Krótko o mnie:

avatar Ten blog rowerowy prowadzi monikaaa z miasteczka Legnica. Mam przejechane 29741.18 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 18.40 km/h i mam to gdzieś, jaka to średnia.
Więcej o mnie.

Moi realni lub wirtualni znajomi:

Dawno, dawno temu:

wiadomo gdzie :)

Niedziela, 1 czerwca 2014 • dodano: 03.06.2014 | Komentarze 3

Wycieczka równie lajtowa, jak wczorajsza do Słupa, z tymi różnicami, że dzisiaj w innym towarzystwie i w inne miejsce. W końcu udało mi się zgadać z Kingą na wspólną wycieczkę, a co najważniejsze - dopisała nam pogoda! :) Kierunek mógł być tylko jeden. :P Droga do Stanisławowa minęła nam szybko. I w tym momencie należą się wielkie brawa dla Kingi, bo na całym podjeździe pod radiostację (od Sichowa) zrobiła tylko jeden przystanek, tuż przed zakrętem w Stanisławowie. Całą najbardziej stromą część podjazdu pokonała bez ani jednego zatrzymania się. :) Dla kogoś, kto dużo śmiga na rowerze, to nic wielkiego, ale w przypadku osoby jeżdżącej bardzo sporadycznie gdzieś daleko , to jest naprawdę coś. No ale zaparła się i dała radę. :)

W chwili kiedy wjechałyśmy pod radiostację, słońce zaszło na jakiś czas za chmury, więc panoramki są trochę mało naświetlone. Powtórzę fotę przy lepszym nasłonecznieniu.





Po kilkunastominutowym napawaniu się widoczkami, zabrałyśmy się za drogę powrotną. Chciałam dzisiaj przycisnąć na zjeździe z radiostacji, ale niestety na drogę wyskoczył mi drób. :( Niemniej jednak zjazd, jak za każdym razem, przyprawił mnie o mnóstwo pozytywnych emocji. Micha śmiała mi się od ucha do ucha. :)

Do Legnicy wróciłyśmy przez Słup, bo Kinga jeszcze nigdy tam nie była. I tyle ode mnie na dziś.



Legnica - Smokowice - Dunino - Krajów - Sichówek - Sichów - Stanisławów - Sichów - Chroślice - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica

Kategoria 50-75 km


Słup - Dunino

Sobota, 31 maja 2014 • dodano: 02.06.2014 | Komentarze 2

A po obiadku wyskoczyłam jeszcze z Izą na południe. Pogoda była przepiękna! Zupełnie lajtowym tempem pojechałyśmy najpierw do Słupa, a potem przez Winnicę dojechałyśmy do Dunina. Do Legnicy wróciłyśmy przez lasek złotoryjski.

Jak już wspomniałam we wcześniejszym wpisie, chwilowo mam fazy na panoramki. :)

Więc oto widok na Pogórze Kaczawskie i na zbiornik Słup:





P.S. W Duninie przy zwierzątkach zostało stwierdzone, że baran ma ogromne jaja, że już wiadomo skąd wzięło się określenie "bekać" i że w ogóle ten baran jest obrzydliwy. :))))



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Winnica - Krajów - Dunino - Legnica

Kategoria 25-50 km


Jaśkowice - Kunice

Sobota, 31 maja 2014 • dodano: 01.06.2014 | Komentarze 0

Ponad tydzień nie jeździłam na rowerze, więc w południe na spokojnie przejechałam się po okolicy. Dzisiaj wzięło mnie na panoramki, więc będą dwie najciekawsze :)

Rzut okiem z Ziemnic na farmę wiatrową w Taczalinie, sadzawkę w Koskowicach, Legnickie Pole i Pogórze Kaczawskie:



I jezioro Jaśkowickie w całej swojej śmierdzącej okazałości. :)



W Kunicach objechałam jeszcze jezioro i w pozytywnym humorze wróciłam do domku.



Legnica - Ziemnice - Grzybiany - Rosochata - Jaśkowice - Kunice - Ziemnice - Legnica

Kategoria 1-25 km


Uczestnicy

Broumovsko (szosa 50 zakrętów - Adršpach)

Środa, 21 maja 2014 • dodano: 27.05.2014 | Komentarze 6

"Nachodzą człowieka od czasu do czasu takie wycieczki, których za nic w świecie nie udaje mu się poprawnie opisać. Bo i tak jakby się nie nastarał i nie napocił, to nawet w części nie uda mu się przekazać jak wspaniale się bawił. I to właśnie był jeden z takich wypadów". Cytat bezczelnie :) zerżnęłam z jednego z wpisów Lei, gdyż idealnie pasuje także do mojego wypadu.

OSTRZEŻENIE!!! Wpis jest dłuuuugi i zawiera mnóstwo zdjęć, także Drogi Czytelniku zarezerwuj sobie dłuższą chwilę na zapoznanie się z nim. :)

Jakiś czas temu Ryjek zaprosił mnie w swoje rejony. Więc jak tylko nadarzyła się okazja do wypadu w góry, decyzja o odwiedzeniu Gór Stołowych zapadła natychmiast. Uwielbiam Góry Stołowe, ale do tej pory zawsze jeździłam tam autem, więc już na samą myśl, że pośmigam sobie w tamtych okolicach rowerem, od kilku dni chodziłam cała podjarana. :)))

Z Legnicy wystartowaliśmy z Łukaszem równiutko o 6" i tuż przed 9" byliśmy w umówionym miejscu spotkania się z Ryjkiem i Feniksem. Nad Zalew Radkowski dojechaliśmy autem, ale może kiedyś uda się strzelić jakąś życiówkę w tamte rejony.

W oczekiwaniu na naszych przewodników, Łukasz złożył rowery i po zjedzeniu drugiego śniadania, byliśmy już gotowi do jazdy.



Chwilę potem, zgodnie z umówioną godziną spotkania nad Zalew przyjechali z Kłodzka Ryjek i Feniks (chłopaki - wielki plus za punktualność). Nastąpiło oficjalne poznanie się i po strzeleniu pierwszej wspólnej fotki, ruszyliśmy w drogę.



Pierwszym z celów naszej wycieczki było zaliczenie szosy 100 zakrętów, a więc i pierwszego poważnego podjazdu. Z racji tego, że Ryjek zaplanował tuż za Karłowem odbicie z tej drogi, dlatego też z szosy 100 zakrętów, zrobiła się szosa 50 zakrętów. :)



Asfaltowa serpentyna prowadząca pod Szczeliniec Wielki jest bardzo urokliwa - jedzie się przepięknym lasem, a po bokach drogi są ulokowane różne skałki. Cud, miód i orzeszki!!! :)



Po pierwszej sesji, bez dalszych przystanków pojechaliśmy dalej w stronę Karłowa. Gdzieś po drodze Ryjek cyknął najpiękniejszą fotkę tej wycieczki (a na kilkaset zdjęć było z czego wybierać):



No i jest! Pierwszy punkt wypadu zaliczony (w tle Szczelniec Wielki - przypom. red.):



Po sesji po Szczelincem Ryjek zaproponował odwiedzenie dinozaurów, ale nikt się na to nie napalił, więc ruszyliśmy dalej. W Karłowie odbiliśmy w stronę Czech, wbijając się w terenową część wypadu:





Z prawej strony towarzyszył nam Szczelniec Wielki, z lewej - rezerwat Błędnych Skał:



Po kilku minutach jazdy wjechaliśmy na pasterskie łąki, prowadzące do Pasterki. Ten odcinek trasy był jednym z najbardziej urokliwych - przepiękne, soczyście zielone połacie, lekko podmokłe, równiejsze niż niejeden asfalt, z kilkoma fajnymi zjazdami. Tam też zaliczyliśmy pierwszy widoczek na trasie - widoczność była dzisiaj bardzo dobra, dlatego też widać było pasmo Karkonoszy, ze Śnieżką na czele:



I wspomniane łąki pasterskie z innej perspektywy:





Po dojechaniu do schroniska w Pasterce, postanowiliśmy zrobić sobie pierwszy odpoczynek. Ryjek i Feniks zamówili po browarku, ja wciągnęłam frytki. Był też kotek (kotka?). Słodziak niesamowity!!! :) Dawał się miziać po brzuszku bardziej niż niejeden domowy kot:



Moje głaskanie koteczka zakończyło się po 3 sekundach :(



Po chwili znowu wróciła do Łukasza, więc na bank była to kotka :P



Po odpoczynku, czas było ruszyć dalej - do Machovskiego Krzyża. Zaczął się najbardziej terenowy odcinek wycieczki - również przepiękny. Leśny szlak prowadził przez świerkowy las, a przez jego większą część trzeba było walczyć z błotem oraz kamienisto-korzonkowymi przeszkodami:





Ta fajowa część trasy, niestety bardzo szybko się skończyła i ani się obejrzeliśmy, a wylądowaliśmy przy Krzyżu:



Następnie nastąpił kamienisty i bardzo stromy zjazd do Machova:



Po zjeździe Ryjek przyznał się, że trochę obawiał się proponować mi do przejechania ten odcinek (z racji tego, że nie jeżdżę dużo w terenie). Jego obawy były zupełnie niepotrzebne, bo cały leśny odcinek z Pasterki do Machova był fantastyczny. :)

W Machovie mieliśmy krótką chwilę na orzeźwienie się i zaopatrzenie się w wodę:



Jeszcze wspólna fotka i heja dalej w drogę:



W drodze do Suchego Dołu był jeden z najbardziej stromych asfaltowych podjazdów na trasie:



Następnie znów wbiliśmy się w teren. Początkowo były łąki, także z podjazdami:



A następnie kolejne fajowe leśne odcinki, aczkolwiek z dosyć wymagającymi kamienistymi podjazdami:



Po zjeździe do Suchego Dołu była przerwa na doładowanie się kaloriami, z racji zbliżającego się wielkimi krokami stromego podjazdu do Chaty Hvězda:



Postanowiliśmy tam wjechać (właściwie to mnie najbardziej na tym zależało), żeby przy zjeździe spróbować pobić swoje dotychczasowe rekordy prędkości jazdy na rowerze (Feniks i Lea to właśnie tam uzyskali swoje obecne rekordy prędkości, np. Lea pruła tam 78 km/h :O).

No to zaczęliśmy wspinaczkę:





Przystanek w połowie podjazdu na pamiątkową fotkę:



Na Hvězdę wjeżdżaliśmy w samo południe, a było bardzo gorąco (36,4°C), więc wysmażyło nas okrutnie. :(

No i Hvězda zdobyta! :)



A na szczycie czekała na mnie i Łukasza ogromna niespodzianka. Nikt wcześniej nie uprzedził nas, że rozpościerają się stamtąd TAAAAKIE WIDOOOOKIII!!!



Przepiękna panorama na Broumov, Góry Suche oraz Góry Sowie całkowicie zrekompensowała nam trudy podjazdu. Widoczność była dzisiaj rewelacyjna!!!



Po krótkiej sesji zdjęciowej, udaliśmy się do Chaty Hvězda, gdzie siedząc sobie na tarasie i sącząc herbatkę/winko/piwko/soczek można cieszyć oczy widokami.



Za Chatą są skałki, skąd również rozpościerają się cudowne widoki na okolicę:





No i po ogarnięciu wzrokiem panoram, trzeba było ruszyć w dół. Niestety, już w trakcie podjazdu na Hvězdę wiedziałam, że z próby pobicia mojego rekordu prędkości zjazdu będzie jedno wielkie G. :( Wiatr był niestety południowy i dosyć mocny. Udało się osiągnąć "tylko" 57 km/h. Moi "ochroniarze" również nie poszaleli na zjeździe, bo wiatr skutecznie uniemożliwił nam osiągnięcie kosmicznych prędkości. :( No cóż. I tak warto było wjechać na górę, choćby dla samych widoków. :)

Po zjeździe z Hvězdy, jeszcze szybciej zjechaliśmy do Bukovic. Generalnie, przez całą trasę, jechało się tak samo - góra, dół, góra, dół. Więc zaraz za Bukovicami czekał na nas kolejny podjazd, w drodze do Teplic nad Metuji. Tam znów nas wysmażyło i po raz pierwszy podczas wycieczki przemknęła mi przez głowę myśl: "Czy dam radę z dalszą częścią trasy?". Jak szybko o tym pomyślałam, tak jeszcze szybciej przegoniłam z głowy pierdoły o tym, że nie dam rady. Spięłam pośladki, wsunęłam paczkę żelek oraz kolejnego już banana i śmigałam dalej. Ani się obejrzeliśmy, a już pruliśmy w dół do Teplic nad Metuji. Tam bardzo nietowarzyski właściciel jakiejś knajpki dał nam do zrozumienia, że nie jesteśmy mile widziani i nie zjemy u niego frytek, więc hak mu w srak i pojechaliśmy już prosto do Adršpachu.



I tak kolejny obowiązkowy punkt wycieczki został osiągnięty. :)



W fastfoodowym zagłębiu tuż przy wejściu na teren Skalnego Miasteczka, zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Wciągnęliśmy frytki, a potem stworzyłam potrawę dnia: żelki z keczupem i solą. :))))) Żeby było jeszcze bardziej elitarnie, to wcinałam je widelczykiem. :)))



... już Was zemdliło? :) Sprostowanie. Żelki tylko leżały w pojemniku po frytkach i nie mieszałam ich z solą i keczupem. :)

Po odpoczynku ruszyliśmy dalej. Początkowo jechaliśmy w towarzystwie cudnych form skalnych:



Po krótkim, aczkolwiek bardzo sztywnym, asfaltowym podjeździe wbiliśmy się na polne drogi biegnące wokół Adrspasko-Teplickich Skał, żeby w całości je objechać. Od samego początku czekały na nas podjazdy, tym razem terenowe, więc podwójnie męczące:





I kolejny podjazd:



A potem był szybki kamienisty zjazd i .... no co? Nooo??? Taaak, podjazd. :) Tym razem znowu asfaltowy, ale rozciągnięty, którego końcówkę podjeżdżałam o tak:



Potem znowu wbiliśmy się w lekki teren, a w tle zaczęła towarzyszyć nam piękna panorama Karkonoszy:







A z boku towarzyszyły nam skalne urwiska:



Tuż po zaliczeniu łąkowego podjazdu, włączył mi się tryb nieustannego myślenia o porządnym obiedzie (schaboszczaku z masą frytek i surówką). Jechałam i przed oczami miałam tylko talerz sytego jedzonka. Przy życiu trzymała mnie myśl, że jedziemy do Zameczku Bischofstein, gdzie w końcu zatrzymamy się na porządny popas...

Po zjechaniu do Zameczku, w oczekiwaniu na zmniejszenie się kolejki do baru, postanowiliśmy z Łukaszem poczuć się jak dzieci :)))





Po kilkuminutowej frajdzie, doczekaliśmy się swojej kolejki przy barze... Zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię i moje marzenia o schaboszczaku z frytkami prysnęły jak bańka mydlana. :( Serwowali tylko kiełbasę (od razu została mi odradzona przez Ryjka i Feniksa), gulasz i tosty. Z braku laku, jedynie tosty wchodziły w rachubę. Tost, to tost. Teoretycznie wszędzie powinien smakować tak samo. To przekonanie również bardzo szybko zostało zweryfikowane przez życie. :P Tosty okazały się beznadziejne - słabo podgrzane, z czymś co miało tylko kolor żółtego sera oraz jakąś szynką, która nie raziła świeżością. Na szczęście browar był wyśmienity! :) Co nie, chłopaki? :))





Po godzinnej przerwie, trzeba było ruszyć rozleniwione tyłki z miejsca i zabrać się w drogę powrotną do Radkowa. Wpadliśmy jeszcze nad znajdujące się tuż za murem urokliwe jeziorko:



A potem był szybki, serpentynowy, asfaltowy, leśny zjazd do Dolnych Teplic. Dalej gładkimi asfaltami (tak - Czechy zaskoczyły mnie pod tym względem, u mnie w Legnicy nie ma tak dobrych asfaltów, jak u Czechów na wioskach) pognaliśmy w stronę Broumova. Na skrzyżowaniu dróg (prowadzących do Broumova, albo do Pěkova, Ryjek bardzo dokładnie przedstawił mi opcje dalszej drogi powrotnej do Radkowa oraz ewentualnego jej skrócenia. Miałam do wyboru albo podjazdy i zjazdy, albo zjazdy i podjazdy. :))) Te dwie opcje różniło tylko podłoże - teren albo asfalt. O dziwo, pomimo porządnego zmęczenia, wybrałam opcję terenową (i nie żałuję!). Ambicja wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem, bo bardzo chciałam w całości zrealizować zaplanowaną przez Ryjka trasę. Więc wbiliśmy się na leśne dukty i zaczęły się hopki - góra, dół i tak w kółko. A żeby jeszcze bardziej się zmęczyć. :)))

W pewnym momencie Ryjek uświadomił nas, że zajechaliśmy z dupy strony Hvězdę. Nie powiem, ale urosłam na myśl, że jeszcze kilka godzin temu chodziłam po czubkach tych drzew. :) Oczywiście tych na drugim planie. :)



Mniej lub bardziej terenowymi (czytaj: mniej lub bardziej komfortowymi) ścieżkami dojechaliśmy do kolejnego punktu żywieniowego na trasie - Americi. Tam mieliśmy chwilę na wsunięcie kolejnej partii kalorii i podziwienie widoczków:



Po krótkiej przerwie ruszyliśmy już szybko do Radkowa, bo wieczór zbliżał się nieubłaganie, a Ryjek i Feniks musieli jeszcze dojechać do Kłodzka.

I ostatnia fotka z przedostatniego podjazdu na trasie:



Po wyjechaniu z lasów, wbiliśmy się na fajowy, asfaltowy odcinek prowadzący bezpośrednio nad Zalew Radkowski. Ostatni podjazd tuż przy Zalewie, był skopaniem leżącego. :P Tuż przed 20" byliśmy z powrotem przy aucie.

Cóż mogę rzec na koniec? Pozostaje mi tylko po raz kolejny podziękować moim 3 "ochroniarzom" za cudownie spędzony dzień. Oczywiście specjalne fenkiu wery macz dla Ryjka za fantastyczne urozmaicenie trasy. :)

To chyba mój najdłuższy wpis na BS. No ale wycieczka wypas, to i wpis musiał być konkretny. :) Mapkę zakosiłam Ryjkowi. Moja i Łukasza część trasy nie obejmowała dojazdu z Kłodzka do Radkowa.



P.S. Inne spojrzenia na wycieczkę u Ryjka i u Feniksa.

Kategoria 75-100 km


pitu pitu

Poniedziałek, 19 maja 2014 • dodano: 19.05.2014 | Komentarze 2

Aż wstyd dodawać taki dystans, no ale skoro przejechałam. :P Kulnęłam się do rowerowego po nową spinkę do łańcucha i na stację napompować oponki przed środą... :) Jutro jeszcze zrobię zakupy. Jajo zniosę do środy. :))))

P.S. Pierwszy raz w tym roku wystawiłam nóżki na działanie promieni słonecznych :)))

Kategoria 1-25 km


lajcik

Niedziela, 11 maja 2014 • dodano: 11.05.2014 | Komentarze 2

Piknikowym tempem pojechałam z Izą do Kunic. Posiedziałyśmy na ławce nad wodą (a było ciepło, więc można było siedzieć i siedzieć), objechałyśmy wokół jezioro i wróciłyśmy do Legnicy. I tyle. :)



Kategoria 1-25 km


Górzec - Myślibórz

Sobota, 10 maja 2014 • dodano: 11.05.2014 | Komentarze 2

Dzień rowerowo bardzo udany. :)

Na początek na zachętę słodki rudzielec, ale o nim później. :)



Z rana mocno dmuchało i dopiero po południu wiatr trochę osłabł. Na szczęście wiał z zachodu, a ja zaplanowałam wypad na południe (no bo gdzieżby indziej), a wiatr boczny nie jest tak upierdliwy jak ten prosto w pysk. Standardową drogą dojechałam do Słupka. Tuż przed zjazdem do niego pstryknęłam kilka fotek.

Tu zjazd, a w dole Słup:



A tu po prawej stronie wiatraka (tzn. pozostałości po nim) mój ulubiony Stanisławów (to wzgórze oczywiście):



Tutaj z kolei wytrawne oczy dostrzegą Wilczą Górę i Grodziec. :)



Następnie pojechałam do Chroślic, a stamtąd już prosto na asfaltowy podjazd z Bogaczowa na Górzec. ZIELONOOOOOO MIIIII :)



Gdyby ten podjazd doczekał się nowego asfaltu, tak jak jest na podjeździe do Stanisławowa, byłoby miodzio. A tak jeżdżę tą drogą tylko pod górę. Z góry to jest jakaś masakra. Dziury, dziury i jeszcze raz dziury. Gdyby byłoby gładko, można byłoby popruć. Obecnie jest po prostu niebezpiecznie i przynajmniej ja jak już tamtędy zjeżdżałam, to co chwilę hamowałam, żeby wytracić prędkość. Bez sensu, bo nie o to chodzi w zjeździe.

Zjazd z Górzca do Pomocnego jest równie fatalny, choć dziur jest trochę mniej. Warto było dzisiaj jednak tamtędy zjeżdżać, bo widoczność była bardzo dobra. Było widać Śnieżkę, Małą Kopę oraz Śnieżne Kotły. Po prawej na pierwszym planie jeden z wygasłych wulkanów - Czartowska Skała.



I Czartowska Skała z bliższej odległości:



No a potem nastąpiły 4 km rowerowego szczęścia. :) Zjazd z Myślinowa do Myśliborza, tak samo jak ze Stanisławowa, ma nowiuśki asfalt, więc można pruć i pruć. :) Bez rozpędzania się zjeżdżałam dzisiaj 40 km/h. Ze wspomaganiem można śmiało jechać powyżej 50 km/h. I tak przez 4 km. Wypas! :)

Z Myśliborza dojechałam fajnym polnym skrótem do Chełmca. Jeden z moich ulubionych. Ktoś oczyścił go z połamanych gałęzi i teraz o wiele przyjemniej jedzie się nim. Następnie wbiłam się na szutry prowadzące do Męcinki. W takiej scenerii to ja mogę jeździć i jeździć:



TomSawyer - udało się nie zbiźkować. :) Jeszcze. :)) Następnie standardowo dojechałam do Słupa. Od jakiegoś czasu zaczęłam uskuteczniać wobec wiejskich psów (dzielnie biegnących obok roweru przez całą wioskę, głośno przy tym szczekając) pewną metodę - jak tylko widzę, że zaczynają biec w moją stronę, to jakby nigdy nic nadal na nich pruję, a potem nagle zatrzymuję się przed nimi, zamiast uciekać. Robię to już od jakiegoś czasu i na kilkanaście kundelków - każdy zachowywał się tak samo. Każdy jeden durnieje (bo nie wie co się dzieje, że rowerzysta zatrzymuje się, zamiast uciekać) i przestaje być taki odważny. Więcej - każdy wymiękał i dawał się pogłaskać. :) Dzisiaj miałam dwukrotnie taką samą sytuację. W drugiej z nich - już z daleka zauważyłam dwóch odważnych. :)



Jeden głośniej od drugiego szczekał i oba zaczęły biec w moim kierunku. Po chwili oba tak samo wymiękły - wystarczyło pocmokać i zacząć wołać je do siebie. Rudzielec pierwszy się poddał. :) Tu jeszcze starał się zachować twarz. :)))



Tu już zaczął wymiękać...



By po chwili zrobić się słodziakiem :)))



I wróciłam do domu. Dziękuję za uwagę. :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Słup - Chroślice - Bogaczów - Górzec - Pomocne - Myślinów - Myślibórz - Chełmiec - Męcinka - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica

Kategoria 50-75 km


żółtooo mi :)

Wtorek, 6 maja 2014 • dodano: 07.05.2014 | Komentarze 4

Cele dzisiejszego szybkiego wypadu po pracy były następujące - dotlenić się zapachem rzepaków, nacieszyć oczy ich żółciutkim kolorem oraz naładować mnóstwem endorfin. Udało się! :) Ponadto od jutra zapowiadają deszcze, więc rad nie rad, musiałam dzisiaj pojechać w miejsce, które zawsze przyprawia mnie o dobry humor. Tak, wiem, że powtarzam się z tym Stanisławowem. :)

Zaraz za Legnicą zaczęły się żółte dywany z rzepaków. Teraz są najbardziej rozkwitnięte, a ich żółć jest wręcz oczojebna. :) A tak skubane pachną, że achhhh!





Do Stanisławowa dojechałam przez Dunino, Krajów i dalej Sichów. Podjazd pod radiostację jest już tak soczyście zielony, że najchętniej nie wyjeżdżałabym z tego lasu.



No i radiostacja po raz kolejny (i nie ostatni!) w tym roku zdobyta. :)



Widoczność była dzisiaj dosyć dobra. Grodziec:



Widok na Legnicę:



I na koniec Karkonosze (można dojrzeć Śnieżkę, w rzeczywistości wyraźniej było ją widać):



Po krótkim odpoczynku (bo gonił mnie czas) był zjazd (znów bez napinki na prędkość) i nastąpiło doładowanie się endorfinkami. Do Legnicy wróciłam przez Winnicę, w towarzystwie zachodzącego słońca:





Legnica - Dunino - Krajów - Sichówek - Sichów - Stanisławów - Sichów - Sichówek - Krajów - Winnica - Kozice - Babin - Legnica

Kategoria 50-75 km


lajtowo za miasto

Czwartek, 1 maja 2014 • dodano: 01.05.2014 | Komentarze 0

Ostatnio opuściłam się pod względem rowerowym. Jakoś tak się poskładało, że nie mam zbyt dużo wolnego czasu, a jak już mam, to pada. :/ Dzisiaj udało się wyskoczyć chociaż na chwilę w towarzystwie Izy. Miałyśmy śmignąć do Słupa, ale skończyło się na tym, że w Przybyłowicach zawróciłyśmy, bo obtoczone przez granatowe chmury uznałyśmy, że nie ma co ryzykować i pchać się w stronę ciemności. Rzepaki tak teraz pięknie rozkwitły, że ach! A jak pachną :)



Legnica - Kościelec - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Przybyłowice - i powrót do Legnicy tą samą trasą

Kategoria 25-50 km


lany poniedziałek

Poniedziałek, 21 kwietnia 2014 • dodano: 21.04.2014 | Komentarze 4

Tradycji stało się zadość. Do domu wróciłam cała mokra, bynajmniej nie od wody z wiader. :/

Co się robi, jak widzi się, że ICM przewiduje nadejście deszczowych chmur i wie się, że ICM raczej nie myli się w swoich prognozach? Odpowiedź brzmi: wychodzi się na rower i liczy się na cud. :D No więc cud się nie wydarzył, ale o tym później.

Wczoraj i przedwczoraj było totalne świąteczne lenistwo, toteż nie wyjście dzisiaj na rower zakrawałoby na skandal. :) Od samego rana niebo było błękitne, więc dosyć szybko zebrałam się do wyjścia, bo wiedziałam, że jeśli nadejdą chmury przed moim ruszeniem się z domu, to odpuszczę sobie jazdę.

Szybko przebiłam się przez miasto, a potem tuż za hutą odbiłam na Szymanowice. Dzisiaj pierwszy raz jechałam w tamtym kierunku. Szutrówka prowadząca najpierw do Szymanowic, a potem do Wilczyc okazała się bardzo fajna:



Takie właśnie lajtowe szutrówki najbardziej lubię. No i do tego rzepakowy klimacik. :)

Z Wilczyc już asfaltem ruszyłam dalej do Krotoszyc. XVII-wieczny Pałac (bardzo ładnie odrestaurowany):



Kiedy w Krotoszycach niebo zasłoniło się chmurami, zaczęłam się wahać czy realizować dalszą część wycieczki. Było ciepło, więc postanowiłam jechać dalej. Potem były kolejne wiochy i w końcu dojechałam do Leszczyny, bo oczywiście na mapie dzisiejszej trasy nie mogło zabraknąć Stanisławowa, a podjazd pod radiostację postanowiłam zrealizować właśnie od strony Leszczyny.

W skansenie zrobiłam sobie pierwszy dłuższy odpoczynek. Pstryknęłam też kilka fotek. Piece wapiennicze z XIX w.:



Taaaakie koła:



Po odpoczynku pojechałam dalej. Dzisiaj śmigus dyngus. Jeszcze kilkanaście lat temu to o tej porze biegałam po dworze z wiadrem. Ubawu było po pachy. Od kilku lat tradycja w narodzie zanika i na dworze widać już tylko pojedyncze dzieci biegające z pistoletami na wodę. Myślałam, że może chociaż na wioskach będą jakieś grupki nastolatków lejących się wodą. Przez kilka wioch nikogo nie widziałam. Ale, ale... :) Pod sklepem w Leszczynie stał jegomość z wiadrem pełnym wody, tak dużym, że mogłabym się chyba w nim wykąpać. :) Zobaczył mnie i od razu banan na buzi od ucha do ucha. A ja pomyślałam tylko jedno: "No to zajebiście :(". Uciekać nie było gdzie, bo była to końcówka pierwszej części podjazdu pod radiostację, więc nie miałam też za dużo sił na ewentualną wycieczkę. W każdym razie jegomość po zobaczeniu mnie od razu do mnie: "ŚMIGUS DYGUS". A ja do niego oczy kota ze Shreka i zaczęłam prosić o litość nad mą osobą. A on dalej czy może mnie oblać. Więc ja znów z błagalnym wzrokiem, żeby sobie darował i innym razem mnie obleje. Jegomość okazał się bardzo kulturalny i sympatyczny. :) Stwierdził tylko, że następnym razem mi nie odpuści. :) Kamień spadł mi z serca. Gdyby było słonecznie, to znając swoje głupie pomysły, sama poprosiłabym go o oblanie mnie. Zważywszy jednak na to, że niebo było już całe zachmurzone, to nie byłoby nic fajnego we wracaniu do domu kilkadziesiąt kilometrów będąc przemoczoną do suchej nitki. Podziękowałam ładnie za łaskę, pomachałam na pożegnanie i pojechałam dalej.

Łowieczki w drodze pod radiostację:



A za mną w dole Leszczyna, a w głębi Grodziec:



Radiostacja coraz bliżej:



No i Rosocha po raz kolejny w tym roku zdobyta :)



Dzisiaj nawet nie próbowałam pobijać rekordu prędkości zjazdu, bo wiatr był południowo-wschodni, więc opór powietrza byłby za duży. Zjechałam sobie mega lajtowo, bez składania się, a tak wyszło prawie 50 km/h. :) Za Stanisławowem odbiłam na Pomocne. Chwilę potem zobaczyłam "piękne", jednolite sine niebo. To oznaczało jedno. :( Nie minęło kilka minut, a z nieba zaczęły lecieć dosyć duże krople. Deszcz zaczął się rozkręcać i jeszcze przed zjazdem do Pomocnego już lało. :( W Pomocnem zatrzymałam się na przystanku, z nadzieją, że deszcz przestanie padać. Po kilkunastu minutach osłabł. Dobre i to, więc ruszyłam na Górzec.

No i z górki na pazurki :)))



Na szczęście na zjeździe przestało całkowicie padać. Ostatni rzut okiem na Górzec:



I zaczęłam standardowo wracać do Legnicy - przez Męcinkę i Słup. Niestety na szutrówce z Bielowic do Warmątowic deszcz dokończył swoje dzieło. Zlało mnie okrutnie. :( Do Legnicy wróciłam przemoczona do suchej nitki. Rower nadaje się do totalnego pucowania.

Pomimo pogodowych przeciwności udało mi się zrealizować zaplanowaną trasę w całości. Wycieczkę, mimo deszczu, zaliczam do bardzo udanych. :)



Legnica - Smokowice - Wilczyce - Krotoszyce - Rzymówka - Wysocko - Kozów - Rokitnica - Prusice - Leszczyna - Stanisławów - Pomocne - Górzec - Męcinka - Słup - Warmątowice Sienkiewiczowskie - Kościelec - Legnica

Kategoria 50-75 km