Krótko o mnie:

Więcej o mnie.
Moje maszyny:
Dawno, dawno temu:
- 2025, Wrzesień3 - 0
- 2025, Sierpień9 - 0
- 2025, Lipiec2 - 2
- 2025, Czerwiec11 - 2
- 2025, Maj1 - 0
- 2025, Kwiecień6 - 2
- 2025, Marzec1 - 0
- 2024, Październik3 - 5
- 2024, Wrzesień6 - 0
- 2024, Sierpień4 - 2
- 2024, Lipiec8 - 0
- 2024, Czerwiec4 - 2
- 2024, Maj3 - 0
- 2024, Kwiecień8 - 0
- 2024, Marzec3 - 0
- 2024, Luty2 - 0
- 2023, Listopad3 - 0
- 2023, Wrzesień5 - 2
- 2023, Sierpień8 - 6
- 2023, Lipiec9 - 0
- 2023, Czerwiec6 - 4
- 2023, Maj4 - 4
- 2023, Kwiecień1 - 0
- 2023, Marzec2 - 0
- 2023, Styczeń1 - 0
- 2022, Październik3 - 1
- 2022, Wrzesień2 - 0
- 2022, Sierpień8 - 2
- 2022, Lipiec5 - 6
- 2022, Czerwiec9 - 2
- 2022, Maj3 - 0
- 2022, Kwiecień1 - 0
- 2022, Marzec2 - 0
- 2022, Luty1 - 0
- 2022, Styczeń1 - 3
- 2021, Listopad1 - 0
- 2021, Październik3 - 0
- 2021, Wrzesień3 - 2
- 2021, Sierpień2 - 0
- 2021, Lipiec6 - 0
- 2021, Czerwiec6 - 2
- 2021, Maj7 - 7
- 2021, Kwiecień1 - 0
- 2021, Luty2 - 4
- 2020, Wrzesień2 - 0
- 2020, Sierpień3 - 2
- 2020, Lipiec8 - 5
- 2020, Czerwiec5 - 4
- 2020, Maj1 - 0
- 2020, Marzec2 - 0
- 2019, Wrzesień1 - 2
- 2019, Sierpień5 - 4
- 2019, Lipiec3 - 2
- 2019, Czerwiec3 - 4
- 2019, Maj2 - 8
- 2019, Kwiecień4 - 8
- 2019, Marzec1 - 7
- 2018, Październik2 - 19
- 2018, Wrzesień3 - 6
- 2018, Sierpień3 - 7
- 2018, Lipiec3 - 13
- 2018, Maj2 - 2
- 2018, Kwiecień4 - 11
- 2017, Grudzień1 - 10
- 2017, Październik2 - 7
- 2017, Sierpień3 - 13
- 2017, Lipiec2 - 5
- 2017, Czerwiec3 - 5
- 2017, Maj3 - 10
- 2017, Kwiecień1 - 3
- 2017, Marzec2 - 12
- 2017, Luty1 - 0
- 2017, Styczeń4 - 36
- 2016, Grudzień4 - 47
- 2016, Październik3 - 47
- 2016, Wrzesień11 - 100
- 2016, Sierpień12 - 64
- 2016, Lipiec7 - 66
- 2016, Czerwiec11 - 73
- 2016, Maj16 - 99
- 2016, Kwiecień6 - 54
- 2016, Marzec4 - 19
- 2016, Luty6 - 19
- 2016, Styczeń4 - 50
- 2015, Grudzień6 - 55
- 2015, Listopad4 - 28
- 2015, Październik8 - 27
- 2015, Wrzesień11 - 47
- 2015, Sierpień18 - 58
- 2015, Lipiec16 - 70
- 2015, Czerwiec8 - 24
- 2015, Maj11 - 57
- 2015, Kwiecień12 - 30
- 2015, Marzec9 - 38
- 2015, Luty7 - 58
- 2015, Styczeń2 - 10
- 2014, Grudzień2 - 8
- 2014, Listopad2 - 19
- 2014, Październik7 - 71
- 2014, Wrzesień8 - 61
- 2014, Sierpień8 - 36
- 2014, Lipiec4 - 26
- 2014, Czerwiec9 - 18
- 2014, Maj8 - 18
- 2014, Kwiecień5 - 18
- 2014, Marzec12 - 52
- 2014, Luty4 - 28
- 2014, Styczeń1 - 10
- 2013, Grudzień3 - 16
- 2013, Listopad3 - 80
- 2013, Październik8 - 59
- 2013, Wrzesień7 - 43
- 2013, Sierpień10 - 35
- 2013, Lipiec10 - 39
- 2013, Czerwiec13 - 23
- 2013, Maj8 - 25
- 2013, Kwiecień15 - 10
- 2013, Marzec7 - 2
- 2013, Luty6 - 5
- 2013, Styczeń3 - 0
- 2012, Grudzień3 - 14
- 2012, Listopad1 - 2
- 2012, Sierpień3 - 8
- 2012, Lipiec11 - 0
- 2012, Czerwiec8 - 0
- 2012, Maj5 - 0
- 2012, Kwiecień4 - 0
- 2012, Marzec1 - 0
- 2011, Sierpień2 - 0
- 2011, Czerwiec1 - 0
- 2011, Maj5 - 0
- 2011, Kwiecień2 - 0
- 2010, Czerwiec4 - 0
- 2010, Kwiecień1 - 0
- 2009, Wrzesień3 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
75-100 km
Dystans całkowity: | 4197.88 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 223:56 |
Średnia prędkość: | 18.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.87 km/h |
Suma podjazdów: | 32490 m |
Liczba aktywności: | 49 |
Średnio na aktywność: | 85.67 km i 4h 39m |
Więcej statystyk |
- DST 88.89km
- Czas 06:01
- VAVG 14.77km/h
- VMAX 57.87km/h
- Podjazdy 1900m
- Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
- Aktywność Jazda na rowerze
Broumovsko (szosa 50 zakrętów - Adršpach)
Środa, 21 maja 2014 • dodano: 27.05.2014 | Komentarze 6
"Nachodzą człowieka od czasu do czasu
takie wycieczki, których za nic w świecie nie udaje mu się
poprawnie opisać. Bo i tak jakby się nie nastarał i nie napocił,
to nawet w części nie uda mu się przekazać jak wspaniale się
bawił. I to właśnie był jeden z takich wypadów". Cytat bezczelnie :) zerżnęłam z jednego z wpisów Lei, gdyż idealnie pasuje także do mojego wypadu.
OSTRZEŻENIE!!! Wpis jest dłuuuugi i zawiera mnóstwo zdjęć, także Drogi Czytelniku zarezerwuj sobie dłuższą chwilę na zapoznanie się z nim. :)
Jakiś czas temu Ryjek zaprosił mnie w swoje rejony. Więc jak tylko nadarzyła się okazja do wypadu w góry, decyzja o odwiedzeniu Gór Stołowych zapadła natychmiast. Uwielbiam Góry Stołowe, ale do tej pory zawsze jeździłam tam autem, więc już na samą myśl, że pośmigam sobie w tamtych okolicach rowerem, od kilku dni chodziłam cała podjarana. :)))
Z Legnicy wystartowaliśmy z Łukaszem równiutko o 6" i tuż przed 9" byliśmy w umówionym miejscu spotkania się z Ryjkiem i Feniksem. Nad Zalew Radkowski dojechaliśmy autem, ale może kiedyś uda się strzelić jakąś życiówkę w tamte rejony.
W oczekiwaniu na naszych przewodników, Łukasz złożył rowery i po zjedzeniu drugiego śniadania, byliśmy już gotowi do jazdy.
OSTRZEŻENIE!!! Wpis jest dłuuuugi i zawiera mnóstwo zdjęć, także Drogi Czytelniku zarezerwuj sobie dłuższą chwilę na zapoznanie się z nim. :)
Jakiś czas temu Ryjek zaprosił mnie w swoje rejony. Więc jak tylko nadarzyła się okazja do wypadu w góry, decyzja o odwiedzeniu Gór Stołowych zapadła natychmiast. Uwielbiam Góry Stołowe, ale do tej pory zawsze jeździłam tam autem, więc już na samą myśl, że pośmigam sobie w tamtych okolicach rowerem, od kilku dni chodziłam cała podjarana. :)))
Z Legnicy wystartowaliśmy z Łukaszem równiutko o 6" i tuż przed 9" byliśmy w umówionym miejscu spotkania się z Ryjkiem i Feniksem. Nad Zalew Radkowski dojechaliśmy autem, ale może kiedyś uda się strzelić jakąś życiówkę w tamte rejony.
W oczekiwaniu na naszych przewodników, Łukasz złożył rowery i po zjedzeniu drugiego śniadania, byliśmy już gotowi do jazdy.

Chwilę potem, zgodnie z umówioną godziną spotkania nad Zalew przyjechali z Kłodzka Ryjek i Feniks (chłopaki - wielki plus za punktualność). Nastąpiło oficjalne poznanie się i po strzeleniu pierwszej wspólnej fotki, ruszyliśmy w drogę.

Pierwszym z celów naszej wycieczki było zaliczenie szosy 100 zakrętów, a więc i pierwszego poważnego podjazdu. Z racji tego, że Ryjek zaplanował tuż za Karłowem odbicie z tej drogi, dlatego też z szosy 100 zakrętów, zrobiła się szosa 50 zakrętów. :)

Asfaltowa serpentyna prowadząca pod Szczeliniec Wielki jest bardzo urokliwa - jedzie się przepięknym lasem, a po bokach drogi są ulokowane różne skałki. Cud, miód i orzeszki!!! :)

Po pierwszej sesji, bez dalszych przystanków pojechaliśmy dalej w stronę Karłowa. Gdzieś po drodze Ryjek cyknął najpiękniejszą fotkę tej wycieczki (a na kilkaset zdjęć było z czego wybierać):

No i jest! Pierwszy punkt wypadu zaliczony (w tle Szczelniec Wielki - przypom. red.):

Po sesji po Szczelincem Ryjek zaproponował odwiedzenie dinozaurów, ale nikt się na to nie napalił, więc ruszyliśmy dalej. W Karłowie odbiliśmy w stronę Czech, wbijając się w terenową część wypadu:


Z prawej strony towarzyszył nam Szczelniec Wielki, z lewej - rezerwat Błędnych Skał:

Po kilku minutach jazdy wjechaliśmy na pasterskie łąki, prowadzące do Pasterki. Ten odcinek trasy był jednym z najbardziej urokliwych - przepiękne, soczyście zielone połacie, lekko podmokłe, równiejsze niż niejeden asfalt, z kilkoma fajnymi zjazdami. Tam też zaliczyliśmy pierwszy widoczek na trasie - widoczność była dzisiaj bardzo dobra, dlatego też widać było pasmo Karkonoszy, ze Śnieżką na czele:

I wspomniane łąki pasterskie z innej perspektywy:


Po dojechaniu do schroniska w Pasterce, postanowiliśmy zrobić sobie pierwszy odpoczynek. Ryjek i Feniks zamówili po browarku, ja wciągnęłam frytki. Był też kotek (kotka?). Słodziak niesamowity!!! :) Dawał się miziać po brzuszku bardziej niż niejeden domowy kot:

Moje głaskanie koteczka zakończyło się po 3 sekundach :(

Po chwili znowu wróciła do Łukasza, więc na bank była to kotka :P

Po odpoczynku, czas było ruszyć dalej - do Machovskiego Krzyża. Zaczął się najbardziej terenowy odcinek wycieczki - również przepiękny. Leśny szlak prowadził przez świerkowy las, a przez jego większą część trzeba było walczyć z błotem oraz kamienisto-korzonkowymi przeszkodami:


Ta fajowa część trasy, niestety bardzo szybko się skończyła i ani się obejrzeliśmy, a wylądowaliśmy przy Krzyżu:

Następnie nastąpił kamienisty i bardzo stromy zjazd do Machova:

Po zjeździe Ryjek przyznał się, że trochę obawiał się proponować mi do przejechania ten odcinek (z racji tego, że nie jeżdżę dużo w terenie). Jego obawy były zupełnie niepotrzebne, bo cały leśny odcinek z Pasterki do Machova był fantastyczny. :)
W Machovie mieliśmy krótką chwilę na orzeźwienie się i zaopatrzenie się w wodę:

Jeszcze wspólna fotka i heja dalej w drogę:

W drodze do Suchego Dołu był jeden z najbardziej stromych asfaltowych podjazdów na trasie:

Następnie znów wbiliśmy się w teren. Początkowo były łąki, także z podjazdami:

A następnie kolejne fajowe leśne odcinki, aczkolwiek z dosyć wymagającymi kamienistymi podjazdami:

Po zjeździe do Suchego Dołu była przerwa na doładowanie się kaloriami, z racji zbliżającego się wielkimi krokami stromego podjazdu do Chaty Hvězda:

Postanowiliśmy tam wjechać (właściwie to mnie najbardziej na tym zależało), żeby przy zjeździe spróbować pobić swoje dotychczasowe rekordy prędkości jazdy na rowerze (Feniks i Lea to właśnie tam uzyskali swoje obecne rekordy prędkości, np. Lea pruła tam 78 km/h :O).
No to zaczęliśmy wspinaczkę:


Przystanek w połowie podjazdu na pamiątkową fotkę:

Na Hvězdę wjeżdżaliśmy w samo południe, a było bardzo gorąco (36,4°C), więc wysmażyło nas okrutnie. :(
No i Hvězda zdobyta! :)

A na szczycie czekała na mnie i Łukasza ogromna niespodzianka. Nikt wcześniej nie uprzedził nas, że rozpościerają się stamtąd TAAAAKIE WIDOOOOKIII!!!

Przepiękna panorama na Broumov, Góry Suche oraz Góry Sowie całkowicie zrekompensowała nam trudy podjazdu. Widoczność była dzisiaj rewelacyjna!!!

Po krótkiej sesji zdjęciowej, udaliśmy się do Chaty Hvězda, gdzie siedząc sobie na tarasie i sącząc herbatkę/winko/piwko/soczek można cieszyć oczy widokami.

Za Chatą są skałki, skąd również rozpościerają się cudowne widoki na okolicę:


No i po ogarnięciu wzrokiem panoram, trzeba było ruszyć w dół. Niestety, już w trakcie podjazdu na Hvězdę wiedziałam, że z próby pobicia mojego rekordu prędkości zjazdu będzie jedno wielkie G. :( Wiatr był niestety południowy i dosyć mocny. Udało się osiągnąć "tylko" 57 km/h. Moi "ochroniarze" również nie poszaleli na zjeździe, bo wiatr skutecznie uniemożliwił nam osiągnięcie kosmicznych prędkości. :( No cóż. I tak warto było wjechać na górę, choćby dla samych widoków. :)
Po zjeździe z Hvězdy, jeszcze szybciej zjechaliśmy do Bukovic. Generalnie, przez całą trasę, jechało się tak samo - góra, dół, góra, dół. Więc zaraz za Bukovicami czekał na nas kolejny podjazd, w drodze do Teplic nad Metuji. Tam znów nas wysmażyło i po raz pierwszy podczas wycieczki przemknęła mi przez głowę myśl: "Czy dam radę z dalszą częścią trasy?". Jak szybko o tym pomyślałam, tak jeszcze szybciej przegoniłam z głowy pierdoły o tym, że nie dam rady. Spięłam pośladki, wsunęłam paczkę żelek oraz kolejnego już banana i śmigałam dalej. Ani się obejrzeliśmy, a już pruliśmy w dół do Teplic nad Metuji. Tam bardzo nietowarzyski właściciel jakiejś knajpki dał nam do zrozumienia, że nie jesteśmy mile widziani i nie zjemy u niego frytek, więc hak mu w srak i pojechaliśmy już prosto do Adršpachu.

I tak kolejny obowiązkowy punkt wycieczki został osiągnięty. :)

W fastfoodowym zagłębiu tuż przy wejściu na teren Skalnego Miasteczka, zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Wciągnęliśmy frytki, a potem stworzyłam potrawę dnia: żelki z keczupem i solą. :))))) Żeby było jeszcze bardziej elitarnie, to wcinałam je widelczykiem. :)))

... już Was zemdliło? :) Sprostowanie. Żelki tylko leżały w pojemniku po frytkach i nie mieszałam ich z solą i keczupem. :)
Po odpoczynku ruszyliśmy dalej. Początkowo jechaliśmy w towarzystwie cudnych form skalnych:
Po odpoczynku ruszyliśmy dalej. Początkowo jechaliśmy w towarzystwie cudnych form skalnych:

Po krótkim, aczkolwiek bardzo sztywnym, asfaltowym podjeździe wbiliśmy się na polne drogi biegnące wokół Adrspasko-Teplickich Skał, żeby w całości je objechać. Od samego początku czekały na nas podjazdy, tym razem terenowe, więc podwójnie męczące:


I kolejny podjazd:

A potem był szybki kamienisty zjazd i .... no co? Nooo??? Taaak, podjazd. :) Tym razem znowu asfaltowy, ale rozciągnięty, którego końcówkę podjeżdżałam o tak:

Potem znowu wbiliśmy się w lekki teren, a w tle zaczęła towarzyszyć nam piękna panorama Karkonoszy:



A z boku towarzyszyły nam skalne urwiska:

Tuż po zaliczeniu łąkowego podjazdu, włączył mi się tryb nieustannego myślenia o porządnym obiedzie (schaboszczaku z masą frytek i surówką). Jechałam i przed oczami miałam tylko talerz sytego jedzonka. Przy życiu trzymała mnie myśl, że jedziemy do Zameczku Bischofstein, gdzie w końcu zatrzymamy się na porządny popas...
Po zjechaniu do Zameczku, w oczekiwaniu na zmniejszenie się kolejki do baru, postanowiliśmy z Łukaszem poczuć się jak dzieci :)))

Po zjechaniu do Zameczku, w oczekiwaniu na zmniejszenie się kolejki do baru, postanowiliśmy z Łukaszem poczuć się jak dzieci :)))


Po kilkuminutowej frajdzie, doczekaliśmy się swojej kolejki przy barze... Zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię i moje marzenia o schaboszczaku z frytkami prysnęły jak bańka mydlana. :( Serwowali tylko kiełbasę (od razu została mi odradzona przez Ryjka i Feniksa), gulasz i tosty. Z braku laku, jedynie tosty wchodziły w rachubę. Tost, to tost. Teoretycznie wszędzie powinien smakować tak samo. To przekonanie również bardzo szybko zostało zweryfikowane przez życie. :P Tosty okazały się beznadziejne - słabo podgrzane, z czymś co miało tylko kolor żółtego sera oraz jakąś szynką, która nie raziła świeżością. Na szczęście browar był wyśmienity! :) Co nie, chłopaki? :))


Po godzinnej przerwie, trzeba było ruszyć rozleniwione tyłki z miejsca i zabrać się w drogę powrotną do Radkowa. Wpadliśmy jeszcze nad znajdujące się tuż za murem urokliwe jeziorko:

A potem był szybki, serpentynowy, asfaltowy, leśny zjazd do Dolnych Teplic. Dalej gładkimi asfaltami (tak - Czechy zaskoczyły mnie pod tym względem, u mnie w Legnicy nie ma tak dobrych asfaltów, jak u Czechów na wioskach) pognaliśmy w stronę Broumova. Na skrzyżowaniu dróg (prowadzących do Broumova, albo do Pěkova, Ryjek bardzo dokładnie przedstawił mi opcje dalszej drogi powrotnej do Radkowa oraz ewentualnego jej skrócenia. Miałam do wyboru albo podjazdy i zjazdy, albo zjazdy i podjazdy. :))) Te dwie opcje różniło tylko podłoże - teren albo asfalt. O dziwo, pomimo porządnego zmęczenia, wybrałam opcję terenową (i nie żałuję!). Ambicja wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem, bo bardzo chciałam w całości zrealizować zaplanowaną przez Ryjka trasę. Więc wbiliśmy się na leśne dukty i zaczęły się hopki - góra, dół i tak w kółko. A żeby jeszcze bardziej się zmęczyć. :)))
W pewnym momencie Ryjek uświadomił nas, że zajechaliśmy z dupy strony Hvězdę. Nie powiem, ale urosłam na myśl, że jeszcze kilka godzin temu chodziłam po czubkach tych drzew. :) Oczywiście tych na drugim planie. :)

W pewnym momencie Ryjek uświadomił nas, że zajechaliśmy z dupy strony Hvězdę. Nie powiem, ale urosłam na myśl, że jeszcze kilka godzin temu chodziłam po czubkach tych drzew. :) Oczywiście tych na drugim planie. :)

Mniej lub bardziej terenowymi (czytaj: mniej lub bardziej komfortowymi) ścieżkami dojechaliśmy do kolejnego punktu żywieniowego na trasie - Americi. Tam mieliśmy chwilę na wsunięcie kolejnej partii kalorii i podziwienie widoczków:

Po krótkiej przerwie ruszyliśmy już szybko do Radkowa, bo wieczór zbliżał się nieubłaganie, a Ryjek i Feniks musieli jeszcze dojechać do Kłodzka.
I ostatnia fotka z przedostatniego podjazdu na trasie:
I ostatnia fotka z przedostatniego podjazdu na trasie:

Po wyjechaniu z lasów, wbiliśmy się na fajowy, asfaltowy odcinek prowadzący bezpośrednio nad Zalew Radkowski. Ostatni podjazd tuż przy Zalewie, był skopaniem leżącego. :P Tuż przed 20" byliśmy z powrotem przy aucie.
Cóż mogę rzec na koniec? Pozostaje mi tylko po raz kolejny podziękować moim 3 "ochroniarzom" za cudownie spędzony dzień. Oczywiście specjalne fenkiu wery macz dla Ryjka za fantastyczne urozmaicenie trasy. :)
To chyba mój najdłuższy wpis na BS. No ale wycieczka wypas, to i wpis musiał być konkretny. :) Mapkę zakosiłam Ryjkowi. Moja i Łukasza część trasy nie obejmowała dojazdu z Kłodzka do Radkowa. Cóż mogę rzec na koniec? Pozostaje mi tylko po raz kolejny podziękować moim 3 "ochroniarzom" za cudownie spędzony dzień. Oczywiście specjalne fenkiu wery macz dla Ryjka za fantastyczne urozmaicenie trasy. :)
P.S. Inne spojrzenia na wycieczkę u Ryjka i u Feniksa.
Kategoria 75-100 km
- DST 76.48km
- Czas 03:44
- VAVG 20.49km/h
- Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
- Aktywność Jazda na rowerze
Gross-Rosen
Sobota, 29 marca 2014 • dodano: 29.03.2014 | Komentarze 6
Nad dzisiejszą wycieczką od samego jej początku wisiało jakieś fatum. :/ Zaczęło się od tego, że widząc rano zachmurzone niebo niepotrzebnie ubrałam kurtkę, bo myślałam, że będzie mi chłodno podczas jazdy. Już po przejechaniu kilku km gotowałam się, a przecież czekało na mnie kolejnych kilkadziesiąt km, więc zatrzymałam się i zaczęłam zastanawiać się czy wrócić do domu i zostawić kurtkę w domu. Zamiast szybko podjąć decyzję, to stałam i myślałam: wrócić, nie wrócić, wrócić, nie wrócić. Pozostawię to bez komentarza. W końcu zapadła decyzja. Wracam. Po ponownym wyjściu na dwór, już bez kurtki, było mi o wiele lepiej.
Od kilku dni zapowiadali na dzisiaj przepiękną, słoneczną pogodę z bezchmurnym niebem. Jak przyszło co do czego, to od samego rana niebo było zachmurzone, a widoczność fatalna. I ten wiatr. Mocny. :/
Tak wyglądała dzisiaj słoneczna pogoda z bezchmurnym niebem, wg większości ogólnopolskich prognoz.
Od kilku dni zapowiadali na dzisiaj przepiękną, słoneczną pogodę z bezchmurnym niebem. Jak przyszło co do czego, to od samego rana niebo było zachmurzone, a widoczność fatalna. I ten wiatr. Mocny. :/
Tak wyglądała dzisiaj słoneczna pogoda z bezchmurnym niebem, wg większości ogólnopolskich prognoz.

Tylko ICM jak zwykle nie mylił się i już od wczoraj podawał, że będzie dosyć spore zachmurzenie. Dobrze, że było w miarę ciepło. Na odcinku od Przybyłowic do Jawora zostałam, po raz pierwszy dzisiaj, zmasakrowana przez paszczowiatr. :( W Jaworze zrobiłam sobie krótki odpoczynek na doładowanie się kaloriami. Dalsza droga była masakrycznie nudna. Wiochy, wiochy i jeszcze raz wiochy. Nawet nie było co fotografować, więc kolejne fotki zrobiłam dopiero w miejscu, które było celem dzisiejszej wycieczki.

Gross-Rosen - były hitlerowski obóz koncentracyjny, istniejący w latach 1940-1945, w którym życie straciło około 40000 osób. Poniżej wrzucę fotki, z opisami co przedstawiają, bez zbędnych komentarzy, bo fakt istnienia kiedyś tak strasznego miejsca należy pozostawić bez komentarza.
Kantyna SS (w dużej części zrekonstruowana), w której mieściła się kuchnia dla SS, stołówka SS oraz kasyno dla załogi.
Kantyna SS (w dużej części zrekonstruowana), w której mieściła się kuchnia dla SS, stołówka SS oraz kasyno dla załogi.

Brama wejściowa do obozu.



I słynna maksyma, używana przez nazistów w celach propagandowych w programach zwalczania bezrobocia.

Kamieniołom, przy którym więźniowie tracili życie przez katorżniczą pracę.

Brama obozowa widziana od strony obozu.

Plac apelowy.

Kuchnia więźniarska.



Cały kompleks obozowy. Po barakach zostały tylko fundamenty.


Mauzoleum, z widocznym w tle piecem krematoryjnym i wieżą strażniczą.


Obozowe miejsce straceń więźniów, gdzie egzekucje dokonywane były poprzez rozstrzelanie lub podanie zastrzyku z cyjankiem.

Miejsce upamiętniające więźniów.

Krematorium, po którym zostały tylko fundamenty i piec, gdyż sam budynek został zburzony przez załogę SS, wycofującą się z terenu obozu.


Jeden z baraków obozowych został zrekonstruowany.


Wnętrze budynku, które w przyszłości ma zostać zagospodarowane.

Tzw. oświęcimska część obozu. Została tak nazwana, gdyż pierwotnie baraki z tej części były przewidziane dla więźniów ewakuowanych z obozu w Oświęcimiu. Ostatecznie umieszczano w nich więźniów ewakuowanych z różnych obozów.

Widok na pozostałości po barakach obozowych.

Dzwonnica apelowa.

I ostatni rzut okiem na kompleks obozowy.

OGROMNA LEKCJA HISTORII!!!
Po zwiedzeniu obozu zaczęła się moja męka powrotna. W planach miałam powrót przez wiochy, żeby ominąć krajową "3". Początkowo szło mi całkiem dobrze i udawało mi się omijać główne drogi. Niestety w Mściwojowie pogubiłam się. Wpakowałam się na drogę, która kiedyś była szutrówką łączącą pojedyncze zabudowania. W powrocie na zaplanowaną trasę nie pomogła mi ani mapa, ani miejscowi mieszkańcy, bo Ci (jak zawsze) byli najmniej zorientowani na temat miejscowych dróg. Po kilkunastu minutach bezskutecznego poszukiwania drogi do Snowidzy, wkur***** się i postanowiłam zjechać do Jawora i wrócić do Legnicy "trójką". Miałam już dosyć wioskowych, przeważnie dziurawych dróg i zerkania co chwilę na mapę. A krajówką zaczęłam pruć ze średnią 30 km/h i co najważniejsze - wiedziałam jak mam jechać. Na szczęście nie było dzisiaj dużego natężenia ruchu i dało się wytrzymać jazdę na krajówce.
A żeby na koniec wycieczki było mi jeszcze "weselej", to postanowiłam wrócić przez znienawidzony, masakrycznie dziurawy Bartoszów.

I tyle w tym temacie.
Po zwiedzeniu obozu zaczęła się moja męka powrotna. W planach miałam powrót przez wiochy, żeby ominąć krajową "3". Początkowo szło mi całkiem dobrze i udawało mi się omijać główne drogi. Niestety w Mściwojowie pogubiłam się. Wpakowałam się na drogę, która kiedyś była szutrówką łączącą pojedyncze zabudowania. W powrocie na zaplanowaną trasę nie pomogła mi ani mapa, ani miejscowi mieszkańcy, bo Ci (jak zawsze) byli najmniej zorientowani na temat miejscowych dróg. Po kilkunastu minutach bezskutecznego poszukiwania drogi do Snowidzy, wkur***** się i postanowiłam zjechać do Jawora i wrócić do Legnicy "trójką". Miałam już dosyć wioskowych, przeważnie dziurawych dróg i zerkania co chwilę na mapę. A krajówką zaczęłam pruć ze średnią 30 km/h i co najważniejsze - wiedziałam jak mam jechać. Na szczęście nie było dzisiaj dużego natężenia ruchu i dało się wytrzymać jazdę na krajówce.
A żeby na koniec wycieczki było mi jeszcze "weselej", to postanowiłam wrócić przez znienawidzony, masakrycznie dziurawy Bartoszów.

I tyle w tym temacie.
Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Przybyłowice - Stary Jawor - Jawor - Zębowice - Gniewków - Dzierżków - Kostrza - Gross-Rosen - Rogoźnica - Niedaszów - Mściwojów - Rybno - Grzegorzów - Jawor - Małuszów - Koiszków - Nowa Wieś Legnicka - Legnica - Bartoszów - Legnica
Kategoria 75-100 km
- DST 80.70km
- Czas 04:02
- VAVG 20.01km/h
- Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
- Aktywność Jazda na rowerze
Żagań - Bolesławiec
Sobota, 7 września 2013 • dodano: 08.09.2013 | Komentarze 15
Jakiś czasu temu zgadałam się z Morsem, że w ramach uprzejmości odda mi wygrany przez siebie w radiu kask rowerowy. Zaczęły się plany odwiedzin Morsa i dzisiaj w końcu udało się. :) Początkowo planowałam obrócić w obie strony rowerem i wykręcić życiówkę, ale ze względu na chłodne poranki i coraz krótsze dni zrezygnowałam z tego pomysłu, bo wtedy miałabym mało czasu na bycie w gościach. Ostatecznie postanowiłam, że do Morsa pojadę pociągiem, a do Legnicy wrócę na rowerze. Na przekór prognozom co do kierunku i siły wiatru... Z Legnicy wyjechałam o 7:31, w Żaganiu byłam o 8:55. Pod dworcem czekał już na mnie Mors na swoim Huraganie. :) Chwila na przywitanie się i ruszyliśmy w kierunku przerębla. :D Przed dojechaniem na miejsce Mors postanowił pokazać mi żagańskie zabytki.
Najpierw Pałac Lobkowitzów z przełomu XIII i XIV w. Bardzo imponujący.

Tutaj Mors śmiał się ze mnie, że przyprowadził damę do pałacu, a ta zaczęła czyścić łańcuch. :D

Tu pomnik niedźwiedzia Wojtka :)

Dalej miałam okazję zobaczyć dosyć nietypową zabudowę. :O

I najdziwniejsze rondo jakie w życiu widziałam. :D

Ostatnim zabytkowym punktem była wieża widokowa.

Potem pojechaliśmy już bezpośrednio do morsowego przerębla. :) A tam czekało na mnie iście królewskie powitanie - śniadanko, tościki i piwko. :D Był też serek związany z Bożeną... :D

Był też kotek! :D Znaczy się kotka. :) Przeurocza, ale trochę dzika i nieufna wobec obcych. Ale za to jak się popisywała - wszędzie było jej pełno! :)

Po zjedzeniu pysznych tościków, wypiciu piwka na odwagę przed nauką jazdy na mono, nastąpiło oficjalne przekazanie kasku. :) Mors zrobił mi pamiątkową fotkę...

...no i zaczęło się! :D

W końcu udało się!!! Wsiąść i utrzymać równowagę tak, aby chociaż zrobić zdjęcie. :D

Zrobienia zdjęcia bez trzymanki graniczyło z cudem. Cud nie nastąpił. :P Już samo to, że utrzymywałam się na mono było dla mnie wielkim osiągnięciem. :) Mimo wieluuu prób nie udało mi się przejechać nawet metra, a moja nauka jazdy na monocyklu zakończyła się zaraz po tym jak przekonałam się co znaczy stwierdzenie, że "mono niszczy piszczele". Monika kontra nauka jazdy na mono - 0:1. :) Odniesione obrażenia - dwa krwiaki na lewej nodze. :( Mors mówił, że i tak miałam dużo zaparcia i nie poddałam się bez walki. :)
Tu filmik z mojej mega długiej jazdy:
Jakby mało było mi wrażeń, Mors przyprowadził swoje Żyrafiątko żądne ofiar. :O To jest dopiero hardkor! W tym przypadku cudem było samo wsiądnięcie na to cudo, a co dopiero przejechanie na nim jakiegokolwiek dystansu! Z "małą" pomocą Morsa udało mi się wsiąść na Żyrafiątko. :)

A tak kończyły się moje próby ruszenia z miejsca:
Niestety czas mnie naglił i już o 13" musiałam opuścić morsowy przerębel, bo do domu czekała mnie daleka droga. :( Mors był tak miły, że "odwiózł" mnie aż za Szprotawę. Rozstaliśmy się na rozstaju dróg na Leszno i Bolesławiec. Początkowo jazda szła mi dosyć dobrze i płynnie. Jednak z każdą chwilą ciągle wiejący prosto w twarz bardzo mocny wiatr coraz bardziej dawał mi się w znaki. :( Wiało i wiało. Wiatr nawet na chwilę nie odpuszczał! Dodatkowo moje wkurzenie potęgowała masakrycznie nudna droga do Bolesławca. Kilkadziesiąt kilometrów prostego asfaltu! Były wiochy po drodze, ale też proste. Żadnych jakichś urozmaiceń w postaci chociaż zakrętów. Nic. Pomimo tego dzielnie walczyłam w wiatrem i nudną drogą. Walczyłam i walczyłam... Dojechałam do Bolesławca, wymiękłam i wylądowałam na dworcu.

Bardzo chciałam dojechać do Legnicy na rowerze, ale było już grubo po 16", a przez ten okropny wiatr dalsza droga zajęłaby mi co najmniej 3 godziny. Dodatkowo miałam już mało jedzenia i picia, więc wróciłabym mega zmęczona i wkurzona. A ja nie lubię wkurzać się na rowerze, bo jazda ma sprawiać mi przyjemność, a wzbudzać we mnie złość. Czasem trzeba odpuścić i nie dać wygrać ambicji nad zdrowym rozsądkiem, więc do Legnicy elegancko wróciłam sobie pociągiem. :D Pomimo tego, że nie udało mi się wykonać założonego planu, wycieczkę uważam za bardzo udaną i chociażby dla samego poznania Morsa warto było ruszyć się z domu. :) Dostałam też od niego pamiątkę. :D

P.S. Tak powinna wyglądać jazda na zwykłym monocyklu i na Żyrafiątku:
Naprawdę wielki szacun dla Morsa i każdej innej osoby, która nauczyła się jeździć na monocyklach. To nie jest takie proste jakby mogło się wydawać - że wsiadasz i jedziesz. :P
P.S 2 - po inne spostrzeżenia odsyłam do morsowych wpisów :)
wpis nr 1 :D
wpis nr 2 :D
Trasa --> klik
Żagań - Szprotawa - Bolesławiec
Najpierw Pałac Lobkowitzów z przełomu XIII i XIV w. Bardzo imponujący.

Tutaj Mors śmiał się ze mnie, że przyprowadził damę do pałacu, a ta zaczęła czyścić łańcuch. :D

Tu pomnik niedźwiedzia Wojtka :)

Dalej miałam okazję zobaczyć dosyć nietypową zabudowę. :O

I najdziwniejsze rondo jakie w życiu widziałam. :D

Ostatnim zabytkowym punktem była wieża widokowa.

Potem pojechaliśmy już bezpośrednio do morsowego przerębla. :) A tam czekało na mnie iście królewskie powitanie - śniadanko, tościki i piwko. :D Był też serek związany z Bożeną... :D

Był też kotek! :D Znaczy się kotka. :) Przeurocza, ale trochę dzika i nieufna wobec obcych. Ale za to jak się popisywała - wszędzie było jej pełno! :)

Po zjedzeniu pysznych tościków, wypiciu piwka na odwagę przed nauką jazdy na mono, nastąpiło oficjalne przekazanie kasku. :) Mors zrobił mi pamiątkową fotkę...

...no i zaczęło się! :D

W końcu udało się!!! Wsiąść i utrzymać równowagę tak, aby chociaż zrobić zdjęcie. :D

Zrobienia zdjęcia bez trzymanki graniczyło z cudem. Cud nie nastąpił. :P Już samo to, że utrzymywałam się na mono było dla mnie wielkim osiągnięciem. :) Mimo wieluuu prób nie udało mi się przejechać nawet metra, a moja nauka jazdy na monocyklu zakończyła się zaraz po tym jak przekonałam się co znaczy stwierdzenie, że "mono niszczy piszczele". Monika kontra nauka jazdy na mono - 0:1. :) Odniesione obrażenia - dwa krwiaki na lewej nodze. :( Mors mówił, że i tak miałam dużo zaparcia i nie poddałam się bez walki. :)
Tu filmik z mojej mega długiej jazdy:
Jakby mało było mi wrażeń, Mors przyprowadził swoje Żyrafiątko żądne ofiar. :O To jest dopiero hardkor! W tym przypadku cudem było samo wsiądnięcie na to cudo, a co dopiero przejechanie na nim jakiegokolwiek dystansu! Z "małą" pomocą Morsa udało mi się wsiąść na Żyrafiątko. :)

A tak kończyły się moje próby ruszenia z miejsca:
Niestety czas mnie naglił i już o 13" musiałam opuścić morsowy przerębel, bo do domu czekała mnie daleka droga. :( Mors był tak miły, że "odwiózł" mnie aż za Szprotawę. Rozstaliśmy się na rozstaju dróg na Leszno i Bolesławiec. Początkowo jazda szła mi dosyć dobrze i płynnie. Jednak z każdą chwilą ciągle wiejący prosto w twarz bardzo mocny wiatr coraz bardziej dawał mi się w znaki. :( Wiało i wiało. Wiatr nawet na chwilę nie odpuszczał! Dodatkowo moje wkurzenie potęgowała masakrycznie nudna droga do Bolesławca. Kilkadziesiąt kilometrów prostego asfaltu! Były wiochy po drodze, ale też proste. Żadnych jakichś urozmaiceń w postaci chociaż zakrętów. Nic. Pomimo tego dzielnie walczyłam w wiatrem i nudną drogą. Walczyłam i walczyłam... Dojechałam do Bolesławca, wymiękłam i wylądowałam na dworcu.

Bardzo chciałam dojechać do Legnicy na rowerze, ale było już grubo po 16", a przez ten okropny wiatr dalsza droga zajęłaby mi co najmniej 3 godziny. Dodatkowo miałam już mało jedzenia i picia, więc wróciłabym mega zmęczona i wkurzona. A ja nie lubię wkurzać się na rowerze, bo jazda ma sprawiać mi przyjemność, a wzbudzać we mnie złość. Czasem trzeba odpuścić i nie dać wygrać ambicji nad zdrowym rozsądkiem, więc do Legnicy elegancko wróciłam sobie pociągiem. :D Pomimo tego, że nie udało mi się wykonać założonego planu, wycieczkę uważam za bardzo udaną i chociażby dla samego poznania Morsa warto było ruszyć się z domu. :) Dostałam też od niego pamiątkę. :D

P.S. Tak powinna wyglądać jazda na zwykłym monocyklu i na Żyrafiątku:
Naprawdę wielki szacun dla Morsa i każdej innej osoby, która nauczyła się jeździć na monocyklach. To nie jest takie proste jakby mogło się wydawać - że wsiadasz i jedziesz. :P
P.S 2 - po inne spostrzeżenia odsyłam do morsowych wpisów :)
wpis nr 1 :D
wpis nr 2 :D
Trasa --> klik
Żagań - Szprotawa - Bolesławiec
Kategoria 75-100 km
- DST 91.59km
- Czas 05:11
- VAVG 17.67km/h
- VMAX 44.69km/h
- Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
- Aktywność Jazda na rowerze
Wisełka - Międzyzdroje - Świnoujście
Czwartek, 15 sierpnia 2013 • dodano: 19.08.2013 | Komentarze 2
Wszystko zaczęło się od tego, że Ania zaproponowała wyjazd
nad morze większą ekipą. Mnie nie trzeba dwa razy powtarzać. :) Zaproponowała
też zabranie rowerów. Ekstra! :D Rowery zostały zapakowane na dach...

i razem z Anią i resztą ekipy wyruszyły w sobotę w długą podróż nad morze, a dokładniej mówiąc - do Wisełki. Ja dojechałam nad morze dopiero w środę. W czwartek od rana była przepiękna, słoneczna pogoda, więc razem z Anią, Piotrkiem i Dominikiem ustaliliśmy, że wykorzystamy dzień na jakąś fajową wycieczkę rowerową. Ania zaplanowała trasę (bo kiedyś jeździła już w rejonach Świnoujścia, więc była najbardziej zorientowana w miejscowych szlakach) i po 11" wyruszyliśmy w drogę. Najpierw jakieś 5 km jechaliśmy z Wisełki do Warnowa dziurawym asfaltem. Potem odbiliśmy w prawo w las i zaczął się wypasiony szlak rowerowy - dosyć szeroka ścieżka z domieszką piasku i szyszek. Zapach lasu był cudowny! Okazało się też, że okolice Wisełki są dosyć pagórkowate, bo coraz był podjazd i zjazd. Co prawda nie były to jakieś mega górki, ale można było się trochę zmęczyć. Jeszcze raz powtórzę - szlak rewelacyjny!
Po kilkudziesięciu minutach dojechaliśmy do Międzyzdrojów. Tam mieliśmy chwilę odpoczynku pod apteką, bo Ania musiała zaopatrzyć się w jakieś apteczne fanty. Następnie po przebiciu się przez Międzyzdroje, wjechaliśmy na Międzynarodowy szlak rowerowy R-10. Kolejny rewelacyjny szlak! Jazda lasem - miodzio!

W okolicy Legnicy nie ma takich szlaków, dlatego byłam nim tak bardzo zachwycona. Po kilkudziesięciu minutach jazdy przez las, zrobiliśmy sobie przerwę na jedzonko. Po najedzeniu się ruszyliśmy w dalszą drogę. Po wyjechaniu ze szlaku i chwili jazdy asfaltem, dojechaliśmy do pierwszego punktu naszej wycieczki - latarni morskiej w Świnoujściu (sic! - najwyższej w Polsce, jednej z najwyższych w Europie i najwyższej na świecie latarni wykonanej z cegły; jej wysokość to 64,80 m).



Ania i Dominik nie mieli ochoty wchodzić na jej szczyt, więc zostali na dole i pilnowali rowerów

a ja z Piotrkiem postanowiliśmy wejść na samą górę latarni. W połowie wejścia na górę jest tabliczka informacyjna, że przeszło się już połowę drogi. :P

Nie wiem czy ma ona pocieszać, że pokonało się już połowę wejścia czy dołować, że jeszcze drugie tyle jest do pokonania. :P Mnie zdołowała. :P W końcu udało się pokonać mordercze, kręte schody. :P

Latarnia ma 280 schodów, więc trochę się zdyszałam wchodząc na jej szczyt, ale po chwili widoki z wieży latarni zrekompensowały mi cały wysiłek. :)




W oddali Międzyzdroje.

I widok na Świnoujście.

Niestety nie mieliśmy za dużo czasu na delektowanie się widoczkami, więc szybko pstryknęliśmy sobie z Piotrkiem pamiątkowe fotki...

...i zeszliśmy z powrotem na dół. Piotrek zrobił mi jeszcze fotkę pod latarnią (bez skojarzeń proszę :P).

Potem ruszyliśmy już bezpośrednio do Świnoujścia i dojechaliśmy do przeprawy promowej na drugi brzeg Świnoujścia. Ja oczywiście musiałam zrobić sobie pamiątkową fotkę przed promem. :D

Fajnie to wygląda jak ludzie, auta, motocykle i rowery wytłaczają się z promu. :)

Po chwili sami wbiliśmy się na prom.

Oczywiście na promie natrzaskałam kolejne fotki. :P




Na pewno było widać, że pierwszy raz płynęłam promem, bo latałam jak głupia z aparatem po jego pokładzie. :D Po dopłynięciu na drugi brzeg pojechaliśmy na promenadę, żeby zjeść w końcu coś konkretnego, bo byliśmy już bardzo głodni. Piotrek zamówił sobie pstrąga z ziemniaczkami i surówką. A ja, Ania i Dominik po pizzy. Cała moja!!! :D

Po najedzeniu się ruszyliśmy dalej. Po kilkunastu minutach jazdy bardzo przyjemną asfaltową ścieżką rowerową, biegnącą wzdłuż lasu, wbiliśmy się na kolejny prom, tym razem płynący na Karsibór (wyspę będącą częścią Świnoujścia). Następnie znowu latam jak strzała z aparatem po promie. :D

Po dopłynięciu na Karsibór, Ania zaproponowała pojechanie nad Zalew Szczeciński. Wszyscy zgodziliśmy się na to bez wahania. Ścieżka w większości biegła przez las, równolegle do Kanału Piastowskiego i znów była bardzo przyjemna. W końcu dojechaliśmy nad Zalew, gdzie pstryknęłam mnóstwo zdjęć, bo jest tam bardzo ładnie. Z każdej strony woda! :)




Ania rozkminiła drogę powrotną i po krótkim odpoczynku zaczęliśmy wracać, bo było już grubo po 18", do "domu" daleko, a chcieliśmy zajechać jeszcze do Ostoi Ptaków "Karsiborska Kępa". Ale żeby nie było za nudno...

Na szczęście Piotrek szybko i sprawnie wymienił mi dętkę i mogłam jechać dalej. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do tej całej Ostoi Ptaków.

Ptaki miały nas głęboko w "d" i nie chciały się pokazać, bo nie zobaczyliśmy ani jednego. :( Ale strumyczek był ładny. :)

Przed rozpoczęciem końcowego powrotu do Wisełki, zrobiliśmy sobie jeszcze przerwę pod sklepem, gdzie na swoich właścicieli czekał cierpliwie piesek. :D

Pierwotnie mieliśmy wrócić do Wisełki szlakiem prowadzącym przez las, ale zbliżający się coraz większymi krokami zachód zmusił nas do zdecydowania się na powrót asfaltową krajówką. Na szczęście droga do Międzyzdrojów ma pas awaryjny, więc jazda tą trasą nie jest aż tak bardzo niebezpieczna. Musieliśmy wrzucić ostre tempo, żeby zdążyć z powrotem do Wisełki przed zmrokiem, bo tylko ja i Piotrek mieliśmy lampki. Piotrek wyszedł na czoło, za nim Ania i Dominik. Ja zamykałam pociąg. Do samuśkich Międzyzdrojów gnaliśmy ze średnią 30 km/h. Bardzo lubię jazdę po gładkim asfalcie, więc ten odcinek trasy również bardzo mi się podobał. :)
Po dojechaniu do Międzyzdrojów mieliśmy wrócić do Wisełki leśnym szlakiem prowadzącym do Warnowa, którym jechaliśmy już rano, ale ostatecznie wróciliśmy asfaltem, tuż po 21". Powiem krótko i treściwie na sam koniec - wycieczka była świetna!!! :)
Trasa --> klik

i razem z Anią i resztą ekipy wyruszyły w sobotę w długą podróż nad morze, a dokładniej mówiąc - do Wisełki. Ja dojechałam nad morze dopiero w środę. W czwartek od rana była przepiękna, słoneczna pogoda, więc razem z Anią, Piotrkiem i Dominikiem ustaliliśmy, że wykorzystamy dzień na jakąś fajową wycieczkę rowerową. Ania zaplanowała trasę (bo kiedyś jeździła już w rejonach Świnoujścia, więc była najbardziej zorientowana w miejscowych szlakach) i po 11" wyruszyliśmy w drogę. Najpierw jakieś 5 km jechaliśmy z Wisełki do Warnowa dziurawym asfaltem. Potem odbiliśmy w prawo w las i zaczął się wypasiony szlak rowerowy - dosyć szeroka ścieżka z domieszką piasku i szyszek. Zapach lasu był cudowny! Okazało się też, że okolice Wisełki są dosyć pagórkowate, bo coraz był podjazd i zjazd. Co prawda nie były to jakieś mega górki, ale można było się trochę zmęczyć. Jeszcze raz powtórzę - szlak rewelacyjny!
Po kilkudziesięciu minutach dojechaliśmy do Międzyzdrojów. Tam mieliśmy chwilę odpoczynku pod apteką, bo Ania musiała zaopatrzyć się w jakieś apteczne fanty. Następnie po przebiciu się przez Międzyzdroje, wjechaliśmy na Międzynarodowy szlak rowerowy R-10. Kolejny rewelacyjny szlak! Jazda lasem - miodzio!

W okolicy Legnicy nie ma takich szlaków, dlatego byłam nim tak bardzo zachwycona. Po kilkudziesięciu minutach jazdy przez las, zrobiliśmy sobie przerwę na jedzonko. Po najedzeniu się ruszyliśmy w dalszą drogę. Po wyjechaniu ze szlaku i chwili jazdy asfaltem, dojechaliśmy do pierwszego punktu naszej wycieczki - latarni morskiej w Świnoujściu (sic! - najwyższej w Polsce, jednej z najwyższych w Europie i najwyższej na świecie latarni wykonanej z cegły; jej wysokość to 64,80 m).



Ania i Dominik nie mieli ochoty wchodzić na jej szczyt, więc zostali na dole i pilnowali rowerów

a ja z Piotrkiem postanowiliśmy wejść na samą górę latarni. W połowie wejścia na górę jest tabliczka informacyjna, że przeszło się już połowę drogi. :P

Nie wiem czy ma ona pocieszać, że pokonało się już połowę wejścia czy dołować, że jeszcze drugie tyle jest do pokonania. :P Mnie zdołowała. :P W końcu udało się pokonać mordercze, kręte schody. :P

Latarnia ma 280 schodów, więc trochę się zdyszałam wchodząc na jej szczyt, ale po chwili widoki z wieży latarni zrekompensowały mi cały wysiłek. :)




W oddali Międzyzdroje.

I widok na Świnoujście.

Niestety nie mieliśmy za dużo czasu na delektowanie się widoczkami, więc szybko pstryknęliśmy sobie z Piotrkiem pamiątkowe fotki...

...i zeszliśmy z powrotem na dół. Piotrek zrobił mi jeszcze fotkę pod latarnią (bez skojarzeń proszę :P).

Potem ruszyliśmy już bezpośrednio do Świnoujścia i dojechaliśmy do przeprawy promowej na drugi brzeg Świnoujścia. Ja oczywiście musiałam zrobić sobie pamiątkową fotkę przed promem. :D

Fajnie to wygląda jak ludzie, auta, motocykle i rowery wytłaczają się z promu. :)

Po chwili sami wbiliśmy się na prom.

Oczywiście na promie natrzaskałam kolejne fotki. :P




Na pewno było widać, że pierwszy raz płynęłam promem, bo latałam jak głupia z aparatem po jego pokładzie. :D Po dopłynięciu na drugi brzeg pojechaliśmy na promenadę, żeby zjeść w końcu coś konkretnego, bo byliśmy już bardzo głodni. Piotrek zamówił sobie pstrąga z ziemniaczkami i surówką. A ja, Ania i Dominik po pizzy. Cała moja!!! :D

Po najedzeniu się ruszyliśmy dalej. Po kilkunastu minutach jazdy bardzo przyjemną asfaltową ścieżką rowerową, biegnącą wzdłuż lasu, wbiliśmy się na kolejny prom, tym razem płynący na Karsibór (wyspę będącą częścią Świnoujścia). Następnie znowu latam jak strzała z aparatem po promie. :D

Po dopłynięciu na Karsibór, Ania zaproponowała pojechanie nad Zalew Szczeciński. Wszyscy zgodziliśmy się na to bez wahania. Ścieżka w większości biegła przez las, równolegle do Kanału Piastowskiego i znów była bardzo przyjemna. W końcu dojechaliśmy nad Zalew, gdzie pstryknęłam mnóstwo zdjęć, bo jest tam bardzo ładnie. Z każdej strony woda! :)




Ania rozkminiła drogę powrotną i po krótkim odpoczynku zaczęliśmy wracać, bo było już grubo po 18", do "domu" daleko, a chcieliśmy zajechać jeszcze do Ostoi Ptaków "Karsiborska Kępa". Ale żeby nie było za nudno...

Na szczęście Piotrek szybko i sprawnie wymienił mi dętkę i mogłam jechać dalej. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do tej całej Ostoi Ptaków.

Ptaki miały nas głęboko w "d" i nie chciały się pokazać, bo nie zobaczyliśmy ani jednego. :( Ale strumyczek był ładny. :)

Przed rozpoczęciem końcowego powrotu do Wisełki, zrobiliśmy sobie jeszcze przerwę pod sklepem, gdzie na swoich właścicieli czekał cierpliwie piesek. :D

Pierwotnie mieliśmy wrócić do Wisełki szlakiem prowadzącym przez las, ale zbliżający się coraz większymi krokami zachód zmusił nas do zdecydowania się na powrót asfaltową krajówką. Na szczęście droga do Międzyzdrojów ma pas awaryjny, więc jazda tą trasą nie jest aż tak bardzo niebezpieczna. Musieliśmy wrzucić ostre tempo, żeby zdążyć z powrotem do Wisełki przed zmrokiem, bo tylko ja i Piotrek mieliśmy lampki. Piotrek wyszedł na czoło, za nim Ania i Dominik. Ja zamykałam pociąg. Do samuśkich Międzyzdrojów gnaliśmy ze średnią 30 km/h. Bardzo lubię jazdę po gładkim asfalcie, więc ten odcinek trasy również bardzo mi się podobał. :)
Po dojechaniu do Międzyzdrojów mieliśmy wrócić do Wisełki leśnym szlakiem prowadzącym do Warnowa, którym jechaliśmy już rano, ale ostatecznie wróciliśmy asfaltem, tuż po 21". Powiem krótko i treściwie na sam koniec - wycieczka była świetna!!! :)
Trasa --> klik
Kategoria 75-100 km
- DST 78.27km
- Czas 04:29
- VAVG 17.46km/h
- VMAX 52.40km/h
- Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
- Aktywność Jazda na rowerze
Radogost
Sobota, 20 lipca 2013 • dodano: 20.07.2013 | Komentarze 3
Iza znalazła czas na wyjście na rower, więc postanowiłam zabrać ją na Radogost. Byłam tam nieco ponad miesiąc temu i bardzo mi się spodobało, więc uznałam, że Izie trasa również się spodoba, bo mamy podobne gusta rowerowe, jeśli chodzi o trasy. Droga do Kłonic minęła nam bardzo szybko i nie miałyśmy problemów z dojechaniem na miejsce. Problemy pojawiły się jak zaczęłyśmy iść pieszo pod wieżę. Nie dość, że podejście strome, to do tego trzeba było jeszcze prowadzić rowery. Po chwili obie dyszałyśmy jak po intensywnym biegu. :P I co chwila odpoczynek. :P Iza zaczęła dopytywać się czy ten wysiłek jest warty zobaczenia tej wieży. Mnie wieża się podoba, więc mówiłam jej, że warto trochę się pomęczyć, bo i wieża ładna i widoki z niej rewelacyjne. Po dojściu pod wieżę, Iza po zobaczeniu jej dosadnie wyraziła swoje zdanie na jej temat. :) Potem był wykład na temat tego, że ci co zrobili telewizyjną reklamę Dolnego Śląska ("Nie do opowiedzenia. Do zobaczenia") to w ogóle powinni byli włączyć tę wieżę do reklamy, bo jest taka zajebista. Oczywiście wszystko zostało powiedziane z mega ironią, bo Izie średnio spodobała się wieża. Stwierdziła, że nie zamierza wchodzić na jej szczyt, bo i po co. Dała się jednak namówić, więc przynajmniej miał kto zrobić mi zdjęcie. :)

Na górze Iza zrobiła kolejny wykład na temat średniorewelacyjnych, jak dla niej, widoczków - że czy ze Śnieżki czy z innego wzgórza, to wszędzie są takie same. Nie zna się. :P Mnie widoczki znów bardzo się podobały. :)


Na koniec naszego pobytu na Radogoście zrobiłam jeszcze kilka zdjęć samej wieży,

i zaczęłyśmy wracać, bo musiałyśmy wrócić do Legnicy do 15". Ze wzgórza prawie w całości udało nam się zjechać na rowerach. Fajnie się zjeżdżało. :) Potem dosyć szybkim tempem pojechałyśmy do Siedmicy, a następnie wbiłyśmy się na leśne szutry prowadzące do Myślinowa. Z Myślinowa szybki zjazd do Myśliborza i do Legnicy wróciłyśmy tradycyjną już drogą przez Chełmiec i Męcinkę. Wycieczkę zaliczam do bardzo udanych. :)
Trasa --> klik
Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Męcinka - szutrami do Chełmiec - Myślibórz - mega zarośniętą polną drogą do Paszowic - Kłonice - Radogost - Kłonice - Paszowice - Siedmica - leśną drogą do Myślinowa - Myślibórz - Chełmiec - szutrami do Męcinki - Chroślice - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica
Trasa --> klik
Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Męcinka - szutrami do Chełmiec - Myślibórz - mega zarośniętą polną drogą do Paszowic - Kłonice - Radogost - Kłonice - Paszowice - Siedmica - leśną drogą do Myślinowa - Myślibórz - Chełmiec - szutrami do Męcinki - Chroślice - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica
Kategoria 75-100 km
- DST 81.30km
- Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
- Aktywność Jazda na rowerze
Wilcza Góra - Biegoszów - Pomocne
Niedziela, 14 lipca 2013 • dodano: 14.07.2013 | Komentarze 2
Po leniwym tygodniu, dzisiaj trzeba było w końcu gdzieś się ruszyć. Na wycieczkę wybrałam się razem z Izą i Mariuszem. Dosyć sprawnie udało nam się dojechać aż pod Wilczą Górę.

W Nowym Kościele zrobiliśmy sobie przerwę na jedzonko nad urokliwym wodospadzikiem.

Potem był fajowy podjazd do Biegoszowa i jeszcze lepszy zjazd do niego. Potem dojechaliśmy do Kondratowa i zaczęły się przygody. :) Skończyło się na tym, że musiałam wrócić po kogoś autem, więc będzie co wspominać. :P
Trasa --> klik
Legnica - Dunino - Krajów - Łaźniki - Rokitnica - Wilków - Sępów - Nowa Ziemia - Nowy Kościół - Biegoszów - Kondratów - Pomocne - Bogaczów - Chroślice - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica

W Nowym Kościele zrobiliśmy sobie przerwę na jedzonko nad urokliwym wodospadzikiem.

Potem był fajowy podjazd do Biegoszowa i jeszcze lepszy zjazd do niego. Potem dojechaliśmy do Kondratowa i zaczęły się przygody. :) Skończyło się na tym, że musiałam wrócić po kogoś autem, więc będzie co wspominać. :P
Trasa --> klik
Legnica - Dunino - Krajów - Łaźniki - Rokitnica - Wilków - Sępów - Nowa Ziemia - Nowy Kościół - Biegoszów - Kondratów - Pomocne - Bogaczów - Chroślice - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica
Kategoria 75-100 km
- DST 82.09km
- Czas 04:54
- VAVG 16.75km/h
- Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
- Aktywność Jazda na rowerze
Wilcza Góra
Środa, 19 czerwca 2013 • dodano: 19.06.2013 | Komentarze 4
Ostatni dzień urlopu, więc postanowiłam spędzić go aktywnie. Mimo że od samego rana było bardzo gorąco, to obrałam kierunek jazdy i wyruszyłam w trasę. Zapowiadali, że po obiedzie będą burze, więc pocieszałam się tą myślą, bo burze oznaczają ochłodzenie. Były takie zajebiste burze, jakich w życiu nie widziałam. :/ Nie wiem za co płacą tym synoptykom.
Wodospadzik w Legnicy.

Już w Duninie byłam ugotowana. Stwierdziłam jednak, że jak już ruszyłam się z domu, to szkoda wracać. To nie była dobra decyzja, bo z każdym kilometrem było mi coraz bardziej gorąco. :/ Czułam jak gotuje mi się mózg... Było chyba ze 100 st. w słońcu. :( Przy życiu trzymała mnie myśl, że przez Leszczynę płynie potoczek. Jak już do niego dojechałam, to po prostu orgazm. :) Usiadłam sobie na brzegu i chlapałam się jak dziecko. :) Nóżki to chyba z kilkanaście minut moczyłam. :P Po schłodzeniu się i napiciu się zajebiście drogiego soczku pomarańczowego (za 3,50 zł w Karczmie - zdzierstwo!), ruszyłam w dalszą drogę. Po jakimś czasie dojechałam do celu dzisiejszej wycieczki.

Początkowo chciałam wejść na jej szczyt, ale odpuściłam sobie ze względu na panujący upał. Ruszyłam w kierunku Kondratowa.
A tam... :(

W Pomocnem zrobiłam sobie porządny odpoczynek. Zjadłam loda, napiłam się coli i wody, wrąbałam paczkę żelek.
Czartowska Skała z dupy strony.

Pojawił się też mój psi przyjaciel, poznany na którejś z wycieczek. Spontanicznie nazwałam go Pimpek. :))) Dzisiaj nie chciał pozować do zdjęć. :P

Po odpoczynku ruszyłam w dalszą drogę powrotną do domu. Z Chełmca jak zwykle był piękny widok na Jawor i inne miejscowości w dole.

Za Słupem powoli zaczęło odcinać mi prąd i do Legnicy przyjechałam już jako zwłoki - z zagotowanym kilka razy mózgiem, klejąca, ze spalonymi udami. Brak słów.
Trasa --> klik
Legnica - Dunino - Janowice Duże - Krajów - Łaźniki - Prusice - Leszczyna - Wilków - Złotoryja - Wilków - Wilków Osiedle - Kondratów - Pomocne - Chełmiec - szutrami do Męcinki - Słup - Przybyłowice - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica
Wodospadzik w Legnicy.

Już w Duninie byłam ugotowana. Stwierdziłam jednak, że jak już ruszyłam się z domu, to szkoda wracać. To nie była dobra decyzja, bo z każdym kilometrem było mi coraz bardziej gorąco. :/ Czułam jak gotuje mi się mózg... Było chyba ze 100 st. w słońcu. :( Przy życiu trzymała mnie myśl, że przez Leszczynę płynie potoczek. Jak już do niego dojechałam, to po prostu orgazm. :) Usiadłam sobie na brzegu i chlapałam się jak dziecko. :) Nóżki to chyba z kilkanaście minut moczyłam. :P Po schłodzeniu się i napiciu się zajebiście drogiego soczku pomarańczowego (za 3,50 zł w Karczmie - zdzierstwo!), ruszyłam w dalszą drogę. Po jakimś czasie dojechałam do celu dzisiejszej wycieczki.

Początkowo chciałam wejść na jej szczyt, ale odpuściłam sobie ze względu na panujący upał. Ruszyłam w kierunku Kondratowa.
A tam... :(

W Pomocnem zrobiłam sobie porządny odpoczynek. Zjadłam loda, napiłam się coli i wody, wrąbałam paczkę żelek.
Czartowska Skała z dupy strony.

Pojawił się też mój psi przyjaciel, poznany na którejś z wycieczek. Spontanicznie nazwałam go Pimpek. :))) Dzisiaj nie chciał pozować do zdjęć. :P

Po odpoczynku ruszyłam w dalszą drogę powrotną do domu. Z Chełmca jak zwykle był piękny widok na Jawor i inne miejscowości w dole.

Za Słupem powoli zaczęło odcinać mi prąd i do Legnicy przyjechałam już jako zwłoki - z zagotowanym kilka razy mózgiem, klejąca, ze spalonymi udami. Brak słów.
Trasa --> klik
Legnica - Dunino - Janowice Duże - Krajów - Łaźniki - Prusice - Leszczyna - Wilków - Złotoryja - Wilków - Wilków Osiedle - Kondratów - Pomocne - Chełmiec - szutrami do Męcinki - Słup - Przybyłowice - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica
Kategoria 75-100 km
- DST 79.11km
- Czas 04:57
- VAVG 15.98km/h
- VMAX 43.80km/h
- Sprzęt Specialized Hardrock Sport (26")
- Aktywność Jazda na rowerze
Radogost - Stanisławów
Środa, 12 czerwca 2013 • dodano: 12.06.2013 | Komentarze 3
Wczoraj zaplanowałam zdobycie kolejnego celu z mojej "czarnej listy". Pogoda od samego rana dopisywała, więc po 10" wyruszyłam w drogę. Standardową trasą dojechałam do Słupa, a potem do Męcinki. Z Męcinki pojechałam szutrami do Chełmca.
Widok na Górzec.

Dalej z Chełmca polną drogą dotarłam do Myśliborza. W Myśliborzu postanowiłam wbić się w nieznany mi dotąd skrót do Paszowic. Początkowo droga była szutrowa, więc byłam zadowolona, że elegancko dojadę do Paszowic. Wszystko co dobre szybko się kończy i po około 200 metrach piękna szutrówka zamieniła się w zarośniętą po kolana trawą, niemalże nieprzejezdną polną drogę. To początek tej drogi.

Potem było bez porównania gorzej. Pełno kałuż, trawa sięgała prawie do kierownicy, ale na szczęście dało się jechać. Po przejechaniu jakiegoś odcinka, dojechałam do znaku.

Co proszę? Nie po to przebijałam się kilkaset metrów przez trawę, żeby teraz zawrócić. Zakazy są po to, żeby je łamać. :P W końcu dojechałam do Paszowic. Byłam na dobrej drodze do celu mojej wycieczki.

W Kłonicach zrobiłam sobie krótką przerwę na doładowanie się kaloriami i po kilku minutach zaczęłam podjazd pod wieżę. Dosyć szybko dałam za wygraną i ostatecznie doszłam pieszo pod wieżę. Nie ważne czy na rowerze, czy na piechotę, ważne, że się udało. Radogost zdobyty. :)

Widoki z wieży okazały się rewelacyjne! Widok na Śnieżkę.

I na Jawor oraz farmę wiatrową w Taczalinie.

Z Radogostu wróciłam z powrotem do Paszowic, a następnie dotarłam asfaltem do Siedmicy, skąd wbiłam się w las i drogą pożarową dojechałam do skrzyżowania Jawor/Pomocne/Świerzawa. W Pomocnem postanowiłam zjeść moją ostatnią kanapkę, bo byłam już bardzo głodna. Nawet nie zdążyłam wyciągnąć jej z woreczka, a pojawił się darmozjad. :P

Zrobił oczy kota ze Shreka, więc nie miałam innego wyjścia...

Moja przepyszna kanapeczka została zjedzona przez pieska. :P Napiłam się tylko Pepsi i standardową drogą ruszyłam do Stanisławowa.
Widok z Pomocnego na Śnieżkę.

Pod radiostację nie podjechałam, bo byłam bardzo głodna i musiałam jak najszybciej wracać do domu. Przed Sichowem natknęłam się na jadącego do Stanisławowa Łukasza. Zamieniliśmy parę zdań i potem każde z nas pojechało w swoją stronę. Za Winnicą natrafiłam na martwego kota na środku drogi. :( Czy tak trudno ściągnąć zwierzaka z drogi, jak już się go zabiło? Wystarczy chusteczka higieniczna i trochę ludzkiego odruchu. Ściągnęłam go z drogi i położyłam w trawie. Tym samym dołączył do niechlubnej listy zabitych zwierzaków, które ściągnęłam z jezdni. Był już pies, kot, lis, łasica (chyba). :( Do domu wróciłam już bez żadnych przygód.
Trasa --> klik
Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Męcinka - szutrami do Chełmca - polną drogą do Myśliborza - mega zarośniętą polną drogą do Paszowic - Kłonice - Radogost - Kłonice - Paszowice - Siedmica - leśną drogą do skrzyżow. Jawor/Pomocne/Świerzawa - Pomocne - Stanisławów - Sichów - Sichówek - Krajów - Winnica - Kozice - Babin - Legnica

Co proszę? Nie po to przebijałam się kilkaset metrów przez trawę, żeby teraz zawrócić. Zakazy są po to, żeby je łamać. :P W końcu dojechałam do Paszowic. Byłam na dobrej drodze do celu mojej wycieczki.

W Kłonicach zrobiłam sobie krótką przerwę na doładowanie się kaloriami i po kilku minutach zaczęłam podjazd pod wieżę. Dosyć szybko dałam za wygraną i ostatecznie doszłam pieszo pod wieżę. Nie ważne czy na rowerze, czy na piechotę, ważne, że się udało. Radogost zdobyty. :)

Widoki z wieży okazały się rewelacyjne! Widok na Śnieżkę.

I na Jawor oraz farmę wiatrową w Taczalinie.

Z Radogostu wróciłam z powrotem do Paszowic, a następnie dotarłam asfaltem do Siedmicy, skąd wbiłam się w las i drogą pożarową dojechałam do skrzyżowania Jawor/Pomocne/Świerzawa. W Pomocnem postanowiłam zjeść moją ostatnią kanapkę, bo byłam już bardzo głodna. Nawet nie zdążyłam wyciągnąć jej z woreczka, a pojawił się darmozjad. :P

Zrobił oczy kota ze Shreka, więc nie miałam innego wyjścia...

Moja przepyszna kanapeczka została zjedzona przez pieska. :P Napiłam się tylko Pepsi i standardową drogą ruszyłam do Stanisławowa.
Widok z Pomocnego na Śnieżkę.

Pod radiostację nie podjechałam, bo byłam bardzo głodna i musiałam jak najszybciej wracać do domu. Przed Sichowem natknęłam się na jadącego do Stanisławowa Łukasza. Zamieniliśmy parę zdań i potem każde z nas pojechało w swoją stronę. Za Winnicą natrafiłam na martwego kota na środku drogi. :( Czy tak trudno ściągnąć zwierzaka z drogi, jak już się go zabiło? Wystarczy chusteczka higieniczna i trochę ludzkiego odruchu. Ściągnęłam go z drogi i położyłam w trawie. Tym samym dołączył do niechlubnej listy zabitych zwierzaków, które ściągnęłam z jezdni. Był już pies, kot, lis, łasica (chyba). :( Do domu wróciłam już bez żadnych przygód.
Trasa --> klik
Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Męcinka - szutrami do Chełmca - polną drogą do Myśliborza - mega zarośniętą polną drogą do Paszowic - Kłonice - Radogost - Kłonice - Paszowice - Siedmica - leśną drogą do skrzyżow. Jawor/Pomocne/Świerzawa - Pomocne - Stanisławów - Sichów - Sichówek - Krajów - Winnica - Kozice - Babin - Legnica
Kategoria 75-100 km
- DST 82.14km
- Czas 04:59
- VAVG 16.48km/h
- Sprzęt Kross SFX 250
- Aktywność Jazda na rowerze
wiatraki w Łukaszowie - Grodziec
Niedziela, 1 lipca 2012 • dodano: 01.07.2012 | Komentarze 0
Farma wiatrowa w Łukaszowie.

Jeśli kogoś rajcują potężne budowle, to polecam osobiste zobaczenie farmy. Wiatraki robią wrażenie!

Trasa --> klik
Legnica - Prostynia - Dunino - Wilczyce - Krotoszyce - Ernestynów - Gierałtowiec - Łukaszów - Zagrodno - Uniejowice - Grodziec - i powrót do Legnicy tą samą trasą
Kategoria 75-100 km