniem, że w taką pogodę przybyłyśmy aż z Legnicy. Chyba ta jazda na rowerze tak dobrze nas konserwuje. :P



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Przybyłowice - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Nowa Wieś Wielka - Siedmica - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria 75-100 km


Uczestnicy

bombowa jesień: Górzec - Radogost

Sobota, 18 października 2014 • dodano: 21.10.2014 | Komentarze 4

Tydzień temu marzyłyśmy z Leą, żeby przepiękna pogoda była również i w ten weekend, co by nacieszyć się cudownymi, jesiennymi kolorami. No i stało się! :) Chociaż rano niebo było zachmurzone, to przed południem rozpogodziło się, a ponadto znów było ciepło, więc tuż przed 12" ruszyłam z Moniką (nową rowerową koleżanką :) ) w wiadomym kierunku. Prawdopodobnie nadarzyła się jedna z ostatnich okazji do pojeżdżenia po Chełmach, więc chciałam jak najbardziej ją wykorzystać i przejechać się po prawie wszystkich moich ulubionych szlakach.

Najpierw standardowo ruszyłyśmy na Słup, a potem przez Bogaczów na Górzec. Już podczas minionej wycieczki zauważyłam, że Monika jest dobra na podjazdach, więc poinstruowałam ją gdzie ma na górze na mnie poczekać i każda ruszyła swoim tempem. I tyle ją widziałam. :)



Podjazd był dzisiaj przepiękny pod względem kolorystycznym! Jechałam, jarałam się przyrodą i co chwila trzaskałam zdjęcia, co by przez BEZNADZIEJNĄ ZIMĘ mieć co wspominać. :P





A po bokach podjazdu królowały dywany z liści:



Oczywiście na górę wjechałam zagotowana, bo w październikową pogodę ciężko jest dobrać odpowiedni ubiór - na podjazdach człowiek przegrzewa się, a na zjazdach jest mu zimno. Chwila przerwy na złapanie oddechu i wbiłyśmy się na szutry prowadzące do Męcinki.

o_O miodzooooooooo



Na podjazdach Monika ciśnie aż miło, ale na zjazdach królowa jest tylko jedna. Więc tym razem to ona oglądała moje plecy. :))) Niżej końcówka zjazdu. Mógłby mieć tak z 10 km, wtedy byłoby idealnie, ale dobre i 4 kilosy. :)



Szelest liści uciekających spod kół jest niesamowity! W lesie cisza, gdzieniegdzie słychać było tylko ptaki. Relaks totalny.



No i żeby nie było, to jest i moja fotka. :D



Po zjechaniu z Górzca kolejnymi szutrami dotarłyśmy do Chełmca, a dalej do Myśliborza. Tam szybka przerwa na małe conieco i zaczął się podjazd do Myślinowa, gdzie znów pooglądałam sobie plecy Moniki. :)



Gdzieś po drodze żółto-zielone impresje. :)



Za Myślinowem wbiłyśmy się na kolejne piękne leśne szutry, prowadzące do Siedmicy. Bez kitu, ale wszystkie dzisiejsze szutry miały lepszą nawierzchnię niż niejeden asfalt.



W dole wspomniana Siedmica:



I to było tyle na dziś, jeśli chodzi o jazdę szutrami. Za Siedmicą niejako rozpoczęła się droga powrotna do Legnicy. Miałyśmy jeszcze trochę zapasu czasu, więc zaproponowałam Monice, żebyśmy zahaczyły na koniec wycieczki o wieżę widokową Radogost. Nie musiałam jej namawiać, więc po kilkunastu minutach podprowadzałyśmy już rowery na wzgórze. Nachylenie sięga tam miejscami 20%, więc przy dzisiejszych warunkach podjazd był nie do podjechania, gdyż cały był zasypany liśćmi i idąc ślizgałyśmy się, a co dopiero działoby się przy próbie podjechania. Po kilku minutach intensywnego spacerku znalazłyśmy się pod wieżą:



I ja - ku pamięci potomnych. :)



Zostawiłyśmy rowery na dole i heja na górę. A tam mega widoczki - na wprost Bazaltowa Góra, w głębi Jawor i Legnica, po prawej Paszowice:





A po lewej PK Chełmy:



Chełmów cd.



Niestety przejrzystość powietrza była dzisiaj kiepska, toteż dobrze widoczne były tylko najbliższe okolice. Tutaj gdzieś są Karkonosze. :D



A tutaj mamy Ślężę jak na dłoni:



I jeszcze ja:



Po "najedzeniu" się widokami, zabrałyśmy się za drogę powrotną do Legnicy. Ta nie obfitowała już w żadne atrakcje - nudne, płaskie wiochy. Do Legnicy wróciłyśmy punktualnie o zaplanowanej porze. To była jedna z lepszych wycieczek w tym roku! :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Chełmiec - Myślibórz - Myślinów - lasy siedmickie - Siedmica - Paszowice - Kłonice - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria 75-100 km


asfaltowo po Chełmach

Niedziela, 7 września 2014 • dodano: 11.09.2014 | Komentarze 6

Plany na dzisiaj były zupełnie inne. Miało być spełnienie kolejnego marzenia rowerowego, a skończyło się "tylko" na jeździe po okolicy. Wygrał leń. Nie dałam rady zwlec się z łóżka wcześnie rano. Wystarczy, że w tygodniu wstaję o nieludzkiej porze. Potem oczywiście żałowałam, że nie zebrałam się do dalszego wypadu, bo pogoda była wymarzona na dłuższą jazdę - ciepło (chyba nawet za bardzo) i bez upierdliwego wiatru. No cóż. Innym razem śmignę tam gdzie planowałam śmignąć. :P

W każdym razie jak już zwlekłam się z łóżka, to czym prędzej pozbierałam się i wyszłam z domu. Nie było jeszcze południa, a temperaturka była idealna do jazdy. :D Chwilami były nawet 34°C!



We wrześniu takie rzeczy? o_O Do tego nie wiał zbyt mocny wiatr, co spotęgowało odczuwanie gorąca.

Z racji tego, że w piątek wypucowałam Specusia po środowej błotnej masakrze, żal mi było znów go brudzić. Postanowiłam więc unikać dzisiaj szutrów czy polnych skrótów. Najpierw standardowo pojechałam na Słup, a potem prosto asfaltami na Górzec. Na podjeździe "lekko" się podgotowałam, bo nawet las nie chronił przed gorącem. Następnie odbiłam na Pomocne i Muchów. W drodze na Nową Wieś Wielką zrobiłam sobie przerwę na żelki. :) Następnym razem kupuję 3 paczki, bo te nadziane są przepyszne!!! Tak sobie siedziałam w lasku, wcinałam te żelki i nagle jeb! Zaczęło grzmieć gdzieś nad Pomocnem. Zaliczyłam niezłego zonka, bo wcześniej nie zauważyłam jakichś burzowych chmur. Żelkowa przerwa została czym prędzej zakończona, bo nie miałam najmniejszej ochoty być stłuczoną przez deszcz, już nie wspomnę o moim lśniącym Specu. :) Nie było się też gdzie schować, bo wokół był tylko i wyłącznie las. Więc zaczęłam pruć ile sił w nogach w stronę Siedmicy, w stronę zabudowań. Na szczęście front okazał się łaskawy i szedł równolegle z kierunkiem mojej jazdy. Przez cały odcinek z Lipy do Paszowic miałam dysonans - po lewej ostro grzmiało, a po prawej naparzało słońce. Dziwne uczucie. W Paszowicach ujrzałam w końcu winowajcę grzmotów:



Chmury były jednak dosyć daleko, więc słońce nadal prażyło. W pewnym momencie z tego gorąca zaczęło mi się troić w oczach. :D



Od Piotrowic burzowe chmury zaczęły coraz bardziej mnie osaczać i im bliżej było do Legnicy, tym one bardziej się napiętrzały nade mną. Od Starego Jawora znów prułam ile sił, żeby zdążyć do domu przed burzą.





Udało się i do domu wróciłam sucha i z nadal czyściutkim Speckiem. A przy okazji wyszedł dosyć ładny dystans.



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienk. - Przybyłowice - Słup - Chroślice - Męcinka - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Muchów - Nowa Wieś Wielka - Siedmica - Paszowice - Piotrowice - Stary Jawor - Przybyłowice - Warmątowice Sienk. - Kościelec - Legnica

Kategoria 75-100 km


zachmurzony Grodziec

Czwartek, 31 lipca 2014 • dodano: 31.07.2014 | Komentarze 3

Jakoś tak ostatnio dziwnie się składa, że nie ma odpowiedniej pogody na rower, bo albo są afrykańskie upały, albo deszcz i chmury. Z dwojga złego lepsze chmury i przelotny deszcz, więc postanowiliśmy z Justyną i Krzyśkiem, że pojedziemy dzisiaj na Zamek Grodziec. Wycieczka w sam raz, żeby zbytnio się nie zmęczyć, a krajoznawczo bardzo ciekawa. No i to obowiązkowy punkt sezonu. Raz do roku wypada tam pojechać. :)

Oczywiście jak tylko wyszliśmy na rower, to zaczęło padać. Zaczęłam ostro się wahać czy jechać, bo deszcz + wiatr nie są dobrymi sprzymierzeńcami do wycieczek. Na szczęście za Legnicą deszcz osłabł, aż w końcu przestał padać. Droga do farmy wiatrowej w Łukaszowie minęła nam dosyć szybko. Przed wjechaniem na farmę zrobiliśmy sobie krótką przerwę na jedzonko przy sklepiku. Tam potowarzyszył nam rudzielec, choć bardzo nieufny wobec ludzi:



Kolejne fotki zaczęłam pstrykać dopiero przed Grodźcem, bo wszyscy wiedzą jak wyglądają wiatraki w Łukaszowie, czy też Zagrodno. :P



W Grodźcu zatrzymałam się też na chwilę przy tamtejszym eksponacie. :P



Przed podjazdem na zamek znalazła się też chwila na wygłupy. :)



No a chwilę potem nie wszystkim było do śmiechu. :D



Na zamek wszyscy wjechali o własnych siłach, wolniej lub szybciej, ale przynajmniej bez prowadzenia roweru. :) Na zamku czekała na nas zasłużona wyżerka:



Po popasie popstrykałyśmy z Justyną jeszcze pamiątkowe fotki, w pojedynkę...



... albo grupowe :)



I jeszcze panoramka zamku na koniec:



I po odpoczynku trzeba było zabrać tyłki w drogę powrotną. Po ostatnich wydarzeniach mam blokadę do zjazdów i mam nadzieję, że będzie trzymać się jak najdłużej, bo na pewno wyjdzie mi to na dobre. Aczkolwiek żal było zjeżdżać z zamku w granicach 25 km/h i to jeszcze co chwila hamując. :(

Droga powrotna z Grodźca zawsze jest taka sama - generalnie z górki. :) Więc jechaliśmy bez zbędnego zatrzymywania się. Dopiero na moście kolejowym w Miłkowicach była przerwa na kolejną sesyjkę:



A za górami, za lasami było widać w oddali Grodziec:



A selfie z Pendolino w tle to macie? :D Na pewno nie macie. :P



I po sesji wróciliśmy do domów. :P Na kilkanaście dni dziękuję za uwagę. Wyjeżdżam uprawiać smażing, leżing, plażing, kąpieling, gorfowing i inne ingi. :)



Legnica - Czerwony Kościół - Ernestynów - Gierałtowiec - Łukaszów - Zagrodno - Uniejowice - Grodziec - Uniejowice - Zagrodno - Modlikowice - Wojciechów - Budziwojów - Gołocin - Dobroszów - Siedliska - Miłkowice - Gniewomirowice - Ulesie - Legnica

Kategoria 75-100 km


Uczestnicy

Broumovsko (szosa 50 zakrętów - Adršpach)

Środa, 21 maja 2014 • dodano: 27.05.2014 | Komentarze 6

"Nachodzą człowieka od czasu do czasu takie wycieczki, których za nic w świecie nie udaje mu się poprawnie opisać. Bo i tak jakby się nie nastarał i nie napocił, to nawet w części nie uda mu się przekazać jak wspaniale się bawił. I to właśnie był jeden z takich wypadów". Cytat bezczelnie :) zerżnęłam z jednego z wpisów Lei, gdyż idealnie pasuje także do mojego wypadu.

OSTRZEŻENIE!!! Wpis jest dłuuuugi i zawiera mnóstwo zdjęć, także Drogi Czytelniku zarezerwuj sobie dłuższą chwilę na zapoznanie się z nim. :)

Jakiś czas temu Ryjek zaprosił mnie w swoje rejony. Więc jak tylko nadarzyła się okazja do wypadu w góry, decyzja o odwiedzeniu Gór Stołowych zapadła natychmiast. Uwielbiam Góry Stołowe, ale do tej pory zawsze jeździłam tam autem, więc już na samą myśl, że pośmigam sobie w tamtych okolicach rowerem, od kilku dni chodziłam cała podjarana. :)))

Z Legnicy wystartowaliśmy z Łukaszem równiutko o 6" i tuż przed 9" byliśmy w umówionym miejscu spotkania się z Ryjkiem i Feniksem. Nad Zalew Radkowski dojechaliśmy autem, ale może kiedyś uda się strzelić jakąś życiówkę w tamte rejony.

W oczekiwaniu na naszych przewodników, Łukasz złożył rowery i po zjedzeniu drugiego śniadania, byliśmy już gotowi do jazdy.



Chwilę potem, zgodnie z umówioną godziną spotkania nad Zalew przyjechali z Kłodzka Ryjek i Feniks (chłopaki - wielki plus za punktualność). Nastąpiło oficjalne poznanie się i po strzeleniu pierwszej wspólnej fotki, ruszyliśmy w drogę.



Pierwszym z celów naszej wycieczki było zaliczenie szosy 100 zakrętów, a więc i pierwszego poważnego podjazdu. Z racji tego, że Ryjek zaplanował tuż za Karłowem odbicie z tej drogi, dlatego też z szosy 100 zakrętów, zrobiła się szosa 50 zakrętów. :)



Asfaltowa serpentyna prowadząca pod Szczeliniec Wielki jest bardzo urokliwa - jedzie się przepięknym lasem, a po bokach drogi są ulokowane różne skałki. Cud, miód i orzeszki!!! :)



Po pierwszej sesji, bez dalszych przystanków pojechaliśmy dalej w stronę Karłowa. Gdzieś po drodze Ryjek cyknął najpiękniejszą fotkę tej wycieczki (a na kilkaset zdjęć było z czego wybierać):



No i jest! Pierwszy punkt wypadu zaliczony (w tle Szczelniec Wielki - przypom. red.):



Po sesji po Szczelincem Ryjek zaproponował odwiedzenie dinozaurów, ale nikt się na to nie napalił, więc ruszyliśmy dalej. W Karłowie odbiliśmy w stronę Czech, wbijając się w terenową część wypadu:





Z prawej strony towarzyszył nam Szczelniec Wielki, z lewej - rezerwat Błędnych Skał:



Po kilku minutach jazdy wjechaliśmy na pasterskie łąki, prowadzące do Pasterki. Ten odcinek trasy był jednym z najbardziej urokliwych - przepiękne, soczyście zielone połacie, lekko podmokłe, równiejsze niż niejeden asfalt, z kilkoma fajnymi zjazdami. Tam też zaliczyliśmy pierwszy widoczek na trasie - widoczność była dzisiaj bardzo dobra, dlatego też widać było pasmo Karkonoszy, ze Śnieżką na czele:



I wspomniane łąki pasterskie z innej perspektywy:





Po dojechaniu do schroniska w Pasterce, postanowiliśmy zrobić sobie pierwszy odpoczynek. Ryjek i Feniks zamówili po browarku, ja wciągnęłam frytki. Był też kotek (kotka?). Słodziak niesamowity!!! :) Dawał się miziać po brzuszku bardziej niż niejeden domowy kot:



Moje głaskanie koteczka zakończyło się po 3 sekundach :(



Po chwili znowu wróciła do Łukasza, więc na bank była to kotka :P



Po odpoczynku, czas było ruszyć dalej - do Machovskiego Krzyża. Zaczął się najbardziej terenowy odcinek wycieczki - również przepiękny. Leśny szlak prowadził przez świerkowy las, a przez jego większą część trzeba było walczyć z błotem oraz kamienisto-korzonkowymi przeszkodami:





Ta fajowa część trasy, niestety bardzo szybko się skończyła i ani się obejrzeliśmy, a wylądowaliśmy przy Krzyżu:



Następnie nastąpił kamienisty i bardzo stromy zjazd do Machova:



Po zjeździe Ryjek przyznał się, że trochę obawiał się proponować mi do przejechania ten odcinek (z racji tego, że nie jeżdżę dużo w terenie). Jego obawy były zupełnie niepotrzebne, bo cały leśny odcinek z Pasterki do Machova był fantastyczny. :)

W Machovie mieliśmy krótką chwilę na orzeźwienie się i zaopatrzenie się w wodę:



Jeszcze wspólna fotka i heja dalej w drogę:



W drodze do Suchego Dołu był jeden z najbardziej stromych asfaltowych podjazdów na trasie:



Następnie znów wbiliśmy się w teren. Początkowo były łąki, także z podjazdami:



A następnie kolejne fajowe leśne odcinki, aczkolwiek z dosyć wymagającymi kamienistymi podjazdami:



Po zjeździe do Suchego Dołu była przerwa na doładowanie się kaloriami, z racji zbliżającego się wielkimi krokami stromego podjazdu do Chaty Hvězda:



Postanowiliśmy tam wjechać (właściwie to mnie najbardziej na tym zależało), żeby przy zjeździe spróbować pobić swoje dotychczasowe rekordy prędkości jazdy na rowerze (Feniks i Lea to właśnie tam uzyskali swoje obecne rekordy prędkości, np. Lea pruła tam 78 km/h :O).

No to zaczęliśmy wspinaczkę:





Przystanek w połowie podjazdu na pamiątkową fotkę:



Na Hvězdę wjeżdżaliśmy w samo południe, a było bardzo gorąco (36,4°C), więc wysmażyło nas okrutnie. :(

No i Hvězda zdobyta! :)



A na szczycie czekała na mnie i Łukasza ogromna niespodzianka. Nikt wcześniej nie uprzedził nas, że rozpościerają się stamtąd TAAAAKIE WIDOOOOKIII!!!



Przepiękna panorama na Broumov, Góry Suche oraz Góry Sowie całkowicie zrekompensowała nam trudy podjazdu. Widoczność była dzisiaj rewelacyjna!!!



Po krótkiej sesji zdjęciowej, udaliśmy się do Chaty Hvězda, gdzie siedząc sobie na tarasie i sącząc herbatkę/winko/piwko/soczek można cieszyć oczy widokami.



Za Chatą są skałki, skąd również rozpościerają się cudowne widoki na okolicę:





No i po ogarnięciu wzrokiem panoram, trzeba było ruszyć w dół. Niestety, już w trakcie podjazdu na Hvězdę wiedziałam, że z próby pobicia mojego rekordu prędkości zjazdu będzie jedno wielkie G. :( Wiatr był niestety południowy i dosyć mocny. Udało się osiągnąć "tylko" 57 km/h. Moi "ochroniarze" również nie poszaleli na zjeździe, bo wiatr skutecznie uniemożliwił nam osiągnięcie kosmicznych prędkości. :( No cóż. I tak warto było wjechać na górę, choćby dla samych widoków. :)

Po zjeździe z Hvězdy, jeszcze szybciej zjechaliśmy do Bukovic. Generalnie, przez całą trasę, jechało się tak samo - góra, dół, góra, dół. Więc zaraz za Bukovicami czekał na nas kolejny podjazd, w drodze do Teplic nad Metuji. Tam znów nas wysmażyło i po raz pierwszy podczas wycieczki przemknęła mi przez głowę myśl: "Czy dam radę z dalszą częścią trasy?". Jak szybko o tym pomyślałam, tak jeszcze szybciej przegoniłam z głowy pierdoły o tym, że nie dam rady. Spięłam pośladki, wsunęłam paczkę żelek oraz kolejnego już banana i śmigałam dalej. Ani się obejrzeliśmy, a już pruliśmy w dół do Teplic nad Metuji. Tam bardzo nietowarzyski właściciel jakiejś knajpki dał nam do zrozumienia, że nie jesteśmy mile widziani i nie zjemy u niego frytek, więc hak mu w srak i pojechaliśmy już prosto do Adršpachu.



I tak kolejny obowiązkowy punkt wycieczki został osiągnięty. :)



W fastfoodowym zagłębiu tuż przy wejściu na teren Skalnego Miasteczka, zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Wciągnęliśmy frytki, a potem stworzyłam potrawę dnia: żelki z keczupem i solą. :))))) Żeby było jeszcze bardziej elitarnie, to wcinałam je widelczykiem. :)))



... już Was zemdliło? :) Sprostowanie. Żelki tylko leżały w pojemniku po frytkach i nie mieszałam ich z solą i keczupem. :)

Po odpoczynku ruszyliśmy dalej. Początkowo jechaliśmy w towarzystwie cudnych form skalnych:



Po krótkim, aczkolwiek bardzo sztywnym, asfaltowym podjeździe wbiliśmy się na polne drogi biegnące wokół Adrspasko-Teplickich Skał, żeby w całości je objechać. Od samego początku czekały na nas podjazdy, tym razem terenowe, więc podwójnie męczące:





I kolejny podjazd:



A potem był szybki kamienisty zjazd i .... no co? Nooo??? Taaak, podjazd. :) Tym razem znowu asfaltowy, ale rozciągnięty, którego końcówkę podjeżdżałam o tak:



Potem znowu wbiliśmy się w lekki teren, a w tle zaczęła towarzyszyć nam piękna panorama Karkonoszy:







A z boku towarzyszyły nam skalne urwiska:



Tuż po zaliczeniu łąkowego podjazdu, włączył mi się tryb nieustannego myślenia o porządnym obiedzie (schaboszczaku z masą frytek i surówką). Jechałam i przed oczami miałam tylko talerz sytego jedzonka. Przy życiu trzymała mnie myśl, że jedziemy do Zameczku Bischofstein, gdzie w końcu zatrzymamy się na porządny popas...

Po zjechaniu do Zameczku, w oczekiwaniu na zmniejszenie się kolejki do baru, postanowiliśmy z Łukaszem poczuć się jak dzieci :)))





Po kilkuminutowej frajdzie, doczekaliśmy się swojej kolejki przy barze... Zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię i moje marzenia o schaboszczaku z frytkami prysnęły jak bańka mydlana. :( Serwowali tylko kiełbasę (od razu została mi odradzona przez Ryjka i Feniksa), gulasz i tosty. Z braku laku, jedynie tosty wchodziły w rachubę. Tost, to tost. Teoretycznie wszędzie powinien smakować tak samo. To przekonanie również bardzo szybko zostało zweryfikowane przez życie. :P Tosty okazały się beznadziejne - słabo podgrzane, z czymś co miało tylko kolor żółtego sera oraz jakąś szynką, która nie raziła świeżością. Na szczęście browar był wyśmienity! :) Co nie, chłopaki? :))





Po godzinnej przerwie, trzeba było ruszyć rozleniwione tyłki z miejsca i zabrać się w drogę powrotną do Radkowa. Wpadliśmy jeszcze nad znajdujące się tuż za murem urokliwe jeziorko:



A potem był szybki, serpentynowy, asfaltowy, leśny zjazd do Dolnych Teplic. Dalej gładkimi asfaltami (tak - Czechy zaskoczyły mnie pod tym względem, u mnie w Legnicy nie ma tak dobrych asfaltów, jak u Czechów na wioskach) pognaliśmy w stronę Broumova. Na skrzyżowaniu dróg (prowadzących do Broumova, albo do Pěkova, Ryjek bardzo dokładnie przedstawił mi opcje dalszej drogi powrotnej do Radkowa oraz ewentualnego jej skrócenia. Miałam do wyboru albo podjazdy i zjazdy, albo zjazdy i podjazdy. :))) Te dwie opcje różniło tylko podłoże - teren albo asfalt. O dziwo, pomimo porządnego zmęczenia, wybrałam opcję terenową (i nie żałuję!). Ambicja wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem, bo bardzo chciałam w całości zrealizować zaplanowaną przez Ryjka trasę. Więc wbiliśmy się na leśne dukty i zaczęły się hopki - góra, dół i tak w kółko. A żeby jeszcze bardziej się zmęczyć. :)))

W pewnym momencie Ryjek uświadomił nas, że zajechaliśmy z dupy strony Hvězdę. Nie powiem, ale urosłam na myśl, że jeszcze kilka godzin temu chodziłam po czubkach tych drzew. :) Oczywiście tych na drugim planie. :)



Mniej lub bardziej terenowymi (czytaj: mniej lub bardziej komfortowymi) ścieżkami dojechaliśmy do kolejnego punktu żywieniowego na trasie - Americi. Tam mieliśmy chwilę na wsunięcie kolejnej partii kalorii i podziwienie widoczków:



Po krótkiej przerwie ruszyliśmy już szybko do Radkowa, bo wieczór zbliżał się nieubłaganie, a Ryjek i Feniks musieli jeszcze dojechać do Kłodzka.

I ostatnia fotka z przedostatniego podjazdu na trasie:



Po wyjechaniu z lasów, wbiliśmy się na fajowy, asfaltowy odcinek prowadzący bezpośrednio nad Zalew Radkowski. Ostatni podjazd tuż przy Zalewie, był skopaniem leżącego. :P Tuż przed 20" byliśmy z powrotem przy aucie.

Cóż mogę rzec na koniec? Pozostaje mi tylko po raz kolejny podziękować moim 3 "ochroniarzom" za cudownie spędzony dzień. Oczywiście specjalne fenkiu wery macz dla Ryjka za fantastyczne urozmaicenie trasy. :)

To chyba mój najdłuższy wpis na BS. No ale wycieczka wypas, to i wpis musiał być konkretny. :) Mapkę zakosiłam Ryjkowi. Moja i Łukasza część trasy nie obejmowała dojazdu z Kłodzka do Radkowa.



P.S. Inne spojrzenia na wycieczkę u Ryjka i u Feniksa.

Kategoria 75-100 km


Gross-Rosen

Sobota, 29 marca 2014 • dodano: 29.03.2014 | Komentarze 6

Nad dzisiejszą wycieczką od samego jej początku wisiało jakieś fatum. :/ Zaczęło się od tego, że widząc rano zachmurzone niebo niepotrzebnie ubrałam kurtkę, bo myślałam, że będzie mi chłodno podczas jazdy. Już po przejechaniu kilku km gotowałam się, a przecież czekało na mnie kolejnych kilkadziesiąt km, więc zatrzymałam się i zaczęłam zastanawiać się czy wrócić do domu i zostawić kurtkę w domu. Zamiast szybko podjąć decyzję, to stałam i myślałam: wrócić, nie wrócić, wrócić, nie wrócić. Pozostawię to bez komentarza. W końcu zapadła decyzja. Wracam. Po ponownym wyjściu na dwór, już bez kurtki, było mi o wiele lepiej.

Od kilku dni zapowiadali na dzisiaj przepiękną, słoneczną pogodę z bezchmurnym niebem. Jak przyszło co do czego, to od samego rana niebo było zachmurzone, a widoczność fatalna. I ten wiatr. Mocny. :/

Tak wyglądała dzisiaj słoneczna pogoda z bezchmurnym niebem, wg większości ogólnopolskich prognoz.



Tylko ICM jak zwykle nie mylił się i już od wczoraj podawał, że będzie dosyć spore zachmurzenie. Dobrze, że było w miarę ciepło. Na odcinku od Przybyłowic do Jawora zostałam, po raz pierwszy dzisiaj, zmasakrowana przez paszczowiatr. :( W Jaworze zrobiłam sobie krótki odpoczynek na doładowanie się kaloriami. Dalsza droga była masakrycznie nudna. Wiochy, wiochy i jeszcze raz wiochy. Nawet nie było co fotografować, więc kolejne fotki zrobiłam dopiero w miejscu, które było celem dzisiejszej wycieczki.



Gross-Rosen - były hitlerowski obóz koncentracyjny, istniejący w latach 1940-1945, w którym życie straciło około 40000 osób. Poniżej wrzucę fotki, z opisami co przedstawiają, bez zbędnych komentarzy, bo fakt istnienia kiedyś tak strasznego miejsca należy pozostawić bez komentarza.

Kantyna SS (w dużej części zrekonstruowana), w której mieściła się kuchnia dla SS, stołówka SS oraz kasyno dla załogi.



Brama wejściowa do obozu.







I słynna maksyma, używana przez nazistów w celach propagandowych w programach zwalczania bezrobocia.



Kamieniołom, przy którym więźniowie tracili życie przez katorżniczą pracę.



Brama obozowa widziana od strony obozu.



Plac apelowy.



Kuchnia więźniarska.







Cały kompleks obozowy. Po barakach zostały tylko fundamenty.





Mauzoleum, z widocznym w tle piecem krematoryjnym i wieżą strażniczą.





Obozowe miejsce straceń więźniów, gdzie egzekucje dokonywane były poprzez rozstrzelanie lub podanie zastrzyku z cyjankiem.



Miejsce upamiętniające więźniów.



Krematorium, po którym zostały tylko fundamenty i piec, gdyż sam budynek został zburzony przez załogę SS, wycofującą się z terenu obozu.





Jeden z baraków obozowych został zrekonstruowany.





Wnętrze budynku, które w przyszłości ma zostać zagospodarowane.



Tzw. oświęcimska część obozu. Została tak nazwana, gdyż pierwotnie baraki z tej części były przewidziane dla więźniów ewakuowanych z obozu w Oświęcimiu. Ostatecznie umieszczano w nich więźniów ewakuowanych z różnych obozów.



Widok na pozostałości po barakach obozowych.



Dzwonnica apelowa.



I ostatni rzut okiem na kompleks obozowy.



OGROMNA LEKCJA HISTORII!!!

Po zwiedzeniu obozu zaczęła się moja męka powrotna. W planach miałam powrót przez wiochy, żeby ominąć krajową "3". Początkowo szło mi całkiem dobrze i udawało mi się omijać główne drogi. Niestety w Mściwojowie pogubiłam się. Wpakowałam się na drogę, która kiedyś była szutrówką łączącą pojedyncze zabudowania. W powrocie na zaplanowaną trasę nie pomogła mi ani mapa, ani miejscowi mieszkańcy, bo Ci (jak zawsze) byli najmniej zorientowani na temat miejscowych dróg. Po kilkunastu minutach bezskutecznego poszukiwania drogi do Snowidzy, wkur***** się i postanowiłam zjechać do Jawora i wrócić do Legnicy "trójką". Miałam już dosyć wioskowych, przeważnie dziurawych dróg i zerkania co chwilę na mapę. A krajówką zaczęłam pruć ze średnią 30 km/h i co najważniejsze - wiedziałam jak mam jechać. Na szczęście nie było dzisiaj dużego natężenia ruchu i dało się wytrzymać jazdę na krajówce.

A żeby na koniec wycieczki było mi jeszcze "weselej", to postanowiłam wrócić przez znienawidzony, masakrycznie dziurawy Bartoszów.



I tyle w tym temacie.



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Przybyłowice - Stary Jawor - Jawor - Zębowice - Gniewków - Dzierżków - Kostrza - Gross-Rosen - Rogoźnica - Niedaszów - Mściwojów - Rybno - Grzegorzów - Jawor - Małuszów - Koiszków - Nowa Wieś Legnicka - Legnica - Bartoszów - Legnica

Kategoria 75-100 km


Uczestnicy

Żagań - Bolesławiec

Sobota, 7 września 2013 • dodano: 08.09.2013 | Komentarze 15

Jakiś czasu temu zgadałam się z Morsem, że w ramach uprzejmości odda mi wygrany przez siebie w radiu kask rowerowy. Zaczęły się plany odwiedzin Morsa i dzisiaj w końcu udało się. :) Początkowo planowałam obrócić w obie strony rowerem i wykręcić życiówkę, ale ze względu na chłodne poranki i coraz krótsze dni zrezygnowałam z tego pomysłu, bo wtedy miałabym mało czasu na bycie w gościach. Ostatecznie postanowiłam, że do Morsa pojadę pociągiem, a do Legnicy wrócę na rowerze. Na przekór prognozom co do kierunku i siły wiatru... Z Legnicy wyjechałam o 7:31, w Żaganiu byłam o 8:55. Pod dworcem czekał już na mnie Mors na swoim Huraganie. :) Chwila na przywitanie się i ruszyliśmy w kierunku przerębla. :D Przed dojechaniem na miejsce Mors postanowił pokazać mi żagańskie zabytki.

Najpierw Pałac Lobkowitzów z przełomu XIII i XIV w. Bardzo imponujący.



Tutaj Mors śmiał się ze mnie, że przyprowadził damę do pałacu, a ta zaczęła czyścić łańcuch. :D



Tu pomnik niedźwiedzia Wojtka :)



Dalej miałam okazję zobaczyć dosyć nietypową zabudowę. :O



I najdziwniejsze rondo jakie w życiu widziałam. :D



Ostatnim zabytkowym punktem była wieża widokowa.



Potem pojechaliśmy już bezpośrednio do morsowego przerębla. :) A tam czekało na mnie iście królewskie powitanie - śniadanko, tościki i piwko. :D Był też serek związany z Bożeną... :D



Był też kotek! :D Znaczy się kotka. :) Przeurocza, ale trochę dzika i nieufna wobec obcych. Ale za to jak się popisywała - wszędzie było jej pełno! :)



Po zjedzeniu pysznych tościków, wypiciu piwka na odwagę przed nauką jazdy na mono, nastąpiło oficjalne przekazanie kasku. :) Mors zrobił mi pamiątkową fotkę...



...no i zaczęło się! :D



W końcu udało się!!! Wsiąść i utrzymać równowagę tak, aby chociaż zrobić zdjęcie. :D



Zrobienia zdjęcia bez trzymanki graniczyło z cudem. Cud nie nastąpił. :P Już samo to, że utrzymywałam się na mono było dla mnie wielkim osiągnięciem. :) Mimo wieluuu prób nie udało mi się przejechać nawet metra, a moja nauka jazdy na monocyklu zakończyła się zaraz po tym jak przekonałam się co znaczy stwierdzenie, że "mono niszczy piszczele". Monika kontra nauka jazdy na mono - 0:1. :) Odniesione obrażenia - dwa krwiaki na lewej nodze. :( Mors mówił, że i tak miałam dużo zaparcia i nie poddałam się bez walki. :)

Tu filmik z mojej mega długiej jazdy:


Jakby mało było mi wrażeń, Mors przyprowadził swoje Żyrafiątko żądne ofiar. :O To jest dopiero hardkor! W tym przypadku cudem było samo wsiądnięcie na to cudo, a co dopiero przejechanie na nim jakiegokolwiek dystansu! Z "małą" pomocą Morsa udało mi się wsiąść na Żyrafiątko. :)



A tak kończyły się moje próby ruszenia z miejsca:


Niestety czas mnie naglił i już o 13" musiałam opuścić morsowy przerębel, bo do domu czekała mnie daleka droga. :( Mors był tak miły, że "odwiózł" mnie aż za Szprotawę. Rozstaliśmy się na rozstaju dróg na Leszno i Bolesławiec. Początkowo jazda szła mi dosyć dobrze i płynnie. Jednak z każdą chwilą ciągle wiejący prosto w twarz bardzo mocny wiatr coraz bardziej dawał mi się w znaki. :( Wiało i wiało. Wiatr nawet na chwilę nie odpuszczał! Dodatkowo moje wkurzenie potęgowała masakrycznie nudna droga do Bolesławca. Kilkadziesiąt kilometrów prostego asfaltu! Były wiochy po drodze, ale też proste. Żadnych jakichś urozmaiceń w postaci chociaż zakrętów. Nic. Pomimo tego dzielnie walczyłam w wiatrem i nudną drogą. Walczyłam i walczyłam... Dojechałam do Bolesławca, wymiękłam i wylądowałam na dworcu.



Bardzo chciałam dojechać do Legnicy na rowerze, ale było już grubo po 16", a przez ten okropny wiatr dalsza droga zajęłaby mi co najmniej 3 godziny. Dodatkowo miałam już mało jedzenia i picia, więc wróciłabym mega zmęczona i wkurzona. A ja nie lubię wkurzać się na rowerze, bo jazda ma sprawiać mi przyjemność, a wzbudzać we mnie złość. Czasem trzeba odpuścić i nie dać wygrać ambicji nad zdrowym rozsądkiem, więc do Legnicy elegancko wróciłam sobie pociągiem. :D Pomimo tego, że nie udało mi się wykonać założonego planu, wycieczkę uważam za bardzo udaną i chociażby dla samego poznania Morsa warto było ruszyć się z domu. :) Dostałam też od niego pamiątkę. :D



P.S. Tak powinna wyglądać jazda na zwykłym monocyklu i na Żyrafiątku:



Naprawdę wielki szacun dla Morsa i każdej innej osoby, która nauczyła się jeździć na monocyklach. To nie jest takie proste jakby mogło się wydawać - że wsiadasz i jedziesz. :P

P.S 2 - po inne spostrzeżenia odsyłam do morsowych wpisów :)

wpis nr 1 :D

wpis nr 2 :D

Trasa --> klik

Żagań - Szprotawa - Bolesławiec

Kategoria 75-100 km


Uczestnicy

Wisełka - Międzyzdroje - Świnoujście

Czwartek, 15 sierpnia 2013 • dodano: 19.08.2013 | Komentarze 2

Wszystko zaczęło się od tego, że Ania zaproponowała wyjazd nad morze większą ekipą. Mnie nie trzeba dwa razy powtarzać. :) Zaproponowała też zabranie rowerów. Ekstra! :D Rowery zostały zapakowane na dach...



i razem z Anią i resztą ekipy wyruszyły w sobotę w długą podróż nad morze, a dokładniej mówiąc - do Wisełki. Ja dojechałam nad morze dopiero w środę. W czwartek od rana była przepiękna, słoneczna pogoda, więc razem z Anią, Piotrkiem i Dominikiem ustaliliśmy, że wykorzystamy dzień na jakąś fajową wycieczkę rowerową. Ania zaplanowała trasę (bo kiedyś jeździła już w rejonach Świnoujścia, więc była najbardziej zorientowana w miejscowych szlakach) i po 11" wyruszyliśmy w drogę. Najpierw jakieś 5 km jechaliśmy z Wisełki do Warnowa dziurawym asfaltem. Potem odbiliśmy w prawo w las i zaczął się wypasiony szlak rowerowy - dosyć szeroka ścieżka z domieszką piasku i szyszek. Zapach lasu był cudowny! Okazało się też, że okolice Wisełki są dosyć pagórkowate, bo coraz był podjazd i zjazd. Co prawda nie były to jakieś mega górki, ale można było się trochę zmęczyć. Jeszcze raz powtórzę - szlak rewelacyjny!

Po kilkudziesięciu minutach dojechaliśmy do Międzyzdrojów. Tam mieliśmy chwilę odpoczynku pod apteką, bo Ania musiała zaopatrzyć się w jakieś apteczne fanty. Następnie po przebiciu się przez Międzyzdroje, wjechaliśmy na Międzynarodowy szlak rowerowy R-10. Kolejny rewelacyjny szlak! Jazda lasem - miodzio!



W okolicy Legnicy nie ma takich szlaków, dlatego byłam nim tak bardzo zachwycona. Po kilkudziesięciu minutach jazdy przez las, zrobiliśmy sobie przerwę na jedzonko. Po najedzeniu się ruszyliśmy w dalszą drogę. Po wyjechaniu ze szlaku i chwili jazdy asfaltem, dojechaliśmy do pierwszego punktu naszej wycieczki - latarni morskiej w Świnoujściu (sic! - najwyższej w Polsce, jednej z najwyższych w Europie i najwyższej na świecie latarni wykonanej z cegły; jej wysokość to 64,80 m).







Ania i Dominik nie mieli ochoty wchodzić na jej szczyt, więc zostali na dole i pilnowali rowerów



a ja z Piotrkiem postanowiliśmy wejść na samą górę latarni. W połowie wejścia na górę jest tabliczka informacyjna, że przeszło się już połowę drogi. :P



Nie wiem czy ma ona pocieszać, że pokonało się już połowę wejścia czy dołować, że jeszcze drugie tyle jest do pokonania. :P Mnie zdołowała. :P W końcu udało się pokonać mordercze, kręte schody. :P



Latarnia ma 280 schodów, więc trochę się zdyszałam wchodząc na jej szczyt, ale po chwili widoki z wieży latarni zrekompensowały mi cały wysiłek. :)









W oddali Międzyzdroje.



I widok na Świnoujście.



Niestety nie mieliśmy za dużo czasu na delektowanie się widoczkami, więc szybko pstryknęliśmy sobie z Piotrkiem pamiątkowe fotki...



...i zeszliśmy z powrotem na dół. Piotrek zrobił mi jeszcze fotkę pod latarnią (bez skojarzeń proszę :P).



Potem ruszyliśmy już bezpośrednio do Świnoujścia i dojechaliśmy do przeprawy promowej na drugi brzeg Świnoujścia. Ja oczywiście musiałam zrobić sobie pamiątkową fotkę przed promem. :D



Fajnie to wygląda jak ludzie, auta, motocykle i rowery wytłaczają się z promu. :)



Po chwili sami wbiliśmy się na prom.



Oczywiście na promie natrzaskałam kolejne fotki. :P









Na pewno było widać, że pierwszy raz płynęłam promem, bo latałam jak głupia z aparatem po jego pokładzie. :D Po dopłynięciu na drugi brzeg pojechaliśmy na promenadę, żeby zjeść w końcu coś konkretnego, bo byliśmy już bardzo głodni. Piotrek zamówił sobie pstrąga z ziemniaczkami i surówką. A ja, Ania i Dominik po pizzy. Cała moja!!! :D



Po najedzeniu się ruszyliśmy dalej. Po kilkunastu minutach jazdy bardzo przyjemną asfaltową ścieżką rowerową, biegnącą wzdłuż lasu, wbiliśmy się na kolejny prom, tym razem płynący na Karsibór (wyspę będącą częścią Świnoujścia). Następnie znowu latam jak strzała z aparatem po promie. :D



Po dopłynięciu na Karsibór, Ania zaproponowała pojechanie nad Zalew Szczeciński. Wszyscy zgodziliśmy się na to bez wahania. Ścieżka w większości biegła przez las, równolegle do Kanału Piastowskiego i znów była bardzo przyjemna. W końcu dojechaliśmy nad Zalew, gdzie pstryknęłam mnóstwo zdjęć, bo jest tam bardzo ładnie. Z każdej strony woda! :)









Ania rozkminiła drogę powrotną i po krótkim odpoczynku zaczęliśmy wracać, bo było już grubo po 18", do "domu" daleko, a chcieliśmy zajechać jeszcze do Ostoi Ptaków "Karsiborska Kępa". Ale żeby nie było za nudno...



Na szczęście Piotrek szybko i sprawnie wymienił mi dętkę i mogłam jechać dalej. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do tej całej Ostoi Ptaków.



Ptaki miały nas głęboko w "d" i nie chciały się pokazać, bo nie zobaczyliśmy ani jednego. :( Ale strumyczek był ładny. :)



Przed rozpoczęciem końcowego powrotu do Wisełki, zrobiliśmy sobie jeszcze przerwę pod sklepem, gdzie na swoich właścicieli czekał cierpliwie piesek. :D



Pierwotnie mieliśmy wrócić do Wisełki szlakiem prowadzącym przez las, ale zbliżający się coraz większymi krokami zachód zmusił nas do zdecydowania się na powrót asfaltową krajówką. Na szczęście droga do Międzyzdrojów ma pas awaryjny, więc jazda tą trasą nie jest aż tak bardzo niebezpieczna. Musieliśmy wrzucić ostre tempo, żeby zdążyć z powrotem do Wisełki przed zmrokiem, bo tylko ja i Piotrek mieliśmy lampki. Piotrek wyszedł na czoło, za nim Ania i Dominik. Ja zamykałam pociąg. Do samuśkich Międzyzdrojów gnaliśmy ze średnią 30 km/h. Bardzo lubię jazdę po gładkim asfalcie, więc ten odcinek trasy również bardzo mi się podobał. :)

Po dojechaniu do Międzyzdrojów mieliśmy wrócić do Wisełki leśnym szlakiem prowadzącym do Warnowa, którym jechaliśmy już rano, ale ostatecznie wróciliśmy asfaltem, tuż po 21". Powiem krótko i treściwie na sam koniec - wycieczka była świetna!!! :)

Trasa --> klik

Kategoria 75-100 km


Radogost

Sobota, 20 lipca 2013 • dodano: 20.07.2013 | Komentarze 3

Iza znalazła czas na wyjście na rower, więc postanowiłam zabrać ją na Radogost. Byłam tam nieco ponad miesiąc temu i bardzo mi się spodobało, więc uznałam, że Izie trasa również się spodoba, bo mamy podobne gusta rowerowe, jeśli chodzi o trasy. Droga do Kłonic minęła nam bardzo szybko i nie miałyśmy problemów z dojechaniem na miejsce. Problemy pojawiły się jak zaczęłyśmy iść pieszo pod wieżę. Nie dość, że podejście strome, to do tego trzeba było jeszcze prowadzić rowery. Po chwili obie dyszałyśmy jak po intensywnym biegu. :P I co chwila odpoczynek. :P Iza zaczęła dopytywać się czy ten wysiłek jest warty zobaczenia tej wieży. Mnie wieża się podoba, więc mówiłam jej, że warto trochę się pomęczyć, bo i wieża ładna i widoki z niej rewelacyjne. Po dojściu pod wieżę, Iza po zobaczeniu jej dosadnie wyraziła swoje zdanie na jej temat. :) Potem był wykład na temat tego, że ci co zrobili telewizyjną reklamę Dolnego Śląska ("Nie do opowiedzenia. Do zobaczenia") to w ogóle powinni byli włączyć tę wieżę do reklamy, bo jest taka zajebista. Oczywiście wszystko zostało powiedziane z mega ironią, bo Izie średnio spodobała się wieża. Stwierdziła, że nie zamierza wchodzić na jej szczyt, bo i po co. Dała się jednak namówić, więc przynajmniej miał kto zrobić mi zdjęcie. :)



Na górze Iza zrobiła kolejny wykład na temat średniorewelacyjnych, jak dla niej, widoczków - że czy ze Śnieżki czy z innego wzgórza, to wszędzie są takie same. Nie zna się. :P Mnie widoczki znów bardzo się podobały. :)





Na koniec naszego pobytu na Radogoście zrobiłam jeszcze kilka zdjęć samej wieży,



i zaczęłyśmy wracać, bo musiałyśmy wrócić do Legnicy do 15". Ze wzgórza prawie w całości udało nam się zjechać na rowerach. Fajnie się zjeżdżało. :) Potem dosyć szybkim tempem pojechałyśmy do Siedmicy, a następnie wbiłyśmy się na leśne szutry prowadzące do Myślinowa. Z Myślinowa szybki zjazd do Myśliborza i do Legnicy wróciłyśmy tradycyjną już drogą przez Chełmiec i Męcinkę. Wycieczkę zaliczam do bardzo udanych. :)

Trasa --> klik

Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Męcinka - szutrami do Chełmiec - Myślibórz - mega zarośniętą polną drogą do Paszowic - Kłonice - Radogost - Kłonice - Paszowice - Siedmica - leśną drogą do Myślinowa - Myślibórz - Chełmiec - szutrami do Męcinki - Chroślice - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica

Kategoria 75-100 km